Rząd przyjął pakiet wprowadzający dodatki finansowe, które mają na celu odwrócić fatalny demograficzny trend. Będzie – obiecane jeszcze w kampanii wyborczej – „babciowe”, wyższa dopłata żłobkowa i dodatek „aktywnie w domu”. Ale czy będzie z tego więcej dzieci?
Urodziłem się w PRL-u. W latach 80-ych XX wieku, kiedy chodziłem do podstawówki, moja klasa miała literkę „I”, a była jeszcze klasa z „J”. W jednym roczniku aż 10 klas, ponad 30 uczniów w każdej klasie. Dziś politycy, którzy mówią o konieczności wzrostu dzietności w Polsce, mogą o takim boomie tylko pomarzyć. Z punktu widzenia państwa dzieci są potrzebne, bo jesteśmy starzejącym się społeczeństwem i ktoś musi utrzymać rosnącą „armię” emerytów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jeśli chodzi o dzietność, to w Unii Europejskiej Polska jest na szarym końcu. Z danych Eurostatu wynika, że w 2021 r. wskaźnik dzietności dla Polski wyniósł 1,33. Za nami są tylko Hiszpanie, Włosi i Maltańczycy. Najwyższym wskaźnikiem mogą pochwalić się Francuzi (1,84), Czesi (1,83) i Rumuni (1,81). Zaś średnia dla UE to 1,53.
Już same dane statystyczne pokazują, że wskaźnik dzietności nie zależy od stopnia rozwoju gospodarczego czy wspólnych geopolitycznych doświadczeń historycznych. Gdyby tak było, Polska powinna znaleźć się w „jednym worku” raczej z Czechami i Rumunami (były blok sowiecki). Zatem coś innego musi motywować do posiadania dzieci.
Rząd Zjednoczonej Prawicy wierzył w to, że dzietność w Polsce zwiększy dzięki programowi 500 plus, a od niedawna 800 plus. Ale gdy słupki demograficzne nie chciały rosnąć, zamienił cel programu z „prodzietnościowego” na „progodnościowy”.
Trzy nowe świadczenia: „Babciowe”, dopłata żłobkowa i „aktywnie w domu”
Teraz rządzący obóz sił demokratycznych wierzy, że dzięki jego pomysłom dzietność w Polsce się zwiększy. Rząd przyjął projekt „Aktywny rodzic”, który wprowadza (lub modyfikuje) trzy świadczenia.
Pierwszy to „aktywni rodzice w pracy”, zapowiadany jeszcze w kampanii wyborczej. Nazywany tzw. „babciowym”. Tu „do wzięcia” jest 1500 zł miesięcznie wypłacane przez 2 lata dla rodziców dzieci w wieku 12-35 miesięcy.
To zachęta do szybkiego powrotu (w domyśle) matki do pracy. Pieniądze, podobnie jak 800 plus, rodzice będą mogli wydać na co chcą. Potoczne „babciowe” wzięło się stąd, że można je przekazać babci, która będzie opiekować się wnukiem lub wnuczką. Świadczenie przysługiwać będzie aktywnym zawodowo rodzicom.
Drugi filar „pakietu demograficznego” to „aktywnie w żłobku”. Dziś rodzice mogą liczyć na 400 zł dofinansowania pobytu dziecka w żłobku. Rząd proponuje maksymalnie 1500 zł, bo jeśli cena żłobka będzie niższa, rodzicom przysługiwać będzie mniejsza kwota.
Pakiet zamyka świadczenie „aktywnie w domu”. To właściwie modyfikacja obowiązującego dziś Rodzinnego Kapitału Opiekuńczego, które przysługuje na drugie dziecko (w wieku od 12. do 35. miesiąca życia) w wysokości 12 000 zł (kwota wypłacana jest w 12 lub 24 transzach).
Świadczenie „aktywnie w domu” nie zmienia poziomu wsparcia, ale nie będzie można pobierać 1000 zł miesięcznie przez 12 miesięcy, tylko 500 zł przez 2 lata. Poza tym będzie można z niego skorzystać już przy pierwszym dziecku. To właściwie pieniądze dla rodziców, którzy nie będą mogli skorzystać z dwóch pozostałych świadczeń, a więc będą bez pracy lub ich dziecko nie zostanie wysłane do żłobka.
Czy „babciowe” zwiększy dzietność, a może ułatwi powrót do pracy?
Tak skonstruowane świadczenia stawiają na aktywizację zawodową i szybki powrót matek do pracy. W przypadku dwóch filarów (pokrycie kosztów opiekunki lub żłobka) można liczyć na 1500 zł miesięcznie. Rodzice, którzy zostaną w domu, dostaną już tylko 500 zł.
Premier Donald Tusk, reklamując nowy system wsparcia, dał do zrozumienia, że nie można programu nazywać „rozdawnictwem”, bo pracujący mama i tata będą płacić podatki, a więc pieniądze przeznaczone na świadczenia, a przynajmniej ich część, wrócą do systemu.
Czy nowy system wsparcia może być wystarczającą zachętą do posiadania dzieci? Spójrzmy na badania, które pokazują, dlaczego nie chcemy mieć dzieci. Sięgam po raport CBOS z 2021 r.
Na pierwszym miejscu (59% odpowiedzi) znalazł się brak stabilności finansowej i niepewność co do przyszłości. Za odpowiedziami kryje się raczej to, czy będziemy mieć stabilną i w miarę dobrą płatną pracę. Dotowanie żłobka lub niani (babci) na pewno pomoże, ale główna obawa pozostaje.
Na drugim miejscu respondenci wskazali (44%) ograniczenia związane z sytuacją mieszkaniową. Niedawno skończył się program wspierania mieszkalnictwa „Bezpieczny kredyt 2%”, ale nowy rząd właśnie pokazał projekt kolejnego – #naStart.
Przeczytaj więcej: Kredyt mieszkaniowy #naStart ma zastąpić Bezpieczny Kredyt 2%. Nowe kryteria dochodowe i limity powierzchni lokali. Ile można zyskać? Ile osób się nie załapie?
Również w nim na większe preferencje mogą liczyć rodziny z dziećmi. Im więcej dzieci, tym szansa na większą dopłatę. Ale w tym miejscu kłania się punkt pierwszy – stabilna i pewna praca. Banki nie udzielą kredytu osobom, które mogą tylko pochwalić się gromadką dzieci. Żeby dostać kredyt, nawet preferencyjny, trzeba mieć zdolność kredytową, a ta zależy od wysokości dochodów. Poza tym ceny mieszkań szaleją. Żeby zdecydować się na dzieci, nie wystarczy perspektywa kawalerki czy małego dwupokojowego mieszkania.
Pieniądze na żłobek nie zmienią kultury pracy
Kolejna bariera w posiadaniu dzieci to obawy kobiet przed utratą pracy (42%). Pieniądze na żłobek czy nianię w pewnym stopniu rozbrajają tę barierę, bo motywują do szybszego powrotu do pracy. Ale moim zdaniem problem nadal tkwi gdzie indziej – pracodawcy nadal mniej chętniej zatrudniają kobiety, bo nie akceptują nawet rocznej absencji. W przypadku mniej wykwalifikowanych zawodów to mniejszy problem, bo łatwiej znaleźć zastępstwo. Ale jeśli kobieta ma piastować ważne stanowisko, trudne do zastąpienia, wielu pracodawców woli nie ryzykować i od razu zatrudnić facetów.
Na kolejnych miejscach zniechęcających do rodzenia dzieci znalazła się chęć robienia kariery zawodowej przez kobiety i upowszechnienie się modelu kobiety niezależnej finansowo (27%). Na ten czynnik chyba żadne urzędowe regulacje, „babciowe” czy inne systemy wsparcia nie pomogą.
Padły też odpowiedzi: trudności z pogodzeniem obowiązków rodzinnych i zawodowych (26%) oraz poczucie braku wsparcia ze strony państwa, m.in. w zakresie edukacji oraz opieki medycznej nad dziećmi (23%). Trudno się dziwić: polska szkoła jest w opłakanym stanie, a stan systemu ochrony zdrowia…
Wśród tych barier, a przynajmniej wśród najważniejszych, nie pojawia się brak dobrej opieki żłobkowej i przedszkolnej. Ta bariera często pojawiała się w ostatnich latach w przestrzeni publicznej. Może wynika to z faktu, że problem się sam rozwiązał. Jeśli na świat przychodzi mniej dzieci, to siłą rzeczy powoduje, że wolnych miejsc w żłobkach i przedszkolach jest coraz więcej. Tak na marginesie, efektem wprowadzenia „żłobkowego” może być wzrost cen w tych placówkach, które do tej pory liczyły sobie mniej za miejsce, niż ma wynosić wartość tego świadczenia.
A może w dyskusji o tym, czy mieć lub nie mieć dzieci, nie chodzi o pieniądze, a przynajmniej – nie tylko o pieniądze? Nieprzypadkowo na początku artykułu wspomniałem o boomie demograficznym w czasach PRL-u. Było biednie, a warunki mieszkaniowe (choć budowało się na potęgę i funkcjonował inny system wsparcia) pozostawiały dużo do życzenia. Skąd więc tyle dzieci?
Czy niechęć do posiadania dzieci bierze się przede wszystkim ze zmian kulturowych i obyczajowych, w tym spadającej roli Kościoła katolickiego w Polsce? Ludzie nie chcą mieć dzieci, bo mogą nie chcieć mieć dzieci. Brak dzieci nie jest już dziś powodem do wstydu, a świadomym wyborem. Żadne „babciowe” tego nie zmieni.
Co o tym myślicie? Zapraszam do kulturalnej dyskusji.
Źródło zdjęcia: Maciej Bednarek