Przegłosowanie w Sejmie ustawy, która ogranicza niezawisłość sędziów, wywołało awanturę na pół Europy, Potrwa ona jeszcze co najmniej przez kilka tygodni i uderzy w reputację międzynarodową Polski. Ale w tej awanturze o wolne sądy brakuje mi jednego, chyba najważniejszego elementu – żeby ktoś powiedział jak ma być, żeby było dobrze. Jeśli pytacie, dlaczego miliony nie demonstrują na ulicach w obronie sędziów, to uprzejmie informuję – właśnie dlatego
Z polskimi sędziami jest tak, jak z przedstawicielami wszystkich innych zawodów. Jedni pracują dobrze, inni źle. Tyle, że jeśli człowiek trafi na dwóch kiepskich sędziów z rzędu, to może np. trafić do więzienia za niewinność na 18 lat. Odpowiedzialność sędziego jest tak duża, jak lekarza w czasie operacji, czy pilota samolotu pasażerskiego w powietrzu.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Niewydolny wymiar sprawiedliwości jest praprzyczyną większości rzeczy, które powodują, że Polska rozwija się znacznie wolniej, niż by mogła. Wszystkie badania pokazują, że sprawne sądownictwo to podstawa konkurencyjności gospodarki i niezakłóconego obiegu pieniądza. Jeśli sądy są niewydolne (lub bez gwarancji niezawisłości, zależne od innych władz – o czym dalej), to do gospodarki nie wpływają grube miliardy pieniędzy. Bo też nie wjeżdża się limuzyną do miasta, w którym nie działa sygnalizacja, nie ma ani jednego policjanta i żaden kierowca nie jest ubezpieczony.
W sumie na wymiar sprawiedliwości rocznie wydajemy aż ponad 13 mld zł, z tego na sądy powszechne – ponad 8 mld zł. To oznacza, że przeciętnie każdy Polak zrzuca się na funkcjonowanie organów sprawiedliwości w kwocie prawie 500 zł. Niemało.
Przez sądy przechodzi rocznie 16 mln spraw. Przy założeniu, że wiele z nich ma wartość kilkudziesięciu tysięcy złotych (nie każda sprawa ma wymiar finansowy), wyszłoby, iż polscy sędziowie rocznie decydują nie tylko o życiu mnóstwa ludzi, ale też o losach majątku wartego grube miliardy złotych.
I ten cały mechanizm działa krzywo. Na tyle krzywo, że w 2015 r. kolejka nie załatwionych spraw u przeciętnego sędziego wyniosła 15% tego, co do niego wpłynęło, a teraz już 25%. Więcej danych o stanie polskiego sądownictwa znadziecie w „Gazecie Prawnej”.
Tutaj: Jak zmieniał się średni czas rozpatrywania spraw w sądach
Gdy sędzia widzi las, a nie widzi drzew
Nie mam żadnych danych, które pozwoliłyby mi ocenić, jaki odsetek wszystkich wydawanych w sądach wyroków to dzieło sędziów-nielotów. Ale nie muszę mieć żadnych danych, żeby wiedzieć, że sędziowie – w pewnej części z własnej winy – mają przylepioną łatkę typowych urzędasów, którzy patrzą tylko na przepisy, a nie na człowieka. Czytają ustawy, ale zapominają o duchu prawa. Widzą paragraf, a nie ogarniają kontekstu. Wyrzucają z siebie mnóstwo słów, ale nie mówią „po ludzku”. Łatka – nawet jeśli tylko częściowo jest uzasadniona – trzyma się mocno.
To dlatego na ulicach nie zbiorą się miliony w obronie sędziów. Bo niezawisłość sędziowska i trójpodział władzy to tylko środek do osiągnięcia celu, którym jest nie samo wydanie sprawiedliwego wyroku, ale próba zrozumienia racji stron, umożliwienie im przedstawienia argumentów i wytłumaczenia dlaczego wyrok jest taki, a nie inny. A ten cel nie jest w wielu przypadkach osiągany. Więc – myślą ludzie – po cholerę taka niezawisłość i taki trójpodział władzy? Co ja z niego będę miał?
To nie tylko wina sędziów. Ktoś im tak organizuje robotę. Są przepracowani, przeciążeni i obłożeni „planami sprzedażowymi”, a do tego nie mają w rękach cyfrowych narzędzi, które pozwoliłyby im skupić się na meritum. Są jak lekarze, którzy nie leczą, bo zajmują się wypełnianiem papierków. A podobno 80% czynności związanych z oceną przeciętnej sprawy byłaby w stanie ogarnąć sztuczna inteligencja, pozostawiając sędziom tylko te najistotniejsze 20%.
Ale może jakaś część z nich rzeczywiście nie czuje, że są dla ludzi. Są nieodwoływalni (mianowni dożywotnio na wniosek Krajowej Rady Sądowniczej), nietykalni (cieszą się specjalnym, sędziowskim immunitetem), mają zapewnioną niezłą pensję (związaną z zakazem innych aktywności zawodowych) i specjalną, dobrą emeryturę.
Nie grozi im to, że jeśli będą źle pracowali, to spotkają się oko w oko z ludźmi, których skrzywdzili, albo zlekceważyli i że będą się musieli z czegokolwiek tłumaczyć (w razie postępowania dyscyplinarnego są ewentualnie oceniani przez innych sędziów). Więc nic nie tłumaczą, tylko siedzą z nosem w paragrafach i dukają pod nosem te swoje formułki. Z sędziami jest trochę tak, jak z nauczycielami – bardzo trudno zwolnić takiego, który źle pracuje.
Mam taką robotę, że zdarza mi się być na salach sądowych znacznie częściej, niż przeciętnemu obywatelowi (zwykle jako pozwany o to, co napisałem o złych ludziach). I wiecie, co Wam powiem? Większość sędziów, z którymi rozmawiałem, to normalni, wrażliwi na krzywdę ludzie, którzy chcą wykonać robotę jak najlepiej. I jeśli widzą, że chcę im w tym pomóc, to z reguły potrafią to docenić. Uśmiech za uśmiech, szacunek za szacunek. Zrozumienie mojej pracy za zrozumienie ich pracy.
Ale z drugiej strony wciąż słyszę o niesprawiedliwych wyrokach, skrzywdzonych ludziach, sprawiedliwości, która przychodzi za późno. Można iść do więzienia za kradzież cukierka. Albo dostać łagodny wyrok za okradanie wielu ludzi z milionów złotych oszczędności (bo przecież to tylko pieniądze). Możesz zrobić dla ludzi wiele dobrego, a zostać skazany za obrażenie kogoś, kto ci w tym robieniu dobrze przeszkadzał. Mnóstwo paradoksów, wynikających ze złego prawa, głupich procedur, ale też czasem z braku empatii i urzędniczego spojrzenia na paragrafy, a nie na ludzi.
Walka o niezawisłość i trójpodział władzy? Tak, ale z dodatkowym zobowiązaniem
Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Spór polityczny wokół sędziów, który toczy się w Polsce, w zasadzie nie daje żadnej odpowiedzi.
Z jednej strony jest partia rządząca, której przedstawiciele twierdzą, że jeśli sędziów pozbawi się niezawisłości i uzależni się ich los od polityków – to będzie lepiej. Jest to oczywista bzdura.
Mniej więcej jedna trzecia gospodarki jest w Polsce państwowa. Państwowe firmy dostarczają nam usługi, państwowi urzędnicy decydują nierzadko o naszym życiu. Uzależnienie sędziów od polityków oznacza de facto koniec sprawiedliwości we wszystkich tego typu sporach. Staniesz przypadkiem na drodze kolumnie rządowej, to wsadzą cię za usiłowanie zabójstwa, bo do sędziego zadzwonią z rządu i powiedzą mu jak ma orzec, żeby nie wylecieć z roboty).
Z drugiej strony jest opozycja, która broni niezawisłości sędziów i trójpodziału władzy, ale zdaje się nie rozumieć, że dla zwykłego człowieka nic z tej niezawisłości i trójpodziału nie wynika. Niezawisłość i trójpodział są OK, o ile coś zrobimy, żeby sędziowie (a przynajmniej ich część, której ten zarzut dotyczy) przestali być jak bezduszne urzędasy. Dopóki będą takich osobników przypominali, ich los będzie Narodowi doskonale obojętny.
W pakiecie z trójpodziałem i niezawisłością powinno być zobowiązanie środowiska sędziowskiego i partii opozycyjnych: „zrobimy coś, żeby nie było tak, jak było”. Bo naprawdę nie było idealnie. I po czterech latach rządów Zjednoczonej Prawicy – tym bardziej nie jest. Gdyby sędziowie, wspierający ich prawnicy i partie opozycyjne pokazały ludziom, co jeszcze się zmieni w sądach, gdy obronimy niezawisłość i trójpodział – obywatele widzieliby w obronie sądów jakiś sens.
A może by tak… to ludzie pomagali wybierać sędziów?
Osobiście mam słabość do amerykańskiego systemu wybierania sędziów. Jest tam kilka modeli ich nominowania, które co prawda nie działają doskonale i nie można powiedzieć, żeby były całkiem apolityczne, ale mam wrażenie, że mimo wszystko działają lepiej, niż w Polsce.
Przede wszystkim podoba mi się, że przynajmniej w niektórych stanach część sędziów wybierają zwykli obywatele. To angażuje społeczność lokalną w tworzenie systemu sądownictwa i powoduje, że przynajmniej część ludzi ten swój wpływ docenia. Gdyby w Polsce sędziów wybierali Polacy, to próba pozbawienia ich części niezależności na pewno nie przeszłaby bez echa. Polak nie lubi, gdy nieprzesadnie bystrzy, a głównie tylko pyskaci politycy, którzy nie przepracowali w życiu uczciwie ani chwili, bo od zawsze „byli w partii”, podważają ich decyzje.
A gdyby tak np. jedną trzecią kandydatów na sędziów w danym okręgu mogły zgłaszać partie polityczne (już wreszcie skończyłoby się udawanie, że sędziowie nie mają poglądów politycznych), jedną trzecią stowarzyszenia skupiające sędziów (niech wybierają dla siebie najlepszych kolegów), a jedną trzecią organizacje społeczne (NGO).
A potem z tej grupy kandydatów selekcjonowano by sędziów w wyborach powszechnych (na takiej zasadzie, jak wybieramy dziś senatorów). Być może wybralibyśmy wtedy najlepszych sędziów, nie tylko dobrych fachowców i doświadczonych ludzi, ale też takich, którzy potrafią rozmawiać z ludźmi?
Oczywiście: trzeba by opracować zestaw wymogów formalnych (włącznie z doświadczeniem w „branży” prawniczej), które musieliby spełniać zgłaszani kandydaci. Do ich oceny trzeba byłoby powołać komisję apolitycznych urzędników (ani sędziów, ani polityków).
Ktoś powie, że Naród jest za głupi, żeby umieć wybrać sobie sędziów. Ale przecież patrząc na ludzi, których wybraliśmy do Senatu w bardzo podobnych „konstrukcyjnie” wyborach – generalnie siary nie ma. Czy to nie byłoby lepsze od dwóch skrajności, między którymi się obijamy, czyli sędziów, którzy wybierają (i rządzą) się sami poza jakąkolwiek kontrolą i sędziów, których wybierają (i rządzą nimi) politycy?
No i chyba jednak wprowadziłbym kadencyjność sędziów. Dożywotnie funkcje powodują, że chce ci się mniej i nie jesteś tak zdeterminowany, żeby służyć ludziom. Sędzia, który chciałby być ponownie wybrany na drugą lub kolejną kadencję, musiałby szanować tych, którym służy, a więc nie pozować na urzędasa, tylko rzeczywiście mieć posłuch i autorytet w lokalnej społeczności. Trochę jak kiedyś ksiądz ;-).
Głupi pomysł? Może. Ale jakiegoś potrzebujemy
Jestem w stanie uznać, że koncept z wybieraniem sędziów w wyborach powszechnych jest: a) zbyt radykalny, b) przeszarżowany, c) głupi, d) przepotwornie głupi. Ale niezależnie od tego – myślę, że nastąpiło oderwanie stanu sędziowskiego od ludu, co kończy się tak, że dla większości ludu los sądownictwa jest bez znaczenia. A to wymarzona sytuacja dla tych, którzy chcieliby uzależnić sędziów od polityków. I raczej nie wynika to z faktu, że przeciętny Polak w sądzie bywa rzadko. Jeśli mamy 16 mln spraw rocznie. Chętnie usłyszę jakieś inne pomysły.
Gdyby obrona niezawisłości sędziów nie była tylko sztuką dla sztuki, lecz początkiem planu przybliżania sędziów do zwykłych ludzi, budowania rzeczywistości, w której nie tylko mieliby mniej roboty papierkowej i więcej czasu dla ludzi, ale też podlegaliby jakiejś ocenie – może nie polityków, lecz obywateli? – na hasło „wolne sądy” ruszyłyby tyłki z fotela nie tysiące Polaków, a miliony. Poproszę o taki plan.
zdjęcie tytułowe: Amnesty.org.pl