Sprzedawcy Alior Banku – pomimo ostrzeżeń płynących z działu ryzyka – oferowali ryzykowne fundusze jako bezpieczną inwestycję z gwarancją zysku. Pieniądze zniknęły. Czy winna jest Komisja Nadzoru Finansowego, która nie dopilnowała funduszowych nielotów? Zapewne też, ale czy to państwo powinno nas wszystkich niańczyć? A może wystarczyłoby wprowadzenie jednej, prostej zasady?
W sobotę miałem przyjemność komentować dla programu „Superwizjer” w TVN24 sprawę zniknięcia kilkuset milionów złotych z funduszy zarządzanych przez W Investment. Sprawa była opisywana już kilkakrotnie na „Subiektywnie o finansach” (zamiast zainwestować kasę w ziemię, lasy i obiecujące spółki wytransferowali kasę za granicę, gdzie się rozpłynęła).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Superwizjer” zajął się głównie wątkiem sprzedaży udziałów w tych funduszach przez pracowników Alior Banku. Widzieliśmy m.in. e-maile menedżerów odpowiedzialnych za ryzyko w Alior Banku, którzy ostrzegali przed oferowaniem ludziom tych inwestycji. Decyzje innych menedżerów były takie, żeby jednak sprzedawać. Najzamożniejsi klienci zdołali wycofać się w porę z pułapki, ale ich udziały w funduszach odkupił niczego nie podejrzewający „detal”.
Poza tym – ale to akurat żaden news – fundusze były oferowane klientom banku jako zamiennik bezpiecznej lokaty. Sprzedawcy kusili „gwarancjami zysku”, które miałyby być zabezpieczone aktami notarialnymi. „Bank”, „pewna inwestycja” i „gwarantowany zysk” – to miks, skusił wielu klientów do włożenia w fundusze oszczędności życia. Odzyskają tylko niewielką część kasy i to nie wiadomo kiedy.
Czy banki – jako instytucje zaufania publicznego – powinny mieć zakaz sprzedawania produktów inwestycyjnych obarczonych jakimkolwiek ryzykiem? To byłoby dość ekstrawaganckie, bo przecież nawet obligacje Skarbu Państwa nie są bez ryzyka. A obligacje niejednej światowej korporacji są bezpieczniejsze, niż obligacje polskiego państwa.
Państwo nie dopilnowało. Ale czy państwo musi wszystkiego „dopilnowywać”?
Autorzy reportażu przedstawili tezę, że sprawa obnaża słabość państwa, a zwłaszcza państwowego nadzoru. To prawda, że Komisja Nadzoru Finansowego wydała licencję na działalność firmie W Investment (pomimo, że jej twórcy mieli wcześniej finansowe grzeszki na sumieniu). I to prawda, że bardzo późno zorientowała się, iż pieniądze zniknęły, zaś udziały funduszy były wciskane klientom banku z naruszeniem wszelkich zasad.
To wszystko są błędy, ale – moim zdaniem – istota problemu jest gdzieś indziej. To nie jest przecież tak, że Komisja Nadzoru Finansowego ma niańczyć wszystkich: zarządzających funduszami (stać nad nimi, żeby nie ukradli pieniędzy), bankowców (pilnować, żeby nie uprawiali missellingu) oraz nad klientami (żeby nie kupowali zbyt ryzykownych dla siebie inwestycji).
Owszem, rynek funduszy inwestycyjnych jest regulowany, co oznacza, że są na nim licencje, obowiązki informacyjne, procedury sprzedażowe oraz bezpieczniki instytucjonalne (np. bank depozytariusz), które mają sprawić, żeby pieniądze rzeczywiście były inwestowane, a nie defraudowane. Ale wszystkie te ograniczenia, będąc sprawnym oszustem, da się ominąć (tak samo, jak nie ma banku, do którego nie można się włamać). I to właśnie się stało w tym przypadku.
To źle, że wszystko w tym przypadku poszło nie tak. Ale tam, gdzie są do zarobienia duże pieniądze, zawsze znajdą się ludzie gotowi zaryzykować, żeby je ukraść. Niezależnie od tego, jak dużo będzie znaków drogowych na drodze i ile będzie patroli policyjnych, to zawsze ktoś spróbuje złamać przepis. I niejednemu to się uda.
To nie jest tak, że państwo powinno być omnipotentne i myśleć nas za wszystkich. Wskazywać w co nam wolno inwestować, jakie ryzyko wolno nam podjąć, ile pieniędzy możemy zarobić, a ile stracić. Co nam mogą sprzedawać, a czego nie. Przecież to zarządy i dyrektorzy w bankach biorą duże pieniądze za to, żeby bezpiecznie zarządzać swoimi instytucjami. Ci z Alior Banku też nie pracowali za darmo. Dlaczego KNF miałby ich niańczyć? Zarabiają pieniądze, podejmują decyzje i powinni brać za nie odpowiedzialność, także finansową.
Czytaj też; Saturn wystrzelił pieniądze klientów w kosmos? To może dopiero początek sezonu afer
Dopuścili do oferowania niefajnego produktu? Niech płacą za straty klientów
Wystarczyłoby więc, żeby była szybka i nieuchronna egzekucja osobistej odpowiedzialności finansowej wszystkich, którzy mieli wpływ na nieetyczną, niezgodną z regulacjami sprzedaż. Gdyby ludzie z zarządów i dyrektorzy banków odpowiadali finansowo (choćby i z ubezpieczenia OC, ale niechże to będzie błyskawicznie egzekwowane) za oferowanie ludziom zbyt ryzykownych inwestycji, to połowy przekrętów na rynku dałoby się uniknąć.
To osobista, błyskawiczna odpowiedzialność menedżerów za misselling – którą można w prosty sposób wyegzekwować na drodze pozwu cywilnego – jest brakującym elementem systemu, a nie wyposażenie Komisji Nadzoru Finansowego w uprawnienia do jeszcze poważniejszego niańczenia nas wszystkich, żebyśmy sobie przypadkiem nie zrobili krzywdy. A poza tym, do jasnej cholery, część patologii, z którymi państwowy nadzór bohatersko walczy, wynika z polityki tegoż państwa. Nie wiecie o czym mówię? To przeczytajcie ten felieton zalinkowany poniżej.
Czytaj więcej: Lewą ręką za prawe ucho, czyli jak państwo napędza inwestycje nieruchomościowe, a potem pracowicie przed nimi… ostrzega
A ludzie – wiadomo – powinni pamiętać o trzech zasadach. Po pierwsze: żeby nie wierzyć bezkrytycznie sprzedawcom, nawet jeśli pracują w licencjonowanych bankach. Po drugie: żeby nigdy nie wkładać wszystkich pieniędzy w jedną, choćby najbardziej przyszłościową inwestycję. Po trzecie: żeby pamiętać, że gwarancja zysku jest warta tylko tyle, ile reputacja tych, którzy ją oferują.
————————-
POSŁUCHAJ PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
W nowym odcinku środowego podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” rozmawiamy o tym:
>>> jak może wyglądać ewentualny listopadowy lockdown (o ile rząd zdecyduje się go zarządzić) oraz jak powinien wyglądać, gdyby miał zostać wprowadzony z głową.
>>> dlaczego polscy przedsiębiorcy (np. ci, którzy sprzedają znicze na cmentarzach, zamkniętych przez rząd w ostatniej chwili przed 1 listopada) nie ubezpieczyli się od takiego ryzyka.
>>> czy ekstaza mediów dotycząca szczepionki na koronawirusa jest uzasadniona
>>> jak z kryzysem finansowym postanowili walczyć, wprowadzając nową płacę minimalną – równowartość 100 zł za godzinę.
>>> że pojawiła się pierwsza karta płatnicza, która działa wszędzie, choć nie istnieje „w plastiku”. Czy to nowy trend w polskiej bankowości?
Zapraszamy do posłuchania: trzeba kliknąć tutaj albo w baner poniżej.