Od kwietnia na rynku fotowoltaiki panują zupełnie nowe zasady. Zmienił się sposób rozliczeń, przez co system stał się trochę bardziej skomplikowany i mniej przewidywalny. To wszystko odbiło się na liczbie nowych instalacji, która przyrasta wolniej niż do tej pory. Czy to oznacza, że czas odpuścić inwestycję w fotowoltaikę? A może to właśnie teraz pora na rozpoczęcie produkcji własnej energii? Komu opłaci się net-billing? I jaki wpływ na naszą decyzję powinny mieć rosnące ceny energii?
Jeszcze przed wprowadzeniem zmian wiele osób prognozowało, że nowy sposób rozliczeń doprowadzi do załamania na rynku, a cały system stanie się nieopłacalny. Głównym zarzutem wobec nowego systemu zwanego net-billingiem jest nieprzewidywalność i wyższy poziom skomplikowania. I faktycznie oba zarzuty są słuszne, ale nowe zasady miały właśnie sprawić, że prosumenci staną się bardziej świadomi i skupią się m.in. na autokonsumpcji.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W net-metering, czyli poprzednim systemie, prosument rozliczał się ilościowo. W ciągu najbliższego roku mógł odebrać 80% lub 70% energii przesłanej do sieci, w zależności od wielkości instalacji. Z uwagi na rozliczenie oparte o ilość, prosument nie musiał aż tak bardzo skupiać się na aktualnej ani prognozowanej cenie prądu. Interesowało go, ile wyprodukował i ile może odebrać.
Net-billing – nowy system, nowe pytania…
Nowy system zakłada rozliczenie wartościowe, czyli bardziej niż na ilości skupiamy się na tym, ile wyprodukowany przez nas prąd jest wart. Dlatego kluczową rolę odgrywa cena, zarówno kupna, jak i sprzedaży, bo nie są one sobie równe. Wyprodukowany przez nas prąd przeliczany jest na wartość wyrażoną w złotym, a do jej wyliczenia przyjmowana jest średnia stawka rynkowa z poprzedniego miesiąca. Aktualną cenę możemy sprawdzić na Towarowej Giełdzie Energii (TGE).
Ta dokładna kwota trafia na nasz depozyt konsumencki, czyli taki wirtualny portfel. Z tego portfela będziemy dokonywać zakupów zimą po cenie, jaką aktualnie oferuje nam nasz dostawca. I tu pojawia się ta nieprzewidywalność, bo w momencie sprzedaży nie wiemy, za ile będziemy prąd kupować za kilka miesięcy.
Nie oznacza to, że system jest nieopłacalny, ale trzeba przyznać, że wyliczenie czasu, po jakim inwestycja się zwróci, jest trudniejszy do oszacowania. Tę nieprzewidywalność można jednak przełamać, o czym będzie w dalszej części tekstu.
Net-billing przyniósł też zmiany w zakresie nadwyżek, jakie nasza instalacja może wyprodukować. Dotychczas, jeśli wyprodukowaliśmy więcej prądu, niż potrzebujemy, to nadwyżki po prostu przepadały. W nowym systemie 20% z nich możemy w ciągu roku odebrać w formie pieniężnej.
To, czego nie wypłacimy, będziemy wydawać głównie zimą. To wówczas produkujemy mniej prądu, choć nie oznacza, że nie ma go wcale. Niska temperatura nie ma wpływu na efektywność paneli, więc działają one również w zimowe miesiące. Problemem jest oczywiście mniejsza liczba dni słonecznych i krótsze dni.
Szacuje się, że w zależności od pogody zimą produkowane jest ok. 15-30% całego prądu. Wiele osób obawia się, że opady śniegu mogą zakryć panele. Taka sytuacja faktycznie może wystąpić, ale nie stanowi większego problemu. Z uwagi na ostry kąt nachylenia paneli śnieg szybko się z nich zsuwa, a ewentualne pozostałości zostają szybko roztopione przez słońce.
Czy fotowoltaika w nowym systemie bardziej się opłaci?
Przed wejściem w życie nowego systemu wielu ekspertów przepowiadało, że nowe zasady sprawią, że rynek fotowoltaiki się załamie. I faktycznie najnowsze dane nie są zbyt optymistyczne. Widać, że nie wszyscy rozumieją, jak działa nowy system i czy wciąż opłaca się zainwestować pieniądze we własny prąd. Ci, którzy od razu byli przekonani do tego rozwiązania i mieli pieniądze, już panele na dachu mają. Kolejni potencjalni prosumenci będą powoli się przekonywać i zbierać fundusze.
W Polsce jest ok. 5 mln budynków jednorodzinnych, zaś wykonanych mikroinstalacji prawie 1 mln. Oznacza to, że ok. 15-20% domów jest pokrytych panelami. Pamiętajmy, że oprócz nowych osiedli na przedmieściach, gdzie co drugi dom ma zainstalowaną fotowoltaikę, to wiele domów jest zupełnie nieefektywnych energetycznie, wybudowanych kilkadziesiąt lat temu. Ich mieszkańcy szybciej postawią na wymianę pieca lub inne inwestycje niż na fotowoltaikę.
Pomimo dotacji i ulg podatkowych, założenie fotowoltaiki wymaga od nas wyłożenia co najmniej kilkunastu tysięcy złotych. I choć ta inwestycja się prędzej czy później zwróci, to bombardowani zewsząd wiadomościami o kryzysie, obawiamy się takich inwestycji. Czy słusznie?
Przez lata byliśmy przyzwyczajeni do w miarę stabilnych cen energii. Regularnie opłacaliśmy rachunki bez dokładnej analizy ich części składowych. Nie przywiązywaliśmy też wagi do tego, ile prądu pobiera czajnik. Teraz zostaliśmy do tego trochę przymuszeni. Sprawdzamy moc naszych urządzeń i zaczynamy zmieniać nasze nawyki. To dobry krok, niestety nasze możliwości oszczędzania są ograniczone. Nie będziemy przecież wyłączać lodówki na weekendy.
W nowoczesnym świecie coraz więcej urządzeń jest na prąd. To oznacza, że – czy tego chcemy, czy nie – będziemy prądu zużywać sporo. W tym przypadku duża część z nas ma możliwość rozpoczęcia produkcji własnej energii. Prawdą jest, że nowy system jest bardziej nieprzewidywalny, ale jeszcze bardziej nieprzewidywalne jest to, co wydarzy się z rynkiem energii na przestrzeni kolejnych lat.
Posiadanie paneli na dachu będzie tę niepewność mimo wszystko minimalizować. I zapewniać możliwość zużywania własnego prądu. Im większą część zużycia prądu przeniesiemy na czas, w którym panele fotowoltaiczne produkują energię, tym więcej prądu będziemy mogli używać „bezkarnie”, nie martwiąc się o rosnące rachunki. Jest jeszcze kilka argumentów przemawiających za tym, że branża fotowoltaiki będzie się rozwijać w najbliższych latach.
Coraz droższy prąd. O tym, że prąd – szczególnie ten produkowany z węgla – będzie coraz droższy, wiedzieliśmy od lat. Od lat wiemy też, że transformacja energetyczna musi nadejść, a przypominały nam o tym wysokie opłaty za prawa do emisji CO2. Niestety pomimo tej wiedzy niewiele robiliśmy, a nowe wojenne okoliczności tylko bardziej uwypukliły ten problem.
W najbliższej przyszłości problemy z surowcami nie znikną. Ceny być może nie będą już drastycznie rosnąć, być może się ustabilizują, ale z pewnością nie ma co liczyć na istotne obniżki. To sprawia, że niezależnie od konkretnego systemu rozliczeń i tak w lepszej sytuacji będą ci, którzy są w stanie własny prąd wyprodukować.
Cała Europa zmaga się z problemami z dostępnością surowców do produkcji energii, a kolejne kraje starają się wprowadzać ograniczenia jej zużycia. Fotowoltaika i korzystanie z wyprodukowanego przez siebie prądu to sposób na odciążenie systemu, który już ledwo zipie. Im więcej przydomowych instalacji, tym mniej obciążony jest system i tym mniej węgla i innych surowców potrzeba do zaspokojenia naszych konsumenckich potrzeb.
Dlatego świat stawia na OZE i ta zmiana jest nieunikniona. W ubiegłym roku w Polsce 75% energii pochodziło z węgla. To bardzo dużo, ale jeszcze 15 lat temu ten udział był dużo większy. Kilka procent urwało właśnie OZE, nie tylko dzięki przydomowym instalacjom. Kilka dni temu zakończyła się pod Braniewem budowa jednej z największych farm fotowoltaicznych w Polsce, która zajmuje 65 hektarów i składa się z ponad 100 tys. paneli. W trakcie budowy jest również podobna farma w Mysłowicach.
Mocny zwrot w stronę ekologii. Większe skupienie się na środowisku i zmianach klimatu to coraz bardziej widoczny i niezbędny trend. Jeszcze kilka lat temu w debacie publicznej zjawiali się denialiści klimatyczni, którzy kwestionowali udział człowieka w ociepleniu klimatu. Dziś wiemy, że to nasze działania polegające m.in. na spalaniu paliw kopalnych do tych zmian doprowadziły.
Metodą siłową, która ma wyeliminować węgiel, są certyfikaty CO2, natomiast coraz więcej osób działa na rzecz klimatu w trosce o planetę. Dotyczy to najczęściej młodego pokolenia, czyli tego które właśnie kupuje nowy dom lub za kilka lat kupi. Ludzie starają się robić wszystko, żeby nie dokładać cegiełki do tego brudnego biznesu.
Coraz więcej pomp ciepła. Niepewność związana z dostępnością gazu i paliw stałych do ogrzewania domu sprawiła, że Polacy coraz chętniej inwestują w pompy ciepła. Ich sprzedaż w tym roku prawdopodobnie podwoi się w stosunku do roku ubiegłego. Takie rozwiązanie to jednak dość spory wydatek. Na początku trzeba wyłożyć ok. 40 000 zł, a potem jeszcze płacić wysokie rachunki za energię, którą pompa pobiera. W sezonie grzewczym takie urządzenie zużywa ok. 4000 kWh. Jeśli więc taka inwestycja faktycznie ma się opłacać, to trzeba znaleźć źródło taniego prądu. Dlatego wiele osób wraz z pompą ciepła od razu montuje panele fotowoltaiczne na dachu.
Zewnętrzne wsparcie finansowe i potencjał inwestycyjny. Już od kilku lat możemy liczyć na rządowe dofinansowanie fotowoltaiki, które ma istotny wpływ na okres zwrotu z inwestycji. Pomimo dotacji i tak musimy dołożyć minimum kilkanaście tysięcy, ale nie musimy tego robić z własnej kieszeni. W ofertach banków coraz częściej znajdziemy pożyczki na cele ekologiczne zarówno dla firm, jak i osób prywatnych. Często jest to finansowanie na preferencyjnych warunkach. W dobie wysokiej inflacji, która nie tylko zjada nasze oszczędności, ale też z czasem dewaluuje wartość raty kredytu, fotowoltaika może stać się alternatywą dla standardowych inwestycji.
Kolejnej nadziei dla rynku upatrywałabym w sektorze firm. Przez ostatnie lata w rozmowach o fotowoltaice skupialiśmy się przede wszystkim na mikroinstalacjach w prywatnych domach, ale przecież firmy też panele instalują. Wysokie ceny prądu dotykają przedsiębiorstw bardziej niż gospodarstwa domowe, bo nie są oni objęci taryfami urzędowymi.
Rachunki za prąd w niektórych firmach wzrosły o kilkaset procent w stosunku do roku ubiegłego. Tak wysokie koszty prowadzenia biznesu mogą doprowadzić do upadłości. Brak regulowanych stawek sprawia, że jedynym rozwiązaniem na obniżenie kosztów może być rozpoczęcie produkcji prądu na własną rękę. Coraz więcej przedsiębiorstw deklaruje, że już teraz wprowadza rozwiązania, które mają obniżyć rachunki za prąd, docelowo jednym z rozwiązań może stać się inwestycja w fotowoltaikę. O tym w następnym odcinku tego cyklu.
Komu opłaci się net-billing?
Wiele osób obawiało się, że fotowoltaika w nowym wydaniu przestanie być opłacalna. Prawdą jest, że w nowym systemie trudniej wyliczyć okres zwrotu i opłacalność. Okazuje się jednak, że wcale nie musi być on dłuższy niż w przypadku opustów, a jeśli podejmiemy odpowiednie działania, może być nawet krótszy. Jak to możliwe?
Początkowy wydatek. Jednym z problemów w systemie opustów było przewymiarowanie sieci. Z uwagi na to, ze prosumenci mogli w ciągu roku odebrać 70 lub 80% wyprodukowanej przez siebie energii, to od razu decydowali się na budowę większej instalacji tak, by nowe panele rekompensowały stratę tych 20-30%.
Jak podaje Instytut Energetyki Odnawialnej wielu prosumentów przewymiarowywało swoją sieć nawet o 20% względem realnych potrzeb. To przekładało się na wyższy początkowy koszt inwestycji nawet o 4000-7000 zł. Nowy system nie motywuje nas do dokładania zbędnych paneli, więc od razu nasza początkowa inwestycja jest tańsza nawet przy założeniu, że ceny komponentów poszły w górę.
Trzeba jednak być świadomym tego, że w najbliższym czasie panele będą coraz droższe. Póki co oszczędność polegająca na mniejszej liczbie położonych na dachu paneli kompensuje nam podwyżki, ale im dłużej czekamy z decyzją, tym mniej te potencjalne oszczędności poczujemy.
Autokonsumpcja to słowo klucz w nowym systemie. Jak wspomniałam na samym początku, nowy system rozliczeń wymaga od nas trochę więcej zaangażowania, ale taki trochę był cel. Dotychczas prosumenci produkowali możliwie dużo energii i możliwie dużo jej odbierali zimą, nie zastanawiając się nad tym, że zimowa energia jest mniej czysta niż ta produkowana latem. Nowy system ma nas motywować do tego, żeby największe wykorzystanie energii odbywało się w momencie, w którym panele produkują najwięcej energii.
To wymaga zmiany kilku nawyków, ale warto. Jeśli najbardziej energochłonne czynności tj. pieczenie czy pranie będziemy robić w momencie, gdy nasza instalacja produkuje najwięcej energii, to cały system stanie się bardziej opłacalny i ekologiczny, bo faktycznie będziemy korzystać z prądu powstającego ze słońca.
Gwarancja ceny na kilka lat. Głównym zarzutem wobec net-billingu jest fakt, że nie wiemy, po jakiej cenie będziemy kupować prąd zimą. Jeśli faktycznie ta obawa spędza nam sen z powiek, to możemy rozważyć skorzystanie z opcji zamrożenia cen na najbliższe lata. Taką usługę ma w swojej ofercie firma Polenergia. Oferta gwarantowanej ceny to właściwie pakiet, w ramach którego dostajemy montaż, audyt pomontażowy, stały monitoring i gwarancję ceny 8 lat. Firma deklaruje, że dzięki zamrożeniu ceny na ustalonym poziomie inwestycja zwróci się w ciągu 7 lat.
Dokładny czas zwrotu inwestycji zależy od wielu zmiennych, w internecie możemy znaleźć kalkulatory, które pomogą nam w obliczeniu tego okresu. Przykładowo dla zapotrzebowania na roczną energię ok. 3100 kWh okres zwrotu wynosi 6,5 roku. W kalkulatorze możemy zmieniać parametry, m.in. przewidywalny wzrost ceny energii i bezpośrednie zużycie całej produkcji, czyli autokonsumpcja… Pierwszy parametr docelowo jest ustawiony na 5%, zaś drugi na 60%.
Przy zwiększeniu poziomu wzrostu cen do 10% nasz okres zwrotu spada poniżej 6 lat. Krótszy okres zwrotu uzyskamy też, zwiększając autokonsumpcję, która jest kluczowa w nowym systemie. Założone w kalkulatorze 60% to sporo, ale nawet jeśli nasza autokonsumpcja będzie na poziomie 30%, to zwrot z inwestycji osiągniemy po 7,3 latach.
Za niecałe dwa lata nastąpią kolejne zmiany w systemie net-billing. Od lipca 2024 r. do ustalania cen będą wykorzystywane taryfy dynamiczne wg stawek godzinowych. Nowy system ma stać się bardziej opłacalny.
Nowe zasady, szczególnie te bardziej skomplikowane, w jakiejkolwiek dziedzinie życia zawsze budzą niechęć konsumentów. Strach przed nieznanym sprawił, że popyt na fotowoltaikę trochę wyhamował, ale branża ma przed sobą jeszcze wielu potencjalnych klientów, bo odejście od paliw kopalnych na rzecz OZE i energetyki jądrowej jest nieuniknione. Nowe zasady wymuszają na nas większe zaangażowanie, ale dzięki temu cały system może stać się bardziej ekologiczny.
zdjęcie tytułowe: Pixabay