Najpierw przez kilka tygodni był pokaz histerii o tym, że stracimy setki miliardów złotych po zawetowaniu budżetu Unii Europejskiej i że ominie nas fundusz odbudowy, a teraz pyskówka o tym, czy to dobrze czy też źle, że podpisaliśmy to, co podpisaliśmy, a oni w zamian obiecali nam to, co obiecali. Oto cztery rzeczy, które warto zapamiętać z tej całej brukselskiej rozróby, bo mogą być ważne dla naszych portfeli
Pytaliście mnie w e-mailach dlaczego nie zajmujemy się na „Subiektywnie o finansach” zamieszaniem w sprawie weta unijnego budżetu i powiązanym z tym zagrożeniem, że ominie nas udział w potężnym funduszu ratunkowym, na który zgodziły się największe państwa.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Cóż, sprawa rzeczywiście jest ogromnie ważna, bo na każdego dorosłego Polaka przypada 26.000 zł unijnych pieniędzy w ciągu najbliższych siedmiu lat, czyli 3.700 zł rocznie. I rzeczywiście głupio byłoby te pieniądze stracić. Tyle, że politycy, którzy nami rządzą, może i są populistami, ale nie są idiotami. Nikt, to nie jest wariatem, nie dopuści do utraty takiej kasy. Byliśmy więc pewni, że się dogadają i spokojnie czekaliśmy na tę wiekopomną chwilę.
No i się dogadali, co oczywiście jest już ważnym wydarzeniem dla naszych portfeli, przynajmniej w dłuższym terminie. I nawet nie chodzi o te 3.700 zł rocznie na głowę, bo po pierwsze tak naprawdę nie wiadomo czy to będzie tyle, a po drugie – i tak tej kasy we własnym portfelu nie zobaczymy (szkoda).
Z ostatnich negocjacji przywódców Europy wynikają cztery wnioski, które mają dość fundamentalne znaczenie dla każdego z nas. Jakie?
Po pierwsze: do Polski popłyną pieniądze z Unii Europejskiej. Mniej, ale więcej, ale… nie wiemy jeszcze, ile. Porozumienie na szczycie unijnym w Brukseli oznacza, że ze składek państw członkowskich oraz z unijnych podatków popłynie do Polski kasa w łącznej wysokości 710-770 mld zł w ciągu siedmiu lat (w zależności od kursu euro).
To dużo. Dość powiedzieć, że przed kryzysem covidowym budżet państwa pozyskiwał z podatków od wszystkich Polaków i firm ponad 400 mld zł rocznie. Oczywiście: unijne pieniądze trzeba pomniejszyć o nasze składki wpłacane do unijnej kasy – realnie więc będzie ich mniej.
W ostatnich latach do Polski z Unii Europejskiej płynęło 40-65 mld zł rocznie, zaś nasze wpłaty do kasy unijnej wynosiły mniej więcej 15 mld zł rocznie. Mieliśmy więc rocznie 25-40 mld zł w budżecie państwa więcej, niż byśmy mieli bez przynależności do Unii Europejskiej.
Teraz teoretycznie te przypływy mogą być większe, bo oprócz standardowego budżetu Unia Europejska powołuje wart 750 mld euro fundusz odbudowy po Covid-19. Jego kawałek – i to wcale niemały – ma popłynąć do nas.
Powstanie funduszu odbudowy oznacza, że kasa z podstawowego budżetu Unii Europejskiej dla Polski będzie mniejsza, niż do tej pory. Z tego źródła będziemy dostawali o 5-7 mld zł rocznie mniej, niż w poprzednim, 7-letnim budżecie. Ale za to licząc już z funduszem…
Czytaj też: Budżet na 2021 r. się nie spina? Rząd poszuka pieniędzy w naszych kieszeniach
Czytaj też: Tak Czesi walczą z kryzysem pandemicznym. Będą płacili niższe podatki. A my – wyższe
Po drugie: ta kasa z Unii Europejskiej zmieni Polskę bardziej, niż poprzednia. Łącznie z dwóch źródeł – budżetu Unii i funduszu odbudowy – Polska ma dostać w formie dotacji 550-600 mld zł, zaś w formie wspólnych unijnych pożyczek – 150-175 mld zł. Pożyczki będzie trzeba kiedyś oddać (ale mogą być też rolowane na „wieczne nigdy”), ale będzie trzeba płacić od nich odsetki (niskie lub bliskie zeru).
Fundusz odbudowy będzie dzielony szybko (ma być wydany w ciągu 2-3 lat), ale jest warunkowy. Kasa w dużej części (co najmniej 30%) ma pójść na nowe technologie, zieloną energetykę, elektromobilność. To, ile pieniędzy uda nam się „wyrwać”, zależy od tego, jakie przedstawimy pomysły. Na razie znamy tylko górne limity tego, co nam „przysługuje”. A na nasz plan będą musiały się zgodzić inne rządy państw Unii. Warto więc się przyłożyć.
Nie ma się co więc cieszyć z rekordowych kwot, bo wciąż może się okazać, że nie będziemy w stanie unijnej kasy „podnieść”. Ale trzeba się cieszyć, że jest fundusz odbudowy, bo on zmusi nas do inwestowania w nowoczesność. Dzięki temu funduszowi Polska może zmienić się bardziej, niż w poprzednich kilkunastu latach.
„Babcia Angela” będzie stać nad nami i dzień po dniu zrzędzić, żebyśmy ładowali kasę w zieloną energię, elektromobilność i technologie. Może będzie z tego czystsze powietrze i tańszy prąd w naszych domach. Ta kasa, którą „podniesiemy”, siłą rzeczy będzie musiała być wydawana lepiej, niż by była w „normalnej” sytuacji. Fundusz odbudowy sprawia, że będziemy bardziej na widelcu.
Po trzecie: Unia Europejska od teraz nie będzie nam płaciła „za darmo”, trzeba się będzie ukorzyć. Jakkolwiek by nie oceniać zapisów o powiązaniu wypłaty pieniędzy z oceną praworządności – nie da się ukryć, że nadchodzi czas, w którym Zachód będzie uzależniał wypłaty na rzecz biedniejszych państw nie tylko od ich poziomu rozwoju.
Jeśli będziemy podzielali wartości tych, którzy rządzą Unią Europejską (Niemców i Francuzów), to będziemy dostawali więcej kasy. Jeśli nie będziemy ich podzielali – to dostaniemy mniej.
Nie oznacza to, że całkiem nas odetną: to im się nie opłaca. Unia Europejska działa bowiem tak, że bogaci płacą biednym, żeby ci ostatni mieli za co kupować nowe technologie i inwestycje u bogatych. Pieniądze z Unii Europejskiej w dużej części wracają tam, skąd przychodzą (w dochodach z inwestycji oraz zakupach rzeczy i usług wyprodukowanych na Zachodzie).
Interes się opłaca i nam i im. Dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej mamy nowoczesne drogi, infrastrukturę, przedsiębiorstwa, które płacą tutaj podatki. Ale Niemcy nie są unijnym płatnikiem netto tylko z dobroci serca – to największa gospodarka w Europie i dzięki istnieniu Unii Europejskiej zapewniają sobie rynek zbytu na to, co produkują niemieckie firmy.
Czytaj też: Thomas Piketty liczy, ile kosztuje nas Unia Europejska
Albo więc będziemy dumnym i niezłomnym krajem, który dostaje z Unii Europejskiej o kilkanaście miliardów złotych rocznie mniej, albo krajem „grzecznym”, który nie dokazuje i dostaje więcej lizaków. Z tego punktu zaczyna mieć znaczenie, kogo wybieramy do rządów. Przypomnę Wam o tym za trzy lata.
Po czwarte: Unia Europejska będzie teraz w Twoim imieniu się zadłużała. Nie wiadomo jeszcze czy to dobrze, ale na pewno to tanio. Połowa funduszu odbudowy to będzie dług, którego „zastawem” będą kolejne budżety Unii Europejskiej. Dług będzie wspólny, czyli de facto Unia Europejska zadłuży nas w naszym imieniu oraz w imieniu innych państw.
Unia Europejska zadłuży nas, Polaków, na dodatkowe 150 mld zł, ale dzięki jej wiarygodności będzie to tańszy dług, niż my byśmy zaciągnęli. Nie ma pewności, że sami aż na tyle dodatkowo byśmy się zapożyczyli (Polska nie należy do najbardziej potrzebujących w obliczu kryzysu Covid-19 państw). Ale gdybyśmy my tych pieniędzy nie wzięli, a inni by wzięli – bylibyśmy w gorszej pozycji konkurencyjnej.
Poniżej porównanie rentowności polskich (wyżej) i niemieckich (niżej) obligacji. Te europejskie obligacje, emitowane przez Komisję Europejską, będą zapewne miały wyniki finansowe bliskie niemieckim „bundom”.
Wspólny dług Unii Europejskiej oznacza, że mimo nieobecności Polski w strefie euro de facto stajemy się częścią wspólnego organizmu, bo nasze składki do budżetu Unii będą finansowały dług zaciągany na inwestycje np. w Hiszpanii, czy Francji. Teoretycznie można sobie wyobrazić, że jeśli coś pójdzie nie tak, to w przyszłości będziemy spłacać de facto cudze długi. A jeśli pójdzie dobrze, to może Europy za 20 lat nie zjedzą Amerykanie i Chińczycy.
Jest też punkt piąty, czyli przyspieszenie redukcji emisji CO2, dzięki czemu Ziemia ma się mniej gotować. Będzie to kosztowało krocie, ale Unia Europejska ma nam do tego dopłacić. Czy dopłaci wystarczająco dużo, żebyśmy nie poszli z torbami po zamknięciu kopalń i elektrowni na węgiel? To temat na zupełnie inny artykuł.
Czytaj też: Czy sztuczna inteligencja powstrzyma zmiany klimatu? Oto technologie, które w tym pomogą
Zdjęcie tytułowe: Polsat News