Wypalanie pól jest problemem nie tylko w Polsce. W stanie Pendżab na północy Indii władze także próbowały walczyć z tym procederem. Gdy kary nie przynosiły skutku, sięgnięto po radykalne środki – pomoc ekonomistów. A ci postanowili sprawdzić, jak słodka musi być marchewka, by zadziałała lepiej niż kij. Ile warte jest zaufanie? Oto wnioski dla naszych polityków i dla… naszych szefów
Tego artykułu możesz również posłuchać w naszym kanale podcastowym. Czyta Maciej Jaszczuk
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jednym z najciekawszych trendów we współczesnej ekonomii jest podeście eksperymentalne. Ekonomiści wyszli zza biurek i przyjęli bardziej aktywny sposób prowadzenia badań. Już nie tylko polegają one na mieleniu historycznych danych i budowaniu modeli, które lepiej lub gorzej prognozują przyszłość. Teraz teorie sprawdza się w akcji.
Nagrodę Nobla w 2019 r. za takie nowatorskie podejście dostali Abhijit Banerjee, Esther Duflo i Michael Kremer. To ostatecznie zalegitymizowało sposób na testowanie tego, jak prawdziwi ludzie reagują na prawdziwe bodźce gospodarcze.
Ciekawe doświadczenie przeprowadzono w 2019 r. w Indiach, ale choć brzmi to egzotycznie, to badany problem jest żywcem niemal wyciągnięty z naszej polskiej rzeczywistości. O co chodzi? O wypalanie przez rolników pól. Tylko że nad Gangesem ogniem czyści się teren po uprawie ryżu, a nad Wisłą – pszenicy czy żyta.
Niezależnie, w której części świata się to odbywa, ten proces (czy raczej proceder) przynosi szkody niewspółmierne do ewentualnych korzyści. Problem jednak w tym, że te koszty są rozłożone na całą społeczność i na wiele lat, a korzyści są natychmiastowe i zindywidualizowane.
Badacze spróbowali oszacować, jakie jest saldo tego rachunku. Przyjęli, że jedno ludzkie życie jest warte milion dolarów. Biorąc pod uwagę, że wypalanie pól jest jednym z głównych źródeł zanieczyszczenia powietrza, co przyczynia się do wielu chorób i obniża oczekiwaną długość życia – jeden wypalony akr pola (ok. 0,4 hektara) kosztuje indyjskie społeczeństwo około 7600 dolarów. Ten sam akr rocznie generuje ok. 500 dolarów przychodu dla rolnika…
Jak zahamować wypalanie pól? Pomogą kary, a może… zaufanie?
Władze postanowiły walczyć z tym procederem, zaczynając oczywiście od kar. Jednak egzekwowanie szło opornie – dopóki podpalacz nie zostanie złapany na gorącym uczynku, nie ma możliwości, by go skazać, w końcu każdy mógł podłożyć ogień, prawda?
Badacze postanowili przetestować inne podejście. Skoro kij nie pomógł, to może marchewka zadziała? Pod lupę trafiło 171 wsi podzielonych na trzy grupy. W pierwszej (nazwanej kontrolną) wszystko było po staremu – obowiązywał zakaz wypalania pól. W drugiej rolnikom zaoferowano kontrakty: jeśli do końca sezonu pole nie spłonie, to otrzymają pewną sumę w gotówce. Z kolei trzeciej grupie tę propozycję lekko zmodyfikowano: nawet połowę tej kwoty dostają z góry i bezwarunkowo – a resztę ewentualnie po żniwach.
Jaki był wynik tego eksperymentu? Mój wewnętrzny „Janusz” podpowiedział mi, że najkorzystniej byłoby wziąć połowę kasy z góry, a potem i tak wypalić pole, skoro zaoszczędzi mi to pracy przy przygotowaniu ziemi pod kolejny zasiew.
Rzeczywistość mnie jednak zaskoczyła i to – muszę przyznać – pozytywnie. Okazało się bowiem, że w grupie kontrolnej, a więc nie objętej żadnymi kontraktami, ok. 8-10% pól zostało niewypalonych. To… niemal tyle samo, co w grupie drugiej, czyli tej, która miała obiecane pieniądze w przyszłości (czasami nawet dwa razy większe niż w opcji trzeciej). Natomiast wśród rolników, którzy dostali pieniądze z góry, ten odsetek był dwa razy wyższy – a co jeszcze ciekawsze, im więcej dostali bezwarunkowo, tym chętniej się stosowali do umowy.
Czemu nie zadziałały obietnice, choć końcowy efekt był taki sam?
Na koniec badacze przepytali osoby, które wzięły udział w tym programie, chcąc poznać ich motywacje. I wyniki potwierdziły znaną w sumie prawdę o życiu społecznym i gospodarczym – najważniejszą walutą jest zaufanie.
Dlaczego obietnica otrzymania wynagrodzenia była nieprzekonująca dla 90% osób, które podpisały umowę z władzami? Ponieważ mało kto tej władzy wierzy. Dopiero gest zaufania w postaci bezwarunkowej płatności z góry sprawił, że większa część rolników uznała, że może rzeczywiście tym razem nie są robieni w konia.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Ponieważ w naszej gospodarce również cierpimy na wielki deficyt zaufania. Pierwszy przykład z brzegu: Pracownicze Plany Kapitałowe. Program skrojony jest tak, że niemal nie da się na nim stracić. Uczestnik dostaje podwyżkę od pracodawcy (wypłacaną w formie składki) i dopłaty od państwa. A mimo to dwie trzecie pracowników rezygnuje z PPK. Dlaczego?
Ponieważ nauczeni sposobem w jaki „reformowano” OFE, zanim jeszcze zaczęły na dobre wypłacać świadczenia swoim uczestnikom, jako społeczeństwo straciliśmy zaufanie do rządowych obietnic emerytury pod palmami.
Ileż to razy widzieliśmy, jak dla krótkoterminowych korzyści politycy przekreślali długoterminowe cele. Zaoranie Otwartych Funduszy Emerytalnych to chyba najbardziej jaskrawy przykład. Fundusz Rezerwy Demograficznej, który ma służyć pokrywaniu braków w systemie emerytalnym, które będą narastały z powodu demografii, raz po raz służy jako skarbonka do finansowania bieżących potrzeb – na przykład wypłat trzynastych emerytur.
Środki, które Polska pozyskała ze sprzedaży praw do emisji dwutlenku węgla, które miały być przeznaczone na transformację energetyki i przemysłu na bardziej ekologiczne… gdzieś się „rozeszły”. Spółki z udziałem Skarbu Państwa służą do realizacji mniej lub bardziej rozsądnych zadań z zakresu polityki gospodarczej rządu. I pewnie nie byłoby to tak tragiczne w skutkach, gdyby nie to, że duża ich część została wprowadzona na giełdę.
Tak, na tę samą giełdę, do której rząd chce namówić obywateli w ramach PPK czy kiedyś OFE. A obywatele widzą, że rzucony przez jakiegoś posła czy ministra pomysł powoduje, że wartość tych spółek – a wraz z nimi oszczędności przyszłych emerytów – spada o miliony, a czasem i miliardy złotych.
Nie tędy droga. Ostatnio rząd ogłosił projekt przepisów o Koncie Mieszkaniowym. I obiecuje: zacznij dzisiaj odkładać, a będziemy przez 10 lat dopłacać tyle, ile wynosi inflacja lub o ile rosną ceny mieszkań.
Choć brzmi to pięknie, nie wróżę sukcesu temu programowi. Po pierwsze dla większości osób, które nie stać na mieszkanie (np. przez ograniczoną zdolność kredytową z powodu wysokich stóp i rekomendacji KNF), obietnica, że może za 10 lat uzbieracie na kawałek wkładu własnego nie rozwiązuje problemu.
Z kolei ci, którzy mają nadwyżki, które mogą sobie odkładać i planować zakup mieszkania za dekadę, prawdopodobnie już jakiś lokal mają. A jeśli, odpukać, przez ten czas dostaną dom w spadku – tracą prawo korzystania z programu. Idę o zakład, że większość ludzi machnie na to ręką.
Zaufanie jest deficytowe, także w skali mikro
Tak samo jest w relacjach pracodawca–pracownik. Ogłoszenia o pracę bez podanych nawet widełek płacowych. Wyciągnięcie na rozmowach kwalifikacyjnych z rekruterów jakichkolwiek informacji o wynagrodzeniu jest często niemożliwe. A potem umowa na trzy miesiące, nawet na wyższych stanowiskach. Na każdym z tych etapów firma traci zaufanie kandydata, a potem pracownika. Przy obecnych przepisach nie ma większej różnicy w długości okresu wypowiedzenia między umową na okres próbny, a taką na czas nieokreślony.
Systemy premiowe też bardzo często opierają się na konstrukcji: zasuwaj, pracowniku, przez cały rok, a jeśli firma zarobi wystarczająco dużo, to może się z Tobą podzieli. No chyba że będziesz miał pecha i ktoś z innego działu nie wykona planu (którego sam sobie nie wyznaczał).
Szefowie – czy to firm, czy rządów – powinni sobie wbić do głów: jeśli chcesz, by inni ci ufali, sam musisz pokazać im zaufanie. Być może odpuścić kontrolę, być może dać samodzielność, być może nie obwarowywać awansów, bonusów czy przywilejów tysiącem warunków.
Może się wtedy okazać, że – o ile prawdą jest, że natura ludzka jest wspólna dla wszystkich, niezależnie od długości geograficznej, koloru skóry i drużyny, której kibicujemy – pracownicy i obywatele dwa razy się zastanowią, czy na pewno puszczać to pole z dymem.
Przeczytaj też: Jak żyć, gdy bycie odpowiedzialnym jest nieopłacalne, a nieracjonalność jest… racjonalna? Siedem grzechów, które psują finanse osobiste w Polsce
Źródło zdjęcia: Dominik Kiss/Unsplash