Polacy pokochali amerykańskie „święto wyuzdanej konsumpcji”, czyli Black Friday prawie tak mocno, jak Walentynki. Zakupy w ten listopadowy piątek i następujący po nim weekend są tak duże, że jesteśmy w europejskiej czołówce „świętowania”. Ale czy to nie czas, by powiedzieć „pas”? W siłę rosną antyzakupowe ruchy, który wzywają do bojkotu „czarnego piątku”. Czy warto się przyłączyć?
W święta coraz mniej jest sacrum, a coraz więcej profanum. Grudzień zamienił się w trwający cały miesiąc festiwal zakupów, a sygnał do startu konsumpcyjnego szaleństwa dają wyprzedaże z okazji Black Friday, czyli „czarnego piątku”. Sklepy rozciągają promocje na cały tydzień, a nawet na „cybernetyczny poniedziałek”, czyli Cyber Monday – kolejny dzień wielkich promocji.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kupujemy tyle, że nasze wydatki ostatniego weekendu listopada mogą zaburzyć dane o sprzedaży detalicznej. Tak było w ubiegłym roku. gdy Black Friday tak „wysuszył” nas z pieniędzy, iż sprzedaż detaliczna w kolejnym miesiącu, grudniu, wzrosła tylko o 4,7% w stosunku do poprzedniorocznego poziomu (gdy w poprzednich miesiącach wzrosty sięgały nawet 10%).
Z badań Deloitte wynika, że Polska – wspólnie z Portugalią, Rosją i Hiszpanią – są krajami o największym udziale konsumentów deklarujących zakupy w Black Friday (74%). Dla porównania: unijna średnia to 68%. Czy aby nie przesadzamy z tym zakupowym szaleństwem? W tym roku w kontrze do mody na robienie zakupów rośnie moda na zakupowy post. Czy warto się przyłączyć do postu?
Czytaj też: A jeśli jednak myślisz o zakupach, tutaj zestaw porad na Black Friday, Cyber Monday i inne dni tygodnia
Czytaj też: Kupiłeś coś? Pochwal się w necie i… odbierz rabat. Tak w XXI wieku będą wykorzystywać naszą lojalność
#boycottblackfriday. Bojkotujemy?
Ledwie Black Friday zdobył szczyty popularności, a już musi się zmierzyć z „antyreklamą”. Podobnie jak moda na zakupy przyszła z USA, tak moda na wstrzemięźliwość konsumpcyjną również idzie z Zachodu. „W Czarny Piątek nie kupię niczego!” – to facebookowa grupa, założona m.in. przez Strajk dla Ziemi i Ciuchodzielnie Kraków (można tam oddać ubrania i dać im drugie życie). Na Twitterze jednym z najbardziej „trendującyh” hasztagów jest #boycottblackfriday. Co stoi za takimi akcjami?
Powodów, by zbojkotować Black Friday, jest kilka. Ten pragmatyczny mówi, że tego dnia i tak nie sposób kupić niczego w dobrej cenie. Portal Which monitorował przez okrągły rok ceny różnych produktów z elektromarketów i wyszło mu, że 87% analizowanych produktów w ciągu roku było tańszych albo w tej samej cenie, co w Black Friday. Według polskich badań – opublikowanych przez „Gazetę Wyborczą” – średnia obniżka ceny w Black Friday w stosunku do standardowych cen to… 3,5%. Też mi hit.
Po drugie: ten dzień jest szczególnie… niebezpieczny. Właśnie w tym okresie uaktywniają się oszuści, którzy próbują na fali popularności Black Friday wyłudzić nasze dane podając się za sklepy internetowe oferujące promocje. To ogólnoświatowy trend, szczególnie ostrożnie monitorowałbym oferty nowych sklepów z podejrzanie tanimi iPhone’ami. W ubiegłym roku znajoma prawie straciła 1.600 zł, bo skusiła się na iPhone’a X. Prawie, bo zadziałał chargeback 😉.
W najgorszym wypadku w Black Friday można… stracić życie. Do tej pory w trakcie zakupów w USA tego dnia zginęło 12 osób, a 17 zostało rannych. Ludzie po prostu dostają małpiego rozumu, widząc krzykliwe obniżki cen (często „fałszywe”). A małpi rozum w zestawieniu z efektem stadnym to zabójczy miks. Dosłownie. Dane źródłowe znajdziecie tutaj.
Drugi zestaw argumentów na rzecz bojkotowania Black Friday ma związek z troską o przyszłość następnych pokoleń oraz o… prawa pracownicze. Czy trzeba kupować kolejnego t-shirta choć mamy ich całą szafę i czy wymiana całkiem niezłego i dużego telewizora na jeszcze większy, to jest coś od czego zależy nasz dobrostan?
Zwolennicy „postu” tłumaczą: więcej kupowanych bezrefleksyjnie towarów to więcej plastiku, więcej zużytej energii, więcej zmarnowanej wody. A pogoń za niską ceną i optymalizacją kosztów nie sprzyja sytuacji pracowników firm, które muszą wyprodukować coraz więcej coraz tańszych rzeczy. W USA pod pręgierzem są sklepy, które w okresie Black Friday i weekendu, który mu towarzyszy, nie dają szansy swoim pracownikom na zasłużony odpoczynek.
Black Friday? Oferują „0% obniżki” albo wręcz podwyższają ceny. Dlaczego?
Nie chodzi o to, by rezygnować z konsumpcji, ale by kupować z głową – nabywać to, co jest nam naprawdę potrzebne. Nie ulegać zachowaniom impulsywnym („kto nie kupi nowego laptopa 40% taniej, przegra życie”), tylko planować wydatki. Tym bardziej, że w grudniu po świętach ceny będą jeszcze niższe niż w Black Friday. Firmy będą z końcem roku „wietrzyć” magazyny z niesprzedanego towaru.
W tym roku po raz pierwszy tak wiele firm i organizacji wzywa do bojkotu zakupów. OK, nie są to może najbardziej znane firmy, ale trend jest zauważalny. Chodzi m.in. o odzieżową, założoną jeszcze przed wojną firmę REI i kosmetyczną Decim (obydwie z USA).
W Wielkiej Brytanii w tym roku firma Patagonia (znana z produkcji zimowych kurtek) wzywa, żeby w Black Friday nie kupować, tylko wpłacić darowiznę na rzecz walki z globalnym ociepleniem, a firma odzieżowa THTC na Black Friday ceny… podnosi, a uzyskaną w ten sposób nadwyżkę przekaże organizacjom charytatywnym. We Francji 200 niszowych marek ogłosiło, że chce by piątki znów były zielone a nie czarne. To akcja „Make Friday Green Again”.
A w Polsce? Znalazłem kilka niszowych butików i marek, które dają w Czarny Piątek „0%” zniżki, albo namawiają do tego żeby zostać w domu, albo żeby zamiast kupować – to ubrania zacerować ;-). Z kolei IKEA przypomina, że może nie musimy koniecznie kupować nowej rzeczy, bo mamy odłożoną gdzieś starą i warto ją wykorzystać.
To wszystko brzmi świetnie, pytanie jakie są rzeczywiste proporcje między marketingiem, a troską. Wspomniana firma Patagonia, która 8 lat temu wykupiła w gazetach wielką reklamę na Black Friday „nie kupuj tej kurtki” zanotowała 300% wzrost sprzedaży tejże kurtki.
Dokąd nas to zaprowadzi?
Miną lata zanim proporcje się odwrócą i 78% z nas, zamiast deklarować zakupy w Black Friday, powie, że tego nie zrobi. Ale można zaryzykować stwierdzenie, że na naszych oczach zmienia się paradygmat – w modzie nie będzie już posiadanie kolejnych przedmiotów. Zaczyna się liczyć umiar, poszanowanie zasobów, natury, tego co nam zostało i tego co zostawimy dla przyszłych pokoleń.
Ale jest i druga strona medalu. Głównym silnikiem współczesnej gospodarki jest właśnie konsumpcja. Gdy – w efekcie szczytnych haseł do ograniczenia zakupów – obroty silnika spowolnią.
1. Będzie drożej, ale solidniej – firmy będą się bardziej starać, produkty będą trwalsze, ale droższe. Dziś życie pralki „zaprogramowane” jest na 4-5 lat. Gdy się zepsuje, kupuje się nową – problem dostrzegła Komisja Europejska i chce z tym walczyć. Ale dzięki temu, że wymieniamy pralkę, gospodarka się kręci: fabryka produkuje bęben, ludzie mają prace, kurierzy dowożą części, zakład zużywa i płaci za energię, a właściciele mają zysk i mogą go inwestować (albo przejść, ale efekt też będzie in plus) – to system naczyń połączonych.
A co by było, gdybyśmy z tym zerwali? Jest producent AGD, w którym już teraz najtańsza pralka kosztuje 3.000 zł. Firma znana jest z tego, że produkuje towary, które mają służyć przez dekady, a skoro tak, to nie tylko koszty produkcji są wyższe, marża też. Być może to nas czeka w skali globalnej – solidniejsze, droższe produkty i wymiana telefonu raz na cztery lata, a nie co sezon. Tylko co na to Polacy, którzy kochają Biedronkę, a nie Piotra i Pawła, w którym wybór jest większy, lecz czeny wyższe?
2. Na co będziemy wydawali nadwyżkę pieniędzy? Na siebie. Nawet zakładając wzrost cen niektórych towarów, to po przejściu „antyzakupowej rewolucji” w skali domowego budżetu zostanie nam więcej pieniędzy w portfelach. Co z nimi zrobimy? Może będziemy inwestować w siebie, inwestować w przyszłość dzieci, a może przede wszystkim oszczędzać? Może wykształcą się nowe potrzeby i nowe branże gospodarki, które te potrzeby zaspokoją?
3. Mniej kupowania to mniej pracy. Robotyzacja, automatyzacja pracy w połączeniu z ograniczonym konsumpcjonizmem, musi oznaczać „wyrok” dla wielu miejsc pracy. Sektory wytwórcze, handel, transport – gdzieś tych tysiące osób będzie musiało się podziać, nie każdy będzie w stanie założyć własną firmę i świadczyć jakieś nowe usługi.
Być może państwa będą zmuszone wrócić do koncepcji dochodu bezwarunkowego. Na żywym organizmie dwóch tysięcy obywateli testowała to Finlandia. Na razie okazało się, że „bezwarunkowość” się nie sprawdziła, a politycy wszystkich tamtejszych partii mówią chórem, że w zabezpieczeniu społecznym i podstawowych finansowych potrzeb obywateli potrzebna jest jednak „warunkowość”, czyli ludziom musi się opłacać pracować.
Tylko gdzie tu pracować, gdy nikt już nie będzie chciał bezmyślnie kupować? Oto pytania godne tego stulecia i nagrody Nobla. Ograniczenie konsumpcji w Black Friday i co dalej?
źródło zdjęcia: News.upday.com