Na granicy polsko-białoruskiej trwa awantura dotycząca losu grupy uchodźców (a może raczej imigrantów?) z Iraku i Afganistanu. Niezależnie od tego, jaki będzie finał tej historii, jest ona zapowiedzią wielkiego zjawiska, które czeka nas w niedalekiej przyszłości. Będą do nas płynąć dziesiątki lub setki tysięcy imigrantów. Czy się przed nimi bronić? A może przyjmować z otwartymi ramionami, bo ci imigranci będą pracować i „generować PKB”? Czy opłaciłoby nam się ich przyjąć? Sprawdzam liczby i statystyki
Najnowsze sondaże pokazują, że mniej więcej połowa Polaków nie jest chętna, by przyjmować imigrantów z innych krajów (zapewne jest to kwestia obaw o bezpieczeństwo i większą rywalizację na rynku pracy). Mniejszą lub większą akceptację dla nich przybyszów z zagranicy deklaruje tylko 30% Polaków. Nie dziwi więc twarda postawa rządu PiS, który robi wszystko, by nie dać światu powodu, by komukolwiek przyszło do głowy, że Polska mogłaby przyjąć imigrantów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ci, którzy boją się „obcych”, w większości przypadków nie zdają sobie sprawy z tego, że prawdopodobnie to właśnie imigranci w przyszłości będą pracowali na ich emerytury. Jesteśmy jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw nie tylko Unii Europejskiej, ale całej grupy OECD, czyli 36 najszybciej rozwijających się krajów świata. W ciągu najbliższych 30 lat liczba osób pracujących zmniejszy się z obecnych 17 mln do 11 mln. A to z podatków i składek pracujących są finansowane wypłaty świadczeń socjalnych i emerytur.
Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego Polska jest największym rynkiem pracy spośród państw OECD przyjmującym tymczasowych pracowników z innych krajów. OECD szacuje, że w naszym kraju pracuje lub pracowało ok. 1,1 mln tymczasowych migrantów zarobkowych spoza Unii Europejskiej.
Z kolei Urząd do Spraw Cudzoziemców podaje, że ważne zezwolenia na pobyt w Polsce ma 457 000 osób z zagranicznymi paszportami (w tym 56% do obywatele Ukrainy). Oznaczałoby to, że pracownicy z zagranicy stanowią ok. 2,5% wszystkich osób, które zarabiają w Polsce pieniądze (tutaj więcej na ten temat).
Tych imigrantów w Polsce jest już tylu, że w niektórych zawodach właściwie już nie dziwi ich widok. Wśród sprzedawców duży procent to pracownicy z Ukrainy, a wśród taksówkarzy – Pakistańczyków czy Hindusów (nota bene z niektórymi aż strach jeździć po mieście). Sprawa jest taka, że chętnych, by się u nas pojawić, będzie coraz więcej. Ma to wynikać po pierwsze z różnicy w poziomie życia między bogatą Północą a biednym Południem, a po drugie z faktu, że na świecie będzie się robiło coraz ciaśniej.
Coraz więcej ludzi: głównie w najbiedniejszych częściach świata
Poniżej wykres pokazujący, jak będzie się zmieniała populacja świata w najbliższych dziesięcioleciach. Słupki oznaczają poszczególne dekady oraz wzrost liczby ludności w stosunku do 1990 r. W 2020 r. mieliśmy na Ziemi 2,5 mld ludzi więcej niż 20 lat wcześniej. W 2050 r. będzie to już o 4,5 mld ludzi więcej. Dwa największe słupki dotyczące wzrostu populacji to Azja Południowa oraz Afryka Subsaharyjska – czyli dwa najbiedniejsze regiony świata.
W biednych krajach ludzie rozmnażają się szybciej, a z kolei powolne bogacenie się świata zwiększa długość życia. Tutaj macie wzrost prognozowanej długości życia w Indiach. Za 30 lat przeciętny mieszkaniec tego kraju będzie żył o 7 lat dłużej niż dziś (spokojnie, nas też to dotyczy).
Z kolei poniżej macie wykres, na którym widać, jaki procent „amerykańskiego” dochodu na mieszkańca wytwarzają kraje w różnych regionach świata. Czerwone słupki to poziom obecny, a niebieskie – stan prognozowany na rok 2050. Nawet za 30 lat w Afryce Środkowej poziom życia będzie na poziomie 10% tego w USA. W południowej Azji (czyli tam, gdzie leżą Indie i Afganistan) – najwyżej 30%. A na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej – najwyżej 40%.
Jest pewne jak w banku, że z biednych regionów świata ludzie będą chcieli przedostać się do tych bogatszych. No bo dlaczegoby mieli tego nie zrobić… Na wykresie po prawej stronie widzicie potencjalny zasięg tego procesu. Do 2050 r. migracje z krajów rozwijających się do krajów rozwiniętych mają objąć 16% populacji tych ostatnich. Innymi słowy, za 30 lat co szósty mieszkaniec Polski może być migrantem. No chyba że spróbujemy zbudować taki płot, przez który migranci nie przejdą, ale to będzie dość trudne (i nie wiadomo, czy opłacalne, o czym dalej).
Myślicie, że oni do nas nie przyjdą? Owszem, przyjdą, gdyż jesteśmy – jako Europa – drugim najbardziej atrakcyjnym kierunkiem migracyjnym. Żyje się u nas względnie dostatnio, płace są relatywnie wysokie (w Polsce średnia pensja to równowartość 1200 dolarów, a w takim Afganistanie – 50-100 dolarów), socjał jest na takim poziomie, że nikt na ulicy z głodu nie umrze.
Według danych ONZ i MFW w ciągu najbliższych 30 lat przyjedzie do Europy 25 mln ludzi, w przygniatającej większości z Afryki Subsaharyjskiej (bo ci mają relatywnie najbliżej).
Według danych europejskich instytutów badawczych w kolejnych 10 latach średnia liczba imigrantów, którzy będą przybywać do Europy, wzrośnie z obecnego poziomu niecałych 2 mln osób rocznie do 2,4-2,8 mln osób rocznie, w zależności od tego, jaką politykę przyjmą państwa bogatsze.
Scenariusz pesymistyczny (?) – zakładający największy wzrost migracji – opiera się na założeniu, że współpraca międzynarodowa została zredukowana do jednostronnych działań, rośnie protekcjonizm i nierówności majątkowe. Scenariusz optymistyczny zakłada, że Unia Europejska, kraje Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji angażują się w wielostronną współpracę, która pozwala na poprawę zarządzania przepływami migrantów (więcej na ten temat pod tym linkiem).
Ta poprawa zarządzania przepływami migrantów to nic innego, jak wsparcie dla biedniejszych krajów, by ich obywatele mieli mniejszą motywację do wyjazdu w celach zarobkowych. Bo – nie mamy się co łudzić – większość osób, które czekają albo w najbliższym czasie będą czekały na naszych granicach, by je wpuścić do Polski, to nie są uchodźcy, lecz imigranci zarobkowi, poszukujący lepszego miejsca do życia.
Poniżej macie mapę pokazującą, ilu uchodźców puka do naszych bram. Z najnowszych danych wynika, że na całym świecie jest ich 20 mln, z czego 3,5 mln szuka azylu politycznego.
Z poniższego wykresu (to te słupki po prawej) wynika, że najwyżej co piąty, co szósty imigrant jest uchodźcą, czyli ucieka przed wojną albo prześladowaniami. Pozostali to raczej migranci ekonomiczni.
Czy zmiany klimatu „przyślą” do nas migrantów?
Pewnie się zastanawiacie, czy przypadkiem wpływu na migracje nie będą miały zmiany klimatu, a nie tylko kwestie demograficzne lub ekonomiczne. Naukowcy w tej kwestii nie są zgodni. Niektóre badania wykazują, że zmiana klimatu zwiększa migrację międzynarodową, ale znaczna liczba badań nie pokazuje żadnego poważniejszego wpływu klimatu na migracje.
Ekonomiści uważają, że katastrofy naturalne (powodzie czy huragany) i ocieplenie klimatu powodują, że ludzie się przesuwają lokalnie, ale raczej z tego powodu nie wyjeżdżają na sąsiedni kontynent. Migracja z tego powodu występuje generalnie na krótkich dystansach i tylko tymczasowo, ponieważ ludzie chcą w miarę możliwości wracać do miejsc, w których przez całe życie mieszkali.
Tym niemniej znalazłem wykres pokazujący symulację wzrostu lub spadku migracji w wyniku dwóch czynników: szybszego od prognoz wzrostu ekonomicznego krajów rozwijających się (wykres na górze) oraz wyższej temperatury (wykres na dole). Czerwone kropki pokazują liczbę osób ewakuujących się z poszczególnych regionów świata w wariancie bazowym, a niebieskie słupki – w wariancie z wyższym wzrostem gospodarczym i wyższą temperaturą.
Jak widzicie, bogacenie się zmniejsza determinację do migracji, a wysoka temperatura… ogólnie też, ale patrząc na poszczególne regiony świata, widać bardzo duże różnice. Ogólnie jednak zmiany klimatu nie powinny przysłać do Europy dziesiątek milionów ludzi – a przynajmniej nie przed 2050 r., bo dopiero po tej dacie życie na Ziemi może się stać nie do zniesienia. Ale wtedy, to co za różnica… (?)
Czy imigranci nam się opłacają?
No dobra, to teraz jeszcze dwa słowa o tym, czy migracja nam, w Polsce, się opłaca. Generalnie główną obawą jest to, że przyjadą do nas ludzie nieskłonni do pracy, których będziemy musieli utrzymywać, którzy będą generować wyższą przestępczość i którzy zabiorą nam pracę. Ten ostatni argument już w Polsce chyba definitywnie upadł, bo prawie milion przybyszy z Ukrainy nie tylko nie zabrało nam pracy, ale zaczęło wykonywać usługi, których Polacy wcześniej nie chcieli wykonywać.
Przydałoby się przyjmować z otwartymi ramionami ludzi wykształconych, mających kwalifikacje w zawodach u nas bardzo poszukiwanych. To złoty interes: nie płaciliśmy za ich wykształcenie, a możemy korzystać z owoców ich pracy. I ściągać z nich podatki.
Ogólnie rzecz biorąc, imigranci zwiększają bogactwo krajów. Nawet jeśli wykonywana przez nich praca nie jest zbyt cenna, to jednak często jest to dodatkowa praca, której bez imigracji by nie było. Zerknijcie na ten wykres poniżej po prawej stronie – słupki pokazują części składowe wytwarzania PKB w różnych rejonach świata.
Żółty kolor pokazuje wzrost PKB wynikający z większej liczby pracujących obywateli (czyli kwestia demograficzna), czerwony to efekt wzrostu wydajności pracowników „krajowych”, a niebieski – wpływ imigracji. Jak widzicie, w strefie euro imigranci, jeśli chodzi o generowane dochody, mniej więcej w całości zasypują dziurę wynikającą z tego, że pracujących Europejczyków jest coraz mniej.
Sporo państw ma podobną strategię. W ostatnim opracowaniu Forum Obywatelskiego Rozwoju przeczytałem, że w latach 2021-2023 rząd Kanady stawia sobie za cel przyjmować co roku ponad 400 000 imigrantów. Chodzi o to, żeby zamiast spadku liczby ludności o ponad 2 mln osób mieć jej wzrost o 6 mln.
„Gdyby Kanada co roku przyjmowała 400 000 imigrantów, podobnie jak planuje w latach 2021-2023, to jej populacja sięgnęłaby 50 mln w 2050 roku. A były premier Kanady udziela się w nawet bardziej ambitnej inicjatywie, osiągnięcia dzięki imigracji 100 mln Kanadyjczyków w 2100 r.”
– czytam w materiałach FOR. A na dowód pokazują tam wykres, w którym jest prognoza zmian liczby mieszkańców kraju z uwzględnieniem i bez uwzględnienia strategii przyjaznej migrantom ekonomicznym. I na tym tle zmniejszająca się ludność Polski.
Poniżej dwa wykresy pokazujące, że raczej nie jesteśmy krajem przyjmującym ludzi spoza Unii Europejskiej (choć wcześniejsze dane mówiły co innego). Pytanie, kto na tym lepiej wyjdzie – my czy kraje, które nas w tej sprawie wyprzedzają.
Generalnie naukowcy uważają, że im bogatszy kraj, tym bardziej może skorzystać na przyciąganiu imigrantów – ich napływ w mniejszym stopniu wpływa na rynek pracy dla „tubylców” (imigranci nie zabierają pracy mieszkańcom kraju, bo oni przekwalifikowali się już do lepiej płatnych zajęć).
Czy kraje przyjmujące imigrantów bogacą się szybciej?
Pytanie, czy Polska jest już na tym etapie rozwoju, by na imigrantach zyskiwać dużo. Nawet jeśli nie jest, to niewykluczone, że nie ma innego wyjścia, jak ich ściągać, bo ktoś musi za 20 lat płacić składki ZUS na nasze emerytury. Ale być może w tej sytuacji należałoby ich ściągać z większą ostrożnością.
Wykres poniżej pokazuje zidentyfikowany przez ekonomistów wpływ wzrostu migracji o 1% na różne agregaty ekonomiczne w ciągu roku oraz w ciągu pięciu lat. Słupki obrazują wartości najniższe z zaobserwowanych, najwyższe oraz średnie. Jak widzicie, w pierwszym roku imigracja niekoniecznie przynosi poprawę wskaźników. W skali pięciu lat w zasadzie pewny jak w banku jest wzrost PKB (Output), produktywności ludzi oraz ogólnej produktywności w skali kraju uwzględniającej też wzrost automatyzacji (Labor productivity, Total factor productivity) oraz rentowności kapitału zainwestowanego we wzrost zatrudnienia (czyli opłacalność dla właściciela firmy zwiększenia liczby miejsc pracy).
Poprawa wskaźników wynika z tego, że gdy imigranci wchodzą na rynek pracy, „tubylcy” przenoszą się do nowych zawodów, które w wielu przypadkach wymagają biegłych umiejętności językowych i komunikacyjnych lub zaczynają wykonywać prace bardziej złożone. „Tubylcy” podnoszą więc swoje umiejętności, co prowadzi do rozwoju całej gospodarki i korzyści ze specjalizacji. A co z zarobkami obywateli? Wpływ imigracji na zarobki „rdzennych” obywateli jest bardzo mały, zwłaszcza na horyzoncie 10 lat lub więcej. Efekty są jednak bardzo zróżnicowane w różnych podgrupach obywateli.
Poniższy wykres trochę o tym mówi. Na górnym wykresie jest udział zawodów o różnym stopniu złożoności wykonywanych zadań w całym rynku pracy. Niebieskie kółka to pracownicy „rdzenni”, a czerwone – imigranci. Im wyżej jest kółko, tym bardziej zwiększa się udział danego zawodu w rynku pracy. Im bardziej po lewej jest kółko, tym bardziej złożona, kreatywna, niepowtarzalna jest to robota.
Jak widzicie, w górnej części wykresu (oznaczającej rosnący udział w rynku pracy) jest sporo niebieskich kółek leżących po lewej stronie – a więc tych, które symbolizują pracowników „rdzennych” wykonujących skomplikowane zajęcia. Największe czerwone kółko (imigranci) jest wysoko, mniej więcej na środku, co oznacza, że imigranci często moszczą się w branżach wymagających wykonywania umiarkowanie powtarzalnych czynności.
Dolny wykres pokazuje dodatkowo zwiększanie/zmniejszanie udziału w rynku pracy miejsc wysokopłatnych (zielone) i niskopłatnych (czerwone), oczywiście również uwzględniając ich złożoność (oś pozioma). Jak widać, wzrost imigracji powoduje, że rośnie liczba miejsc pracy wysokopłatnych, a spada tych najniżej płatnych (choć niekoniecznie te niskopłatne są też proste, bo pracodawcy coraz częściej „dopieszczają” pracowników z nudnymi zadaniami, dając im coś w ramach „rozrywki”).
Imigranci ekonomiczni: przyjmować ich czy nie?
Wnioski z tych wykresów są oczywiście niejednoznaczne. Z jednej strony wydaje się, że wpuszczenie ekonomicznych migrantów do kraju, który jest już nieźle rozwinięty, powinno zwiększyć zarówno PKB, jak i produktywność obywateli oraz liczbę miejsc pracy z wyższym wynagrodzeniem.
Z drugiej strony w krótkim terminie efekty niekoniecznie są widoczne, natomiast napięcia – i owszem. Rozbieżność między cyferkami jest duża, co oznacza, że z jakiegoś powodu w jednych krajach wpuszczenie migrantów działa świetnie na ekonomię, a w innych nie bardzo (ale za to na pewno wytwarza nieuwzględniane na tych wykresach koszty społeczne).
Z trzeciej strony po raz kolejny trzeba powtórzyć – w ciągu najbliższych 20-30 lat kilka milionów miejsc pracy zostanie opróżnionych. Ludzie, którzy je dziś zajmują, przejdą na emeryturę. Ktoś musi zapłacić składki ZUS, by te emerytury mogły być wypłacone. Jeśli nie będą to ludzie, których przyjmiemy jako przybyszy z innych krajów, to kto?
Oddzielną sprawą są różnice kulturowe – czy wpływają one pozytywnie, czy negatywnie na rynek pracy? Czy Dolina Krzemowa byłaby tym, czym jest dziś, gdyby nie była kulturowym tyglem? To temat na zupełnie inną rozmowę, ale też istotny w kontekście budowania przez polskie wojsko murów na granicach.
———
Posłuchaj podcastu o kradzieżach pieniędzy z naszych kont i zaniżonych odszkodowaniach w PZU
W najnowszym (67.) odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” mówimy o tym, czy banki powinny brać choćby częściową odpowiedzialność za kradzieże pieniędzy z naszych kont oraz sprawdzamy, czy PZU – po niedawnej zmianie zasad wycen szkód – zaniża wypłaty odszkodowań? A na deser o tym, dlaczego Polacy nie inwestują swoich oszczędności. Z nowych cyferek wynika, że… No nie spodoba się Wam to. Zapraszam do posłuchania podcastu pod tym linkiem oraz na platformach Spotify, Google Podcast i Apple Podcast oraz na kilku innych