7 grudnia 2022

Stopy procentowe „zamrożone”, bo Rada Polityki Pieniężnej boi się kryzysu. Ale on i tak przyjdzie. Może nie uderzy wysokim bezrobociem i recesją. Zaskoczy nas czym innym

Stopy procentowe „zamrożone”, bo Rada Polityki Pieniężnej boi się kryzysu. Ale on i tak przyjdzie. Może nie uderzy wysokim bezrobociem i recesją. Zaskoczy nas czym innym

Generałowie zawsze przygotowują się do poprzedniej wojny – głosi znana sentencja chińskiego stratega Sun Tzu. Czy my też mentalnie pielęgnujemy obraz poprzednich cykli gospodarczych i nie potrafimy sobie wyobrazić, jak może wyglądać kryzys bez bezrobocia? A jednak, chyba nas to czeka. Ale nie ma się z czego cieszyć. Ten kryzys, nawet jeśli będzie bez bezrobocia i bez recesji, bardzo nas zaboli – jedną rzeczą

Po raz trzeci z rzędu Rada Polityki Pieniężnej nie ruszyła stóp procentowych. Ta główna wciąż wynosi 6,75%. Nikogo to nie dziwi, bo przecież RPP nie podnosiła stóp nawet wtedy, gdy inflacja rosła, kurs złotego spadał, a oprocentowanie polskich obligacji przebijało sufit. Teraz sytuacja jest spokojniejsza. Złoty uspokoił się (euro po 4,7 zł, dolar po 4,5 zł), oprocentowanie obligacji i inflacja lekko spadają.

Zobacz również:

Powód zatrzymania podwyżek stóp – mimo inflacji przekraczającej 17% rocznie – jest wciąż ten sam: bo boimy się kryzysu i bezrobocia. Ale czy jest się czego bać? Pod ostatnim artykułem Maćka Danielewicza na temat końca epoki państwa dobrobytu w krajach Europy Zachodniej rozgorzała dyskusja. Czytelnik zwrócił uwagę, że niepotrzebnie straszymy kryzysem. Bo teraz kryzysy są zupełnie inne, niż kiedyś. Może i coś w tym jest.

Stopy procentowe NBP
Stopy procentowe NBP

Jak zatem będzie wyglądał „nowoczesny” kryzys? Prawdopodobnie unikniemy wielkiego bezrobocia. Pandemia nauczyła rządzących, że, dosypując gotówkę firmom, da się uniknąć masowych zwolnień, można też – jak to miało miejsce w USA – dać osobom bez pracy formę dochodu podstawowego.

Co prawda odsuwa to tylko problem na później, ale politycy nie potrafią myśleć długoterminowo. A może i potrafią, ale wyborcy sami ich do tego nie zachęcają. Skoro działamy od wyborów do wyborów, od sondażu do sondażu, to najłatwiej skupiać się na poprawie sytuacji tu i teraz, a rozwiązywanie strukturalnych problemów zostawić na kolejną kadencję. A jeśli te problemy narosną do skali katastrofalnej – tym lepiej, bo będzie musiała się z nimi mierzyć obecna opozycja.

Dlatego też nie wydaje mi się, żeby groziło Polsce wysokie bezrobocie. Są argumenty ekonomiczne, które mówią, że przy takiej strukturze gospodarki (która ciągle rośnie, ale nie stawia mocno na automatyzację), przy kurczącej się liczbie ludności w wieku produkcyjnym (ratuje nas tylko nieszczęście innych, czyli tocząca się od 2014 r. wojna w Ukrainie) nie ma za bardzo warunków do redukowania zatrudnienia.

Mówi o tym zresztą wprost prezes NBP. Rada Polityki Pieniężnej nie podnosi stóp procentowych, bo nie chce za bardzo schłodzić gospodarki i wywołać bezrobocia. I to jest właśnie twarz „kryzysu na miarę naszych czasów” – wyniszczająca inflacja.

Przeczytaj też: Niemcy są w szoku, że kończy się państwo dobrobytu. Francuzi oszczędzają na jedzeniu. Brytyjczycy – na wszystkim. A Polacy?

Lata bardzo niskiej inflacji (a nawet deflacji) oduczyły nas myślenia o płacach i stopach zwrotu w ujęciu realnym – czyli uwzględniającym zmiany cen. A tak naprawdę tylko takie wskaźniki mają sens przy analizowaniu tego, co się opłaca, a co nie.

Jak realnie patrzeć na swój dobrobyt? Nominalne pensje zostawmy księgowym

Dlatego też, gdy oceniamy tempo wzrostu wynagrodzeń (w gospodarce jako całości, ale i naszych prywatnych), trzeba patrzeć przez pryzmat inflacji. Jeśli wynagrodzenia zwiększają się o 10%, a inflacja wynosi 5%, to możemy powiedzieć, że w ujęciu realnym płace rosną. Jednak kiedy inflacja przyspieszy do 15%, a tempo wynagrodzeń się nie zmieni, to realnie zarabiamy mniej.

Innymi słowy – siła nabywcza naszych wynagrodzeń maleje – mimo podwyżek. Przez ostatnie dwadzieścia lat takich sytuacji właściwie nie było. W pojedynczych kwartałach najgłębszych kryzysów zdarzało się, że inflacja minimalnie wyprzedzała wzrosty płac. Wiosną tego roku proces ubożenia pracującej części społeczeństwa zaczął się na dobre.

W skali makro – średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w październiku 2022 r. (6689,92 zł brutto) wzrosło o 13% w porównaniu z październikiem 2021 r. Inflacja w tym samym okresie wyniosła 17,9%. A to oznacza, że za przeciętne wynagrodzenie możemy kupić o 4,2% mniej niż przed rokiem.

A na poziomie mikro, czyli naszych portfeli? Można to łatwo przeliczyć. Wystarczy sprawdzić, ile wpłynęło na nasze konto w październiku zeszłego roku, a ile wpłynęło w tym roku. A potem porównać z inflacją. O tyle realnie spadła (albo wzrosła, jeśli ktoś miał dobry rok) wartość naszej pensji.

A według prognoz samego NBP taka sytuacja utrzyma się co najmniej do połowy przyszłego roku. A więc przez niemal dwa lata podwyżki w firmach nie będą w stanie nadgonić rosnących kosztów życia.

Pełzający kryzys potrwa długie lata

Najnowszy raport Narodowego Banku Polskiego, który zawiera prognozy inflacji, nie nastraja pozytywnie. Od lat jest tak, że niezależnie od tego, ile w momencie przygotowywania tych projekcji wynosi inflacja, zawsze na koniec ląduje ona (w myśl przewidywań ekonomistów naszego banku centralnego) w celu NBP, czyli 2,5% plus minus 1 pkt proc.

Kolejnym stałym elementem prognoz NBP było to, że obejmowały one perspektywę najbliższych dwóch lat – to jest bowiem teoretyczny horyzont oddziaływania polityki pieniężnej. Decyzje podejmowane przez RPP dają efekty w gospodarce po 4-6 kwartałach.

Tym razem chyba nie dało się już temu modelowi makroekonomicznemu NBP wytłumaczyć, żeby pokazał spadek inflacji do końca 2024 r. (czyli w „tradycyjnym” horyzoncie projekcji), więc wydłużono go o rok, do trzech lat, żeby móc powiedzieć: patrzcie, kryzys się kiedyś skończy, a inflacja w końcu spadnie.

Warto jednak zaznaczyć, że prognozy banków komercyjnych, które może nie są tak barwnie i efektownie prezentowane jak te NBP, co do generalnego kierunku zgadzają się z tym, co przewiduje nasz bank centralny. Wskaźnik inflacji ma osiągnąć szczyt na początku przyszłego roku, a potem stopniowo spadać. To oczywiście nie oznacza, że ceny będą spadać. Ceny po prostu będą rosnąć nieco wolniej niż dotychczas.

Inflacja przejawia się w postawach pracowników w stosunku do wynagrodzeń, w ilości pieniądza na rynku, w oczekiwaniach konsumentów i firm, w polityce ustalania cen przez przedsiębiorstwa. Dlatego tak ważne jest to enigmatyczne hasło odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych. Bo oznacza to ni mniej, ni więcej, że jeśli gospodarka raz wejdzie w tryby inflacyjne (czyli oczekiwania się odkotwiczą), to bardzo trudno będzie znowu je zakotwiczyć.

Grozi nam przejedzenie oszczędności

Jak ma zatem wyglądać ten kryzys? Przede wszystkim zje on nasze oszczędności. Nasze pensje mają mieć coraz mniejszą realną wartość, a poziom życia chcielibyśmy zachować. Nie ma więc innej opcji – trzeba będzie sięgnąć po zaskórniaki. Stopa oszczędności dobrowolnych gospodarstw domowych ma być ujemna do końca 2025 r. A więc trzy długie lata będziemy przejadali to, co udało nam się (komu się udało, temu się udało) odłożyć.

Co ciekawe – może nawet bardziej przerażające niż ciekawe – stopa oszczędności ma być ujemna nawet wtedy, gdy płace będą realnie rosły. Ba! Nawet wtedy, gdy dochód do dyspozycji będzie dodatni.

Tak ma się stać w 2024 r., po trzech latach obniżania się tego, co w kieszeni zostaje nam po opłaceniu podatków, składek i innych obowiązkowych danin. Czy jest się z czego cieszyć? Nie za bardzo. Jeśli przyjrzymy się bliżej strukturze zmian, które przewiduje NBP, to widać, że najważniejszym czynnikiem, który sprawi, że dochód do dyspozycji gospodarstw domowych w 2024 r. wzrośnie, są… transfery fiskalne.

 

A zatem NBP liczy, że za dwa lata rząd będzie dosypywał nowe środki z budżetu. I to trzeba podkreślić: nowe środki. Bo wyraźnie zaznaczono: transfery netto i podatki bez Polskiego Ładu, 500 plus i dodatków do energii.

Nazwijcie mnie pesymistą, ale jestem w stanie sobie wyobrazić scenariusz, w którym rząd będzie zmuszony do cięcia wydatków ze względu na przygniatające budżet koszty obsługi długu (które nie spadną, dopóki inflacja jest wysoka) i mniejsze, niż oczekiwano, wpływy z podatków (co wydaje się naturalne w hamującej gospodarce).

Zresztą nie muszę sobie takiego scenariusza wyobrażać, on już teraz się zaczyna realizować. Przedstawiciele rządu jawnie zaczęli mówić o cięciach w odpowiedzi na kryzys – jednocześnie podpisując zobowiązania, które wymagają wielkich nakładów przez wiele lat: w obronności i w energetyce atomowej.

Najbliższe wybory do Sejmu planowo wypadają w przyszłym roku. Ktokolwiek by ich nie wygrał – nie dam złamanego grosza za to, że nie wyrzuci wszystkich socjalnych obietnic do kosza i nie zabierze się za podnoszenie podatków i ograniczanie transferów. Z drugiej strony – inflacja działa jak najradykalniejszy liberał. Wystarczy nie waloryzować świadczeń.

Kryzys nie nadejdzie. On już tu jest. I szybko nie zniknie

Tak to zatem będzie wyglądało. Czy grozi nam wysokie bezrobocie? Prawdopodobnie nie. Spadnie natomiast bezpieczeństwo stanowisk. Działające w czasie spowolnienia gospodarczego firmy (pozbawione do tego środków unijnych) będą mniej inwestować – i w ludzi, i w moce produkcyjne, i w innowacje.

Będzie więc mniej przestrzeni do awansu czy do szukania ciekawych wyzwań. Być może zamiast nagradzać wydajność najlepszych pracowników, przedsiębiorstwa ograniczą się do inflacyjnych podwyżek płac – tyle samo dla wszystkich.

Jednocześnie koszty życia nadal będą rosły – bo inflacja wyhamuje tylko do pewnego stopnia. Trzeba więc będzie codziennie podejmować nieprzyjemne decyzje – czy utrzymywać stopę życiową, czy zmniejszać oszczędności. A ci, którzy ich nie mają – czy się zadłużać.

Przeczytaj też: Prezes NBP mówi: „gdybyśmy nadal podwyższali stopy procentowe, to zapłacilibyśmy wysokim bezrobociem”. Oto pięć argumentów, że to nieprawda

Czy jest jakaś recepta na ten kryzys? W tej chwili wydaje się, że jest już za późno. Mocniejsze podnoszenie stóp procentowych jeszcze by bardziej spowolniło gospodarkę. Czy pomogłoby z na wysoką inflację? Pewnie tak.  NBP nie chce podnosić stóp, bo boi się bezrobocia. Ale nikt nie zagwarantuje, że wysoka inflacja przed bezrobociem uchroni. Firmy przygniecione kosztami funkcjonowania będą próbowały przenosić je na klientów przez wyższe ceny. Ale gdzieś jest granica wytrzymałości portfeli konsumentów. Zaczniemy mniej chodzić do restauracji, mniej kupować mebli, telewizorów i samochodów – a właściwie to już się dzieje.

Co możemy zrobić we własnym zakresie? Już teraz zacząć pilnować domowych wydatków. Pamiętać, że drobne oszczędności składają się na większe sumy. Od czego zacząć? Poświęciliśmy temu zagadnieniu cały cykl artykułów – od rachunków za telefon, przez wizyty w restauracji, zużycie prądu, aż po zakup samochodu.

Oto nasz Niezbędnik Kryzysowy, czyli Oszczędzanie Bez Bólu.

 

Źródło zdjęcia: derneuemann/Pixabay

Subscribe
Powiadom o
43 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Mateusz
2 lat temu

To już się dzieje w niektórych branżach i tylko czekać na masowe zwolnienia i zamykanie małych biznesów. Przez inflacje coraz mniej ludzi stać na rozrywkę, restauracje, spotkania. W Krakowie późną porą były zawsze tłumy w różnych lokalach w okolicy rynku i Kazimierza, dziś są pustki a lokale zamykają się przed 22 z uwagi na brak klientów.

Admin
2 lat temu
Reply to  Mateusz

To jest właśnie dziwne: na ulicach już to widać, a w cyferkach GUS jeszcze nie. Ale to chyba normalne, że jest półroczne opóźnienie między realnym życiem a statsami GUS

Marcin
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

O czym Panowie piszą? Galeria Matropolia w Gdańsku. Na 2 piętrze, w Gastro Stacji (tam jest chyba ze 30 punktów gastro i jakieś imprezki) non stop tłum. W weekend byłem na Jarmarku Świątecznym w Gdańsku. Ciężko było się przecisnąć, a w Pikawie musiałem czekać na miejsce. Galeria Forum? Również tłumy. To gdzie widzimy ludzi, którzy oszczędzają skoro jest drogo i będzie jeszcze drożej?

Admin
2 lat temu
Reply to  Marcin

Tak, wiem, w Warszawie też w galeriach tłumy. Ale mam wrażenie, że to są enklawy luksusu. Poza centrami handlowymi obroty handlowców spadają

Aleks
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

To ze są tłumy to nie znaczy, ze kupuja, a do tego jest teraz okres przedswiateczny – wiec handel robi najwyzsze obroty w roku …
Po 1.01.2023r. – handel siądzie, bo ludzie wydadza grosz w grudniu 2022r.

Admin
2 lat temu
Reply to  Aleks

Fakt, że odwiedzalność rośnie szybciej niż „kupowalność”

Piotr
2 lat temu
Reply to  Aleks

Handel i tak już siadł, zwłaszcza online. W analogicznych okresach roku w latach poprzednich kurierzy przyjeżdżali po odbiory późnym wieczorem, bo świąteczna gorączka**. W tym roku nie zauważyłem żadnych odchyleń od normy całorocznej. Pewnie prezenty idą względnie normalnie ale cała reszta padła na pysk.
** nie zauważyłem zwiększonej ilości kurierów.

Admin
2 lat temu
Reply to  Piotr

Fakt, ja ostatnio też przestałem słyszeć argument o „świątecznej gorączce”

hania
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

Ciekawe, czy te tłumy faktycznie przekładają się na konkretne obroty. W galeriach akurat nie bywam, ale obserwuje restauracje w okolicy i tam kryzys niestety widać (wieje pustką). Pewna pizzeria, w której wcześniej trudno było o stolik, teraz jest czynna tylko w piątki i weekendy. Przez wojne jest mniej turystów i prawdopodobnie to również wpływa na lokale w centrum.

Admin
2 lat temu
Reply to  hania

Z moich informacji wynika, że odwiedzalność jest większa niż kupowalność, ale nie mam miarodajnych liczb

Fazi
2 lat temu
Reply to  Marcin

Na tzw. prowincji widać już dawno kryzys, spadek konsumpcji. Ponadto w dużych miastach ludzie mają większe dochody, sporo turystów. Z moich obserwacji: w knajpach 80% klientów to młodzież, studenci, którzy nie wiedzą co to kryzys, czy inflacja. U mnie w firmie jak mówię osobom w wieku 25-35 lat, aby przystopowali z zakupami, oszczędzali na emeryturę to patrzą na mnie jak na dziwaka. Oni chcą żyć teraz i nie przejmują się przyszłości, albo mówią, że Państwo o nich zadba. Czasem słyszę: nie wiem czy dożyję 60 lat więc po co mam oszczędzać. Wtedy odpowiadam: w takim razie weź kredyt na max.,… Czytaj więcej »

Nerkofil
1 rok temu
Reply to  Marcin

W Biedaronce. Albo w domu siedzą, bo po cóż na jarmark bez portfela iść?

Dawid
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

GUS jest na Smyczy Polityków i podają takie informacje jak Politycy sobie życzą.
Z miesiąca na miesiąc stajemy się BANKRUTAMI.
Od marca 2020 roku mamy Wojnę Gospodarczą
A z LUDZI BANKRUTÓW ROBI SIĘ STOPNIOWO

Fazi
2 lat temu
Reply to  Dawid

Dokładnie. Inflacja 18% rzekomo, a koszty życia +30%, ponieważ lokomotywy staniały o 40%….

marcin
2 lat temu
Reply to  Mateusz

Każdy kij ma dwa końce, dla tych co mają oszczędności może to faktycznie oznaczać ich utratę. Ci co mają kredyt oprocentowany znacznie poniżej inflacji, będą mogli zapewne z satysfakcją patrzeć jak się pięknie spłaca.

Na szczęście żyjemy w EU i mobilność (zwłaszcza młodszej) części społeczeństwa jest większa, także będzie słabo tu a lepiej za Odrą to nikt nie będzie czekał…

Admin
2 lat temu
Reply to  marcin

Słuszna uwaga

Kolo
2 lat temu
Reply to  marcin

Mogę prosić w kilku zdaniach wyjaśnienie dla prostego człowieka – skąd czerpać radość w tym przypadku?
Zarabiam określoną kwotę, rata kredytu wzrosła znacznie + wzrosły znacznie koszty życia (bo inflacja) zawsze zostawało mi sporo na koniec miesiąca (mogłem podróżować, kupić sobie coś ekstra) a dziś prawie nic…
Dlaczego mam z satysfakcją patrzeć na te rosnące raty (rozumiem, że mniej rosną niż inflacja)?

Łukasz
2 lat temu
Reply to  Kolo

Jak się inflacja zaczęła rozkręcać to zmieniłem oprocentowanie kredytu na stałe, coś ok 6 – 7 % (trochę za późno to zrobiłem). Rata mi trochę wzrosła. Jednak przy inflacji 17 % i oprocentowaniu 7 % mój kredyt jest „zjadany” przez inflację. Prawdopodobnie płace prędzej czy później zaczną rosnąć, a inflacja spadać. Za 2 czy 3 lata może się okazać, że wartość kredytu realnie spadnie o połowę, choć nominalnie się nie zmieni 😉 Długi mamy nominalne. Przeniosę kredyt znowu na zmienną stopę. W stosunku do zarobków za powiedzmy dwa lata, rata będzie dużo mniej odczuwalna niż dzisiaj czy rok temu. Taki… Czytaj więcej »

Kolo
2 lat temu
Reply to  Łukasz

Szczęśliwi Ci co im zarobki rosną szybciej niż inflacja 😉

chennault
2 lat temu

„Grozi nam przejedzenie oszczędności”

Dlaczego „grozi”? Skonsumowanie oszczędności nie jest niczym strasznym. Po to je gromadziliśmy, żeby kiedyś wykorzystać, na przykład w czasie kryzysu. Jeśli „dowieziemy” je do końca i umrzemy z pełnymi kontami, to znaczy, że w gruncie rzeczy zmarnowaliśmy kawałek życia na niepotrzebną pracę, zamiast w tym czasie korzystać z jej owoców.

Admin
2 lat temu
Reply to  chennault

Do pewnego stopnia ma Pan rację, ale generalnie… lepiej nie przejeść oszczędności niż je przejeść 😉

Jacek
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

Można je zostawić spadkobiercom z przykazaniem, że i oni powinni się poczuwać do tego samego w stosownym momencie.

Admin
2 lat temu
Reply to  Jacek

I straszyć ich po nocach jeśli nie posłuchają 😉

Mrosi z Bydgoszczy
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

Chyba lepiej jak oszczędności można wydać na przyjemności niż trzeba na jedzenie 😉

Last edited 2 lat temu by Mrosi z Bydgoszczy
Admin
2 lat temu

Co do zasady zawsze jest lepiej, gdy można niż gdy trzeba 😉

McGregor
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

Z punktu widzenia spadkobierców na pewno…

shark
2 lat temu
Reply to  chennault

Oszczędza się w konkretnym celu, zamienia drobną gratyfikację teraz na dużą w przyszłości. Gratyfikację! Jeśli przejadamy oszczędności, to to oznacza, że nie osiągniemy zamierzonego celu (np. domu, samochodu, wakacji, emerytury na poziomi, itd.). Kryzys nie jest naturalnym stanem w gospodarce. W związku z tym nikt nie stawia sobie za cel życiowy „przetrwać kryzys”. Do tego jest poduszka finansowa i ubezpieczenia. Natomiast rezygnować z marzeń na rzecz redystrybucji i gaszenia pożarów socjalistów to zupełnie inna sprawa.

Marcjanna
2 lat temu
Reply to  shark

Zgadza się w 100%, ale w czasach kryzysu wolę mieć gratyfikację w postaci poczucia bezpieczeństwa, że mogę przejeść co oszczędziałam. Niż nie mieć tej gratyfikacji i biec po kredyt, chwilówkę, kraść, zostać bezdomną….

Rafał
2 lat temu
Reply to  chennault

Co innego wydawanie oszczędności w normalnych czasach na hobby czy nowe doświadczenie, a co innego z konieczności, na zapłatę rachunków czy obsługę zadłużenia z powodu tego, że budżet nie wyrabia.

E.G
2 lat temu

Trzeba patrzeć w przeszłość i wyciągać naukę z krachu lat 70 – 80 -tych ..Bezrobocia nie było , hiperinflacja szalała , wszystkie towary zniknęły z półek , zaczęły się strajki i żądania podwyżek płac. Wszyscy byliśmy milionerami tylko kurczak o ile był, kosztował kilkaset zł. Za wieloletnie oszczędności na mieszkanie można było kupić sobie najwyżej parę butów, o ile się człowiek pospieszył . Pan Jaszczuk jest optymistą . Krach zaczyna się powoli, a potem przebiega bardzo szybko i trzeba kilku lat morderczych reform Balcerowicza by z niego się wydostać.

Admin
2 lat temu
Reply to  E.G

Maciek Jaszczuk jest propaństwowcem i optymistą. Ale to poniekąd też patriotyczne – wierzyć, że wszystko będzie dobrze, bo jesteśmy potężnym i licznym narodem mądrych ludzi, którzy zawsze sobie poradzą z przeciwnościami losu

Jacek
2 lat temu

Jestem za ograniczaniem transferów, które są tak naprawdę drukowaniem fałszywego pieniądza.
Podniesienie podatków… to jest zła rzecz, bo dotknie głównie tych, którzy pracują, a chodzi o to, aby nie opłacało się być z własnego wyboru bezrobotnym (a konkretnie całej wspólnocie majątkowej, bo przecież osoby samotne są w mniejszości).

Admin
2 lat temu
Reply to  Jacek

Może nie być wyjścia…

callipso
2 lat temu

No dobra, to ja mam pytanie do ekipy SoF. A jakie to jest to wysokie bezrobocie o którym mówił Glapiński? Jakie to jest wysokie według autora? No dobra w 2000-2005 mieliśmy około 20%, sukcesywnie spadało z miesiąca na miesiąc by osiągnąć minimum 8,8% w październiku 2008 czyli idealnie na nasz rozgrzany rynek (między innymi przez nieruchomości ), gdy zapukał do nas kryzys. Potem bezrobocie wzrosło do … uwaga max 14,4% w lutym 2013. Czyli bezrobocie wzrosło ponad połowę. To jak mamy obecnie 5,5% na rekordowym minimum to ile teraz będzie wysokie? Idąc tym tokiem jeśli wzrośnie o 3 punkty procentowe… Czytaj więcej »

Admin
2 lat temu
Reply to  callipso

Zgadzam się, to może być jak wzbierająca fala. I rzeczywiście nawet 10% wystarczy, żeby rozwalić gospodarkę. Ale mimo wszystko prawdopodobny jest też scenariusz proponowany przez autora tekstu – bez wysokiego bezrobocia

callipso
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

Tylko nie odpowiedział Pan na pytanie. Ile to jest to wysokie bezrobocie? Czyli jeśli nie wysokie to jakie, procentowo?

Zerknąłem w dane i mamy 16,8 mln pracujących, przy 5,5% bezrobocia to jest jakieś 900 tysięcy osób bez pracy.
By było 10% wystarczy, że pracę straci kolejne 800 tysięcy ludzi… To nie jest tak dużo. Niedawno pisaliśmy o tym, że parę firm zwalnia ludzi. Zdaje się w samym Manie jakieś 900 osób. Może źle liczę ale to tylko ta jedna firma odpowiada za 0,1% zwolnień by wprowadzić nas w kryzys a pisaliśmy o Polinowie, Veluxie i paru innych firmach.

Admin
2 lat temu
Reply to  callipso

To jest względne – wydaje mi się, że „duże” to jest takie, które zaczyna szkodzić gospodarce. W tym sensie 10% to już dużo

Piotr
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

Wydaje mi się, że bezrobocie rośnie i to dość szybko. Od kilku tygodni w okolicy w ramach dużych zakładów produkcyjnych obserwuję redukcje zatrudnienia. Pierwsi polecieli pracownicy agencji pracy tymczasowych, czyli głównie Ukraińcy. Drugi rzut to były osoby na umowach zlecenie zatrudnione bezpośrednio, trzeci to osoby niedawno zatrudnione, na umowach na czas określony. Z grubsza firmy doszły już do momentu, w którym nie chciałyby dalej zwalniać, bo zostali sami przeszkoleni, wykwalifikowani i ze stażem.
Tyle tylko, że niektóre zakłady już zapowiadają/rozważają zamknięcie po nowym roku

Admin
2 lat temu
Reply to  Piotr

Też widzę dużo ludzi, którzy tracą pracę, pytanie czy znajdą jakąś inną. Z całą pewnością dzieje się „coś”, czego nie uchwyciły na razie państwowe statystyki

Piotr
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

Wydaje mi się, że sporo osób się zwyczajnie nie rejestruje, bo i tak zasiłek im nie przysługuje.
Prawdopodobnie w miarę upływu czasu to się może zmienić i jak ludzie będą potrzebować ubezpieczenia to się zarejestrują.
Osobną sprawą jest rzetelność statystyk rządowych i podległych instytucji.

E.G
2 lat temu
Reply to  Maciej Samcik

Może nie chciały uchwycić , mamy wręcz propagandę sukcesu „dobrej zmiany”

Lodzia
2 lat temu

Niech mi któryś z Panów wytłumaczy, jak to jest, że jak pół Polski brało kredyty, nazwijmy, „frankowe”, to nie znało/nie rozumiało pojęć: ryzyko czy ryzyko kursowe, a także zmienne oprocentowanie i innych pokrewnych. I teraz, po tej całej aferze, a której głośno było nawet w Mozambiku, drugie pół Polski wzięło kredyty w złotówkach i znowu jest w szoku, jak to zmienne oprocentowanie w praktyce wygląda. Gdzie są ci rozsądni, którzy nie biorą kredytu „pod korek” i którzy wiedzą, że nie ma ŻADNYCH SZANS na niskie oprocentowanie przez cały okres kredytowania?

Admin
2 lat temu
Reply to  Lodzia

Myślę, że za kilka lat ludzie mogą być w szoku, że ich stałe oprocentowanie się nie obniża, gdy WIBOR nie wynosi już 7,2% tylko 5,2%, a bank żąda opłaty za „odstałoprocentowienie” umowy

Subiektywny newsletter

Bądźmy w kontakcie! Zapisz się na newsletter, a raz na jakiś czas wyślę ci powiadomienie o najważniejszych tematach dla twojego portfela. Otrzymasz też zestaw pożytecznych e-booków. Dla subskrybentów newslettera przygotowuję też specjalne wydarzenia (np. webinaria) oraz rankingi. Nie pożałujesz!

Kontrast

Rozmiar tekstu