Europejskie regulacje KYC – mające zapobiegać praniu w bankach brudnych pieniędzy – bywają kłopotliwe dla klientów, od których banki wymagają potwierdzania źródła pochodzenia pieniędzy, a także danych identyfikacyjnych. Klienci – z mniejszym lub większym entuzjazmem – dane dostarczają, bo inaczej czeka ich blokada konta. Ale pana Mateusza spotkała historia jeszcze ciekawsza. Przestał być klientem banku, a ten wciąż go „ściga”
KYC, czyli Know Your Client, to europejska regulacja, której celem jest ograniczenie wykorzystywania kont bankowych do „prania” pieniędzy pochodzących z przestępstw. Powiązany z przestępcami klient otwiera konto, wpłaca na nie dużo pieniędzy, przelewa je na inne konto (należące już do niepowiązanego z przestępczymi procederami klienta) i pieniądze są już „wyprane”, czyli zalegalizowane.
- Szwecja radośnie (prawie) pozbyła się gotówki, przeszła na transakcje elektroniczne i… ma poważny problem. Wcale nie chodzi o dostępność pieniędzy [POWERED BY EURONET]
- Kiedy bank będzie umiał „czytać w myślach”? Sztuczna inteligencja zaczyna zmieniać nasze relacje z bankami. I chyba wiem, co będzie dalej [POWERED BY BNP PARIBAS]
- ESG w inwestowaniu: po fali entuzjazmu przyszła weryfikacja. BlackRock mówi „pas”. Jak teraz będzie wyglądało inwestowanie ESG-style? [POWERED BY UNIQA TFI]
W takich przypadkach organy ścigania chcą wiedzieć, kto rzeczywiście wpłacił pieniądze, a banki – chronić się przed takimi wpłatami. Stąd właśnie te wszystkie dziwne pytania o pochodzenie pieniędzy, które wpłacamy na rachunek. Niejeden czytelnik „Subiektywnie o Finansach” się oburzał, że bank żąda od niego aktu notarialnego transakcji nieruchomościowej albo wypytuje o szczegóły dotyczące działalności gospodarczej. Ale pana Mateusza spotkała historia znacznie dziwniejsza.
„Szanowna Ekipo, przede wszystkim chcę Wam podziękować za najfajniejszy blog finansowy w polskich internetach. Zainteresowani niefachowcy, tacy jak ja, mogą się od Was mnóstwo nauczyć, a nierzadko i liczyć na Waszą praktyczną pomoc – co jest super. W końcu i ja znalazłem się w sytuacji, w której chciałbym poprosić o opinię (a może i pomoc) kogoś, kto na finansach zna się dużo lepiej ode mnie. Oto moja (niezbyt dramatyczna, ale dość ciekawa) historia osnuta wokół wątku danych wrażliwych”
– zaczął pan Mateusz od niewąskiego komplementu. Bardzo dziękuję w imieniu całej Ekipy – robim, jak umim. I na ile nam starcza sił i środków. Jako miłośnik testowania finansowych nowinek czytelnik założył konto w Aion Banku. Po jego gruntownym przetestowaniu uznał jednak, że to nie jest produkt dla niego i jesienią zeszłego roku rachunek zamknął. W październiku dostał na to od Aion Banku potwierdzenie.
Relacja z bankiem wydawała się definitywnie zakończona, a przynajmniej tak się wydawało, dopóki znienacka 25 stycznia pan Mateusz otrzymał zwykłym mejlem wiadomość:
„Drogi Kliencie, zgodnie z naszymi obowiązkami regulacyjnymi jako instytucji finansowej jesteśmy w trakcie przeprowadzania okresowej oceny klienta. W celu uzupełnienia naszego zbioru danych prosimy o podanie następujących danych: opis źródła środków, opis źródła majątku, informację o aktualnej rezydencji podatkowej oraz o adresie wraz z dokumentem potwierdzającym adres, planowanym wykorzystaniem konta (w jakim celu konto zostało założone).”
Bank dał klientowi tydzień na dostarczenie wszystkich wzmiankowanych informacji i dokumentów. Pan Mateusz najpierw myślał, że to pomyłka, a gdy już ustalił, że tak nie jest, to w głębokim zadziwieniu odpisał na to, że ponieważ zamknął swoje konto w tym banku i zlikwidował wszystkie związane z nim produkty, to zakłada, że sprawa go nie dotyczy i wiadomość otrzymał przez pomyłkę. Bank jednak wyprowadził go z błędu.
„Jesteśmy świadomi, że relacja została zamknięta, ale biorąc pod uwagę nasze zobowiązania regulacyjne związane z wymogami KYC, uprzejmie prosimy o dostarczenie nam informacji podkreślonych w poprzedniej wiadomości. Jeśli nie jest to możliwe, prosimy o odpowiednią informację.”
Dziwna korespondencja, prawda? Pan Mateusz poprosił o wytłumaczenie, jakich informacji i na jakiej podstawie prawnej bank potrzebuje. Bank postanowił pana Mateusza ukontentować następującym wyjaśnieniem:
„Bardzo dziękujemy za Pana pytania, jak najbardziej są one dla nas zrozumiałe. Instytucje finansowe takie jak nasz Bank są zobligowane do udokumentowania informacji o swoich Klientach w ramach wymogów KYC (Poznaj Swojego Klienta), które wynikają z Ustawy z dnia 1 marca 2018 r. o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu. Zgodnie z regulacją KYC prosimy naszych Klientów o aktualizowanie dokumentów tożsamości oraz dostarczanie oświadczeń o źródle pochodzenia pieniędzy.”
Bank napisał też, że zgodnie z przepisami ustawy zobowiązany jest zapobiegać przestępczości finansowej, opierając się o katalog środków bezpieczeństwa finansowego, takich jak sprawdzenie wiarygodności klientów, potwierdzenie pochodzenia pieniędzy (niezależnie od obecnego stanu konta i produktów), uzyskiwanie dodatkowych oświadczeń od klientów. A na koniec postraszył pana Mateusza, że jeśli nie dostanie odpowiedzi, to go zablokuje.
„Nie rozumiem, o czym Państwo do mnie piszą i czego oczekują. Zamknąłem swoje konto w Państwa banku i zakończyłem z nim relację wiele miesięcy temu. Dlaczego po tak długim czasie miałbym dostarczać Państwu jeszcze jakiekolwiek dane? O jakim obowiązku Państwo piszą? Z jakiego tytułu prawnego były klient miałby podawać bankowi jakiekolwiek dane po likwidacji konta?”
Bank na to powtórzył swoją mantrę: że ma świadomość, iż relacja została zamknięta, ale biorąc pod uwagę zobowiązania regulacyjne (związane z wymogami KYC) wciąż uprzejmie prosi o dostarczenie informacji. Zasugerował, żeby klient – jeśli nie jest to możliwe – przesłał do banku odpowiednią informację, o charakterze – jeśli dobrze rozumiem – tzw. „dupokrytki”. Tym razem pismo podpisał Departament Compliance.
„I tu już naprawdę nie wytrzymałem” – pisze pan Mateusz. I pyta, czy rzeczywiście bank ma prawo żądać od niego tych wszystkich rzeczy po kilku miesiącach od zamknięcia rachunku. Cóż, prawo ma, bo wiedza o byłym kliencie jest prawie tak samo ważna, jak o obecnym (zwłaszcza jeśli bank zaniedbał aktualizację danych i dopiero teraz sobie o tym przypomniał). Ale najcięższą sankcją, jaką mógłby nałożyć, to zamknięcie konta (ale ono już i tak nie istnieje) i dożywotni ban (pan Mateusz nie będzie mógł w przyszłości zakładać konta w tym banku).
Na miejscu pana Mateusza bym po prostu te informacje ignorował albo – dla świętego spokoju – przesłał przynajmniej informacje (bez dokumentów, skanów itp.), żeby Departament Compliance miał choć okruchy świętego spokoju. Pomiędzy tymi opcjami jest wysłanie „dupokrytki”, czyli informację, że przesłanie informacji, o które prosi bank, nie jest możliwe. I tyle.
Czasem niestety ignorowanie banku nie wchodzi w grę. Innemu mojemu czytelnikowi, panu Robertowi, bank przesłał informację, że musi się stawić osobiście w oddziale, by złożyć jedno z oświadczeń zaliczanych do pakietu KYC (tzw. oświadczenie PEP, czyli potwierdzenie, że nie jest np. politykiem lub inną osobą „na świeczniku”).
„Okazuje się, że mBank, pierwszy bank internetowy w Polsce, z którym jestem od samego początku jego istnienia, zaprasza mnie osobiście z dowodem osobistym do oddziału. Jak się okazuje, żadne zdalne składanie oświadczenia nie wchodzi w grę. A gdy nie złożę oświadczenia, to bank wypowie mi umowę. To jakieś szaleństwo, w innych bankach takie oświadczenia PEP czy o rezydencji podatkowej składa się w aplikacji bankowej”
– poskarżył się pan Robert. Jeśli mBank będzie tak robił, to pan Robert pójdzie śladem pana Mateusza i też postanowi zostać byłym klientem swojego banku. A wtedy… szukaj wiatru w polu.
Posłuchaj też: Jeden z naszych czytelników miał potrzebę, by wykonać przelew na pół miliona ze swojego konta bankowego. W XXI wieku to powinna być przysłowiowa bułka z masłem. Ale niestety nie była. W celu wykonania przelewu klient został zaproszony do placówki, a tam… został odesłany z kwitkiem. Jak to możliwe? Czyta Maciej Samcik
Zobacz też rozmowę o KYC:
zdjęcie tytułowe: Wojciech Pacześ/Unsplash