Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przekazuje 250.000 zł z Funduszu Sprawiedliwości gminie „wolnej od LGBT”, której Unia odmówiła wsparcia za dyskryminowanie społeczności LGBT. Minister kultury Piotr Gliński chce przypodobać się twórcom, rozszerzając opłatę reprograficzną o smartfony i tablety. Więcej płacimy za słodkie napoje, żeby rząd mógł walczyć z narodową otyłością. Te trzy pozornie niezwiązane ze sobą sprawy łączą dwie rzeczy – to ukryte podatki, które charakteryzuje kontrowersyjny sposób redystrybucji pieniędzy
Podatki płacone przez Polaków można podzielić na dwie podstawowe grupy. Pierwsza to podatki bezpośrednie, a więc płacone przez obywateli i firmy, czyli m.in. podatek PIT i CIT (w sumie 100-110 mld zł rocznie). Druga to podatki pośrednie, przede wszystkim podatek VAT (ok. 200 mld zł rocznie), który zaszyty jest w cenie produktów i usług. Kasa z tych podatków zasila wielki worek, czyli budżet państwa, a następnie rozdzielana jest – w mniej lub bardziej mądrze – na funkcjonowanie państwa: administrację, ochronę zdrowia, obronność, policję, edukację, kulturę itd.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ale w Polsce mamy jeszcze inną, dość specyficzną grupę podatków. Nie każdy je płaci, choć w każdej chwili może stać się ich płatnikiem. Pieniądze z tego źródła nie zasilają wspomnianego wielkiego worka o nazwie „budżet państwa”, a specjalne fundusze, z których następnie finansowane są konkretne instytucje, grupy zawodowe, organizacje pozarządowe czy określone inicjatywy. Można je nazwać parapodatkami, ale ja określiłbym je jako „ukryte podatki celowe”.
O kilku takich podatkach było ostatnio głośno. Niektórzy zarzucają, że takimi podatkami rząd próbuje łatać dziurę budżetową, tyle że kuchennymi drzwiami. Inni, że system sprzyja wydawaniu pieniędzy niezgodnie z ich przeznaczeniem. A jeszcze inni przekonują, że te podatki są po prostu niesprawiedliwe.
Zamiast na pomoc ofiarom, pieniądze na „ideologię”
Przykładem „ukrytego podatku celowego” jest Fundusz Sprawiedliwości zarządzany przez Ministerstwo Sprawiedliwości. To właśnie o nim w ostatnich dniach było najgłośniej, za sprawą ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro. Fundusz powstał w 2012 r. Zasilany jest nawiązkami, które sądy zasądzają sprawcom przestępstw. Formalnie nie jest to oczywiście podatek, a forma kary. Tyle, że środki z tego źródła równie dobrze mogłyby zasilać bezpośrednio budżet państwa. Ale trafiają do „pośrednika”, czyli resortu sprawiedliwości.
Dalej przekazywane są organizacjom pozarządowym na pomoc postpenitencjarną (czyli dla byłych więźniów, żeby ułatwić im nowy strat), ofiarom przestępstw i ich najbliższym, a w połowie 2017 r. dopisano jeszcze jeden, dość mglisty cel – przeciwdziałanie przestępczości. Co z funduszem jest nie tak? W ostatnim czasie opinię publiczną zbulwersował fakt, że pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości przekazywane są na „walkę ideologiczną”, a nie wspieranie ofiar przestępstw.
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przekazał 250.000 zł gminie Tuchów (na zdjęciu moment przekazania symbolicznego czeku), czyli jednej z gmin tzw. „wolnych od LGBT”. Miała to być rekompensata za wycofanie tej gminie dotacji unijnej z powodu dyskryminowania społeczności LGBT.
Ale to niejedyne zarzuty o wydatkowanie pieniędzy niezgodne ze statutem. W 2018 r. fundusz wzięła pod lupę Najwyższa Izba Kontroli. NIK zarzucił resortowi sprawiedliwości, że zbyt mało funduszy w porównaniu z jego możliwościami budżetowymi przeznacza na realną pomoc ofiarom przestępstw. Ministerstwu zarzuca się też, że lekką ręką daje pieniądze na przedsięwzięcia dotyczące „obrony moralności i wiary”, bo tę kategorię można podpiąć pod cel jakim jest „przeciwdziałanie przestępczości”. W 2019 r. tylko 21 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości poszło na pomoc postpenitencjarną, a aż 200 mln na „zapobieganie przyczynom przestępstw”.
Przeczytaj też: Pierwsze banki już namawiają klientów: „zmieńcie umowę na kredyt o stałym oprocentowaniu”. To świetny interes czy finansowa pułapka?
Przeczytaj też: Nie głosowałeś na Andrzeja Dudę? Oto siedem finansowych „prezentów”, które i tak dostaniesz od prezydenta, jeśli spełni swoje obietnice
Kupujesz smartfona? Zapłacisz twórcom
Kolejnym przykładem „ukrytego podatku celowego” jest opłata reprograficzna. Nie jest ona w Polsce czymś nowym. To swego rodzaju rekompensata dla twórców za to, że ktoś za pomocą urządzenia elektronicznego może skopiować film, piosenkę czy książkę na użytek osobisty. Do tej pory ten koszt ponosili producenci magnetowidów, nagrywarek DVD, skanerów, kopiarek, a nawet producenci papieru do drukarek i czystych płyt CD/DVD. W zależności od rodzaju urządzenia i nośnika, opłata wynosi od 1 do 3%. Wpływy z tego źródła trafią do instytucji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi takimi jak ZAiKS czy ZPAV.
Ale jakiś czas temu w resorcie kultury rozpoczęto prace nad poszerzeniem opłaty reprograficznej o producentów nowoczesnych urządzeń elektronicznych: smartfonów, tabletów i telewizorów smart.
„To jest rzecz absolutnie zrozumiała, aby od nowego typu technologicznego nośników autorzy otrzymywali swoje tantiemy. W Polsce od wielu lat to nie jest uregulowane”
– mówił w jednym z wywiadów Piotr Gliński, minister kultury i dziedzictwa narodowego. W tym przypadku ukryty podatek zapłaciłby każdy, kto kupuje tego typu sprzęt. Ile? Nawet 6%. Nietrudno policzyć, że np. smartfon, który kosztuje 2.000 zł, po rozciągnięciu opłaty reprograficznej na producentów innych urządzeń, zdrożałby nawet o 120 zł.
A jeśli policzymy wartość sprzedaży urządzeń, które miałyby być objęte tym nowym podatkiem, wpływy z tego tytułu mogłyby sięgnąć nawet ponad 1 mld zł rocznie. Choć minister Gliński publicznie zapewnił, że opłata nie wpłynie na ceny sprzętu w sklepach, takie obiecanki można włożyć między bajki. To naturalne, że ten dodatkowy koszt prędzej czy później zostanie przerzucony na konsumentów.
Na szczęście dla nas minister Gliński nie wybrał sobie dobrego momentu na pracę nad ustawą. Pandemia koronawirusa sprawiła, że wielu z nas musiało przesiąść się na pracę zdalną. A to w przypadku wielu gospodarstw domowych oznaczało dodatkowe wydatki. No bo jak pracować w domu, brać udział w zdalnych lekcjach, jeśli w domu jest tylko jeden komputer, albo nie ma go wcale? Suchej nitki na tym pomyśle nie zostawiła Federacja Konsumentów.
„Do organizacji zbiorowego zarządzania miałoby trafić około 1 mld zł rocznie. To oznacza, że te pieniądze zostaną zabrane z naszych domowych budżetów. W sytuacji, w której wszyscy się teraz znaleźliśmy, kiedy jeden laptop w domu okazuje się niewystarczający, te sprzęty stały się dobrem pierwszej potrzeby. To już nie jest jakieś ekskluzywne dobro służące rozrywce, każde gospodarstwo domowe go potrzebuje – i to często więcej niż jednej sztuki. Uważamy, że sięganie do kieszeni Polaków w takiej sytuacji jest mocno niepokojące”
– alarmował Kamil Pluskwa-Dąbrowski, prezes Federacji Konsumentów. Pomysł z rozszerzeniem tego „ukrytego podatku celowego” na razie trafił do zamrażarki. Prezydent Andrzej Duda w kampanii wyborczej kilka razy mówił, że opłata uderzyłaby Polaków po kieszeniach. Dał w ten sposób do zrozumienia, że ustawę zawetuje. Dlatego resort kultury postanowił wstrzymać prace. Ale kto wie, czy za jakiś czas sprawa znowu nie wyjdzie na wierzch. W kampanii wyborczej nie mówi się i nie obiecuje rzeczy, które mogą się wyborcom nie spodobać. Często bywa, że po wyborach można do nich wrócić.
Podatek cukrowy odchudzi społeczeństwo czy utuczy budżet państwa?
W ostatnim czasie kontrowersje wzbudzał tzw. podatek cukrowy i od tzw. małpek. W jego przypadku płatnikami są producenci napojów słodzonych oraz napojów wyskokowych sprzedawanych w butelkach o małej pojemności. Ale, podobnie jak w przypadku opłaty reprograficznej, między bajki można włożyć śpiewkę, że podatek zapłaci producent. Zapłacą – jak zwykle – konsumenci.
Te dwa nowe podatki (weszły w życie w lipcu 2020 r.) też zaliczam do „ukrytych podatków celowych”, ponieważ kasa z tego źródła nie zasila „budżetowego worka”, a trafiać ma do NFZ na walkę z otyłością, propagowanie zdrowego trybu życia, profilaktykę, czy świadczenia w zakresie opieki psychiatrycznej i leczenia uzależnień.
Organizacje zrzeszające przedsiębiorców w to nie wierzą. Ich zdaniem, te nowe podatki mają cel fiskalny, czyli podwyższenie wpływów budżetowych tylnymi drzwiami. Przy deficycie budżetowym, który w tym roku ma sięgnąć blisko 110 mld zł, rząd potrzebuje pieniędzy jak powietrza, a podwyżka stawek podatków bezpośrednich i pośrednich (PIT, CIT, VAT) z wiadomych względów nie wchodzi w grę. Na początku roku, jeszcze w toku prac nad ustawą, Konfederacja Lewiatan pisała:
„Zaproponowane w projekcie rozwiązania mają w istocie cele wyłącznie fiskalne. Nie zaproponowano żadnego spójnego podejścia do promowania zdrowego trybu życia i zrównoważonej diety (…). W Narodowej Strategii Onkologicznej termin wprowadzenia podatku od napojów określony został na rok 2022. Oznacza to, że w ciągu zaledwie kilku tygodni zdecydowano się na przyspieszenie wejścia daniny w życie o dwa lata”
PFRON, abonament RTV, opłata solidarnościowa…
Fundusz Sprawiedliwości, opłata reprograficzna, podatek cukrowy i „od małpek” – to niejedyne przykłady „ukrytych podatków celowych”. O nich po prostu było ostatnio głośno. W Polsce mamy listę podobnych danin, bynajmniej nie mniej kontrowersyjnych.
Pierwszy z brzegu – abonament RTV. Płacić go powinien prawie każdy, a kasa zasila publiczną telewizję i radio. Przepisy są tak absurdalne, że opłatę audiowizualną uiszczać powinna osoba, która ma w domu telewizor, nawet nie podłączony. Urzędnicy wychodzą bowiem z założenia, że przecież w każdej chwili można go podłączyć i odbierać „publiczne” kanały.
Kolejny przykład – PFRON, czyli Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Zrzucają się na niego firmy, chyba że zatrudniają określoną liczbę osób niepełnosprawnych. A kasa jest m.in. przerzucana do innych firm, które takie osoby zatrudniają. Wałków i nieprawidłowości wokół tej instytucji było tak dużo, że aż potrzebna była nowelizacja przepisów. Wystarczyło wykazać (czytaj: oszukać), że zatrudnia się osoby niepełnosprawne i kasa płynęła szerokim strumieniem.
Nie jest tajemnicą, że na PFRON-ie latami żywiły się firmy, które zatrudniały osoby z minimalną niepełnosprawnością, np. ochroniarskie czy zajmujące się sprzątaniem, żeby tylko wycisnąć dotację. A dzięki dopłatom do pensji mogły oferować swoje usługi taniej i przez to łatwiej wygryzać konkurencję.
Od 2019 r. obowiązuje też podatek solidarnościowy, który płacą osoby zarabiające powyżej 1 mln zł (stawka to 4% od nadwyżki). Zaliczam tę daninę jako „ukryty podatek celowy”, bo nie zasila ona wprost budżetu państwa, a idzie do „pośrednika”, czyli w tym przypadku na Fundusz Solidarności na rzecz Wspierania Osób Niepełnosprawnych. Czyli określona grupa – w tym przypadku bogaci – płacą na rzecz niepełnosprawnych. W pewnym sensie w ten schemat wpisują się składki na ubezpieczenie zdrowotne. Płacą je prawie wszyscy, ale zamożniejsza część społeczeństwa i tak leczy się prywatnie.
Nie jest to oczywiście pełna lista, ale powyższe przykłady pokazują, jak rozbudowany i skomplikowany mamy system podatkowy. To nie tylko podatki bezpośrednie (PIT, CIT) i pośrednie (VAT, akcyza, cło), ale też system danin płaconych tylko przez wybrane grupy obywateli czy firmy na rzecz innych osób czy instytucji, które po drodze przechodzą przez „pośredników”, czyli rządowe fundusze. Nie jest to system przejrzysty i sprawiedliwy.
____________________________________
POSŁUCHAJ NAJNOWSZEGO ODCINKA PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
W 17. odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” Maciej Samcik, Maciej Bednarek i Irek Sudak – czyli ekipa „Subiektywnie o finansach” w galowym składzie rozmawia o tym, dlaczego Polacy nie pokochali rządowej, antycovidowej aplikacji ProteGO Safe, dlaczego przy płaceniu smartfonem terminal płatniczy czasem wymaga włożenia karty do szczeliny, o tym czy warto skorzystać z dołka cenowego na rynku maseczek i innych środków ochrony osobistej oraz o dziwnych wymaganiach przy zwrocie gotówki za nie wykorzystaną wycieczkę. I jeszcze szybka rada dla posłów jak zrobić, żeby Naród nie miał do nich żalu, gdy następnym razem przegłosują dla siebie podwyżki. Zapraszamy do odsłuchania!
Rozpiska zawartości podcastu:
01:00 – Dlaczego akurat od średniej krajowej? A gdyby tak pensje polityków uzależnić od znacznie bardziej odpowiedniego parametru?
04:59 – Płacisz zbliżeniowo smartfonem, a terminal prosi, żebyś umieścił kartę w terminalu. Drobny błąd czy poważna dziura w systemie płatniczym?
15:59 – Rządowa aplikacja ProteGO Safe ma już pół miliona użytkowników. Dużo, mało? I czy powinniśmy się jej bać tylko dlatego, że nas śledzi?
30:24 – Dołek cenowy na rynku maseczek ochronnych. Dobry moment, by się zaopatrzyć przed jesienią „po taniości”?
35:36 – Jak odzyskać gotówkę za niezrealizowaną wycieczkę? Czy z pomocą przyjdzie druga „tarcza turystyczna”?
Aby posłuchać podcastu trzeba kliknąć poniższy baner, albo wejść w niniejszy link
Źródło zdjęcia: Ministerstwo Sprawiedliwości