Ceny energii na świecie spadły ostatnio do poziomów przedwojennych (to dobra wiadomość), choć w Polsce są wciąż wyższe niż w wielu krajach Europy Zachodniej (to zła wiadomość). A najważniejsza wiadomość jest taka, że giełdowe ceny prądu w Polsce… coraz mniej mówią o tym, ile realnie kosztuje jego wytwarzanie. A już na pewno nie mówią nic o tym, ile za prąd płacimy my – odbiorcy. A płacimy w wielu przypadkach znacznie mniej, niż wynikałoby to z rachunku ekonomicznego. Na dłuższą metę to nie do utrzymania
W normalnych czasach, na wolnym rynku o wysokości rachunków za prąd decyduje sytuacja na giełdzie energii. Firmy, które produkują energię, sprzedają ją poprzez giełdę, a tam z kolei kupują ją ci, którzy – we współpracy z operatorami systemów dystrybucyjnych – dostarczają ją po „drutach” do naszych domów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Na wolnym rynku obowiązuje też zasada, że cena energii zależy od tego, ile kosztuje jej wytworzenie w najdroższym potrzebnym w danym momencie źródle (i to nie jest wcale takie głupie, a do czego służy ten mechanizm, pisałem tutaj). I tak to powinniśmy widzieć na naszych rachunkach, gdybyśmy płacili rynkowe ceny za prąd.
Ale w rzeczywistości nasze rachunki w coraz mniejszym stopniu zależą od giełdowych cen energii. Od wielu lat płacimy za prąd zgodnie z taryfami zatwierdzanymi przez prezesa URE – około 60% gospodarstw domowych korzysta z cen regulowanych, pozostałe wybrały oferty komercyjne. Polski rynek energii elektrycznej dla konsumentów nie został uwolniony i nie wiadomo, kiedy to nastąpi.
A ostatnio doszły kolejne zmiany zasad gry. Po pierwsze ceny energii dla gospodarstw domowych są zamrożone i nikt nie płaci za prąd jego rynkowej ceny (bo nawet dla małych i średnich firm oraz samorządów ceny są zamrożone). Po drugie zeszłoroczne szaleństwo na giełdach energii i gazu sprawiło, że rząd zgodził się, żeby duzi odbiorcy mogli ustalać ceny energii z jej sprzedawcami poza giełdą (chodziło o to, by transakcje nie były podatne na spekulacje).
Nie wiem, czy można było uniknąć „rozmontowania” rynku energii, ale efekty tej sytuacji są dość poważne. Przede wszystkim rynkowa cena energii przestała być poważnym punktem odniesienia. A do takiej też odnosi się Prezes URE przy zatwierdzaniu taryf. Nie można już mówić, że „Polacy płacą więcej za prąd, bo cena energii na giełdzie jest wyższa”. Trudno też wyciągać wnioski z porównywania ceny energii w Polsce i w innych krajach. Giełdowa cena nie mówi bowiem nic o realnych kosztach ponoszonych przez konsumentów prądu.
Jest i inny problem – kompletnie rozmył się realny koszt wytwarzania energii. Owszem, taryfy dla klientów detalicznych zawsze były nieco poniżej kosztów produkcji i sprzedawcy prądu dopłacali do gospodarstw domowych. Jednak o ile koszty wytwarzania energii są pewnym punktem odniesienia dla taryf zatwierdzanych przez Urząd Regulacji Energetyki, o tyle zamrożenie cen kompletnie oderwało to, co płacimy w rachunkach za prąd od tego, ile kosztuje wytworzenie tego prądu.
Ceny energii na świecie spadają. Jak długo u nas będą zamrożone?
Na dłuższą metę ta sytuacja jest nie do utrzymania. Według obliczeń Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej rząd i firmy energetyczne pokrywają mniej więcej 60% kosztów energii, a jedynie pozostałe 40% – jako gospodarstwa domowe – płacimy w rachunkach. Jedno zastrzeżenie: to wyliczenia sprzed kilku miesięcy, teraz te proporcje są mniej drastyczne. Tym niemniej, płacąc rachunki za energię, powinniśmy pamiętać, że są one dużo niższe, niż być powinny, gdyby pokrywały rzeczywiste koszty produkcji prądu.
Odbiorcy indywidualni płacą ok. 0,4 zł za kWh energii, a po przekroczeniu limitu 2000 kWh rocznie (lub więcej, w zależności od sytuacji) – 0,69 zł za kWh. Małe firmy z tzw. sektorów wrażliwych płacą 0,78 zł. To mniej więcej tyle ile 2-3 lata temu. Tymczasem w taryfach detalicznych zatwierdzonych przez URE ceny wynoszą mniej więcej 1,2-1,3 zł za kWh, co z perspektywy naszego rachunku nie ma żadnego znaczenia, a na giełdzie energia kupowana „na cito” kosztuje ostatnio ok. 0,6 zł za kWh, zaś ta z dostawą w 2024 r. – 0,8 zł za kWh. Poniżej: giełdowe ceny energii na świecie i w Polsce.
Firmy energetyczne to nie czarodzieje i nie będą w stanie bez ograniczeń dopłacać do wytwarzania energii, a mówimy o kwotach nawet 20 mld zł w tym roku. Do zrzutki dokłada się też częściowo budżet państwa, który powstaje przecież z… naszych podatków. I kółko się zamyka. Pieniądze, których nie płacimy za prąd bezpośrednio, dopłacamy pośrednio, czyli w formie danin do państwowej kasy.
Sztucznie obniżone ceny energii na naszych rachunkach to swego rodzaju inżynieria finansowa. Co trzeba zrobić, by rachunki za prąd mogły być realnie niższe, bez zamrażania? Odpowiedź chyba wszyscy znamy – jest nią transformacja energetyczna. W krajach nordyckich, gdzie 60-70% energii jest wytwarzane ze źródeł odnawialnych, ceny energii na giełdzie są znacznie niższe od naszych. Gdybyśmy wytwarzali energię wyłącznie w elektrowniach atomowych, z wiatru, wody i słońca – byłoby realnie taniej.
Tyle że przestawienie energetyki opartej w 70% na węglu na taką, w której energia jest wytwarzana z atomu i OZE, według różnych szacunków musi kosztować od 600 mld zł do ponad biliona złotych (licząc łącznie z unowocześnieniem sieci przesyłowej oraz z kosztami finansowania). Polskie firmy energetyczne dysponują „zdolnością kredytową” oraz rezerwami finansowymi na co najwyżej 25-30% tej kwoty.
Kto sfinansuje transformację energetyczną?
Bolesna prawda jest więc taka, że im niższe kwoty na naszych rachunkach, tym więcej firmy energetyczne dopłacają do produkcji prądu. A im więcej dopłacają, tym mniej im zostaje na transformację energetyczną, bez której… będzie trzeba jeszcze więcej dopłacać do rachunków, jeśli mają być niższe. Paradoksalnie to wyższe – przez jakiś czas – rachunki są najszybszą drogą do ich trwałego obniżenia w przyszłości.
Pytanie tylko, kto zdecyduje się objawić tę trudną prawdę Polakom. Szczęście w nieszczęściu, że ceny energii na światowych rynkach ostatnio spadają (recesja w światowej gospodarce oraz skuteczne „odspawanie się” Zachodu od rosyjskich surowców energetycznych zrobiły swoje), więc i „prawdziwe” koszty wytwarzania energii mogą być nieco niższe, nawet przy uwzględnieniu praw do emisji CO2.
Przed państwem i regulatorem czas trudnych i strategicznych decyzji – jak zaplanować cały proces transformacji, aby optymalnie wykorzystać pieniądze, którymi dysponują największe spółki energetyczne? Jak zachęcić banki i firmy inwestycyjne do wkładania pieniędzy w takie inwestycje? Jak zacząć odzyskiwać unijne dofinansowanie, które łącznie ze środkami budżetowymi firma doradcza EY szacuje na 69 mld euro?
Szacunek luki inwestycyjnej na transformację energetyczną w latach 2021-2030 w mld EUR
Niedawno w wywiadzie dla TOK FM oraz w najnowszej wypowiedzi dla 300polityka.pl prezes Urzędu Regulacji Energetyki powiedział, że prawdopodobnie taryfy dla gospodarstw domowych na przyszły rok będą niższe od tegorocznych, bo niższe są też ceny energii na świecie i na polskiej giełdzie energii. Rząd natomiast nie wypowiedział się na temat dalszego mrożenia cen dla gospodarstw domowych.
Bez współpracy rządu i firm energetycznych tego nie uciągniemy
Transformacja energetyczna to inwestycja, która może zadecydować o znaczeniu Polski w świecie. Na energii oparte są wszystkie nowoczesne technologie, a więc cena tej energii bezpośrednio będzie wpływała na konkurencyjność Polski za 20-30 lat. Tak jak wejście do Unii Europejskiej i NATO oraz napływ inwestycji z Zachodu pozwoliło nam w ciągu ostatnich 30 lat zwiększyć trzykrotnie PKB przypadające na mieszkańca, tak transformacja energetyczna może być przepustką do kolejnego takiego skoku w kolejnych kilku dekadach.
Potrzebna jest więc ścisła współpraca rządu (pieniądze ze sprzedaży przyznanych nam uprawnień do emisji CO2 powinny być w całości przeznaczane na transformację energetyczną), firm energetycznych (to ich inwestycje zadecydują o tym, czy i ewentualnie jak szybko osiągniemy poziom 60-70% energii z atomu i OZE) oraz konsumentów – odbiorców indywidualnych i firm – których rachunki sfinansują jednocześnie bieżącą produkcję energii oraz inwestycje firm energetycznych w przyszłość.
Żeby to było możliwe, ceny energii muszą być możliwie jak najbardziej transparentne. Inaczej będzie trudno sprawiedliwie rozdzielić koszty transformacji w taki sposób, żeby ludzie je zaakceptowali. Warto też trzymać kciuki za stabilne ceny energii na świecie.
———————————–
POSŁUCHAJ NASZYCH PODCASTÓW:
Ekipa „Subiektywnie o Finansach” co środę publikuje nowy odcinek podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia” (w skrócie: FST). Rozmawiamy o tym, co nas zbulwersowało albo zaintrygowało w minionym tygodniu, i zapowiadamy przyszłe sensacje wokół naszych portfeli. Do tej pory ukazało się ponad 150 odcinków podcastu, zaprosiliśmy też kilkudziesięciu gości.
Poza cotygodniowym podcastem możesz też posłuchać tekstów z „Subiektywnie o Finansach” czytanych przez ich autorów. Ten cykl podcastowy nazywa się „Subiektywnie o Finansach do słuchania” (w skrócie: SDS). Wszystkie podcasty znajdziesz pod tym linkiem, a także na wszystkich popularnych platformach podcastowych w tym Spotify, Google Podcast, Apple Podcast, Overcast, Amazon Music, Castbox, Stitcher).
————————————–
W artykułach poświęconych kształtowaniu cen energii korzystamy z danych Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej, Partnera blogu „Subiektywnie o Finansach”
zdjęcie tytułowe: Matthew Henry/Unsplash