Karta płatnicza – w postaci fizycznej bądź „przypięta” do smartfona – to dla wielu klientów banków jeden z najważniejszych przedmiotów. Bez niej dostęp do gotówki jest utrudniony, a do płatności bezgotówkowych w sklepie – całkiem uniemożliwony. Moja czytelniczka bez karty była przez ponad dwa miesiące. Bo bank nie był w stanie jej dostarczyć
Pani Danuta jest czytelniczką „Subiektywnie o finansach”. Wierną, lecz – jak sama przyznaje – nieregularną. „Zawsze podobały mi się wszelkiego rodzaju interwencje czy po prostu naświetlenie różnych mniejszych i większych piekielności bankowych. Niestety przyszedł i taki piękny czas, że zamiast tylko czytać trzeba, ale i napisać coś od siebie”.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Bardzo mi się spodobało określenie „piekielności”. Odzwierciedla ono dość precyzyjnie niektóre praktyki bankowe koncentrujące się na tym, żeby klientowi wcisnąć kit i na tym zarobić. Pani Danuta padła ofiarą może nie piekielności, ale na pewno bezmyślności pracowników największego polskiego banku PKO BP.
Wszystko zaczęło się od tego, że czytelniczka zgubiła swoją kartę. Jej błąd, bo po użyciu w sklepie włożyła „plastik” luzem do kieszeni, razem z telefonem. Po czym wsiadła do autobusu, a po pewnym czasie zorientowała się, że karta gdzieś jej przepadła. Zdarza się najlepszym. Ja kilka miesięcy temu w ten sam sposób byłem łaskaw zgubić dowód osobisty w londyńskim metrze.
Pani Danuta zablokowała kartę, a miła pani z banku poinformowała ją, że najdalej za dwa tygodnie nowa będzie czekała na nią w skrzynce. A pewnie i wcześniej.
Mija tydzień, dwa, trzy, miesiąc, a karty ani widu, ani słychu. Poszła więc czytelniczka do banku i zapytała co się dzieje. Dowiedziała się, że nie wiedzą, że oni przecież kartę wysłali.
„No, ale jak to, przecież przesyłka polecona by chyba tak łatwo nie zginęła?” – zapytała pani Danuta. I tym sposobem dowiedziała się, że oni nie wysyłają kart listem poleconym, tylko zwykłym. A skoro ta wysłana zwykłym nie doszła, to i ją trzeba zastrzec i poprosić o kolejną. Przecież drugi raz zginąć nie może. Upłynął jednak miesiąc, a karty nie ma.
„Idę do banku, a tam powtórka z rozrywki. Słyszę, że przecież oni wysłali. Zatem pytam grzecznie: czy ja mogę dopłacić, ile oni sobie tam chcą, żeby łaskawie wysłali mi tę kartę listem poleconym, albo jakimś kurierem? A oni na to, że nie, nie ma takiej opcji. Oni mogą co najwyżej znowu zablokować i mogą wysłać trzecią kartę listem zwykłym”
Niby piekielność nie jakaś straszliwa, bo przecież można płacić BLIK-iem, albo wziąć jakąś kartę typu Revolut i zasilać ją pieniędzmi z konta bankowego.
„Jedna z pań w banku trochę się przejęła moim losem i zaproponowała mi… nową kartę kredytową z nadziejami na lepszą przyszłość. Gdy zapytałam ją, czy chociaż tę kartę dostanę listem poleconym, to zapadła niezręczna cisza…”
Pani Danuta zdaje sobie sprawę, że to wcale nie musi być wina banku (podobno sprawdzili i nie ma błędu w adresie). Sprawa jest o tyle dziwna, że do tej pory wszystkie listy z banku – np. te z kartami-zdrapkami w czasach, gdy nie było jeszcze SMS-ów autoryzacyjnych – na ten adres dochodziły. Piekielne jest, że bank nie ma kompletnie żadnych procedur na taką sytuację, a pracownicy są w stanie tylko wzruszyć ramionami. A niech klient sobie funkcjonuje bez karty, albo zmieni bank.
Minęły trzy karty (albo – używając innych jednostek czasu – prawie trzy miesiące), nim ktoś w oddziale PKO BP ruszył głową i zorientował się, że można zamówić kartę z odbiorem w placówce. No i tym sposobem, „już” za czwartym podejściem, pani Danuta otrzymała kartę. Straciła mniej więcej dwa miesiące z tego tylko powodu, że w banku nie chcieli się zgodzić, by kolejną kartę wysłać kurierem – nawet na koszt klienta – albo przynajmniej listem poleconym.
źródło zdjęcia: Pixabay