Jeśli w Black Friday sklep oferuje cenową promocję, ma również obowiązek podać najniższą cenę z ostatnich 30 dni. Można to obejść, podwyższając cenę miesiąc temu. Czy sklepy postanowiły z tego skorzystać? By się o tym przekonać, zajrzałem do popularnej porównywarki cen. Wnioski?
Zaczęło się odliczanie do Black Friday, jego przedłużenia (Black Week) i wyprzedaży w sklepach internetowych (Cyber Monday). W tym roku na promocje czeka ponad 63% Polaków, a tylko 18% deklaruje, że tego dnia nie zrobi zakupów – wynika z danych firmy UCE Research. Zapolować na okazje chcą przede wszystkim młodsi konsumenci, w wieku 18-34 lat. W ubiegłym roku w ramach Black Friday czy Black Week wydaliśmy średnio 300-400 zł, w tym roku planujemy przeznaczyć średnio 400-500 zł.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W zeszłym roku oczekiwaliśmy rabatów rzędu 40-50%, w tym roku „mile widziane” są rabaty na poziomie 50-60%. Co jednak ciekawe, Polacy nie liczą na obniżki przekraczające 70%.
Z wysokością rabatów w czasie „święta handlu” w przeszłości był problem. Reklamowana przez sklepy skala obniżek cen w wielu przypadkach okazywała się zwykłą „ściemą”. Eksperci firmy doradczej Deloitte co roku sprawdzają realną skalę obniżek na podstawie analizy cen w ok. 800 sklepach. Np. w 2021 r. badanie „Świąteczny Barometr Cenowy” wykazało, że obniżki miały raczej charakter symboliczny.
„Monitorowaliśmy strategie sprzedawców już na dwa tygodnie przed Black Friday. Pomiędzy piątkiem 12 listopada a piątkiem 26 listopada 2021 r. różnica w obniżonych cenach analizowanych kategorii produktów wyniosła średnio 3,6%. W 2020 r. roku było to 3,4%, a w 2019 r. 4% (…) W bardzo niewielu przypadkach obniżki były większe niż 5%”
– komentowała wynika badania Anita Bielańska z Deloitte.
Przeczytaj też: Koniec z udawanymi promocjami i podwyższaniem cen „w locie”? Omnibus ruszył na pomoc konsumentom. Co na to sklepy? Poszedłem za zakupy i…
Przeczytaj też: Cenowa manipulacja, niedopatrzenie, pomysł na Omnibusa? Na etykiecie cena promocyjna, ale… limitowana. Uważajcie w Black Week!
Czy sklepy próbują obejść dyrektywę Omnibus?
Najprostszym sposobem na „napompowanie” promocji przez sklepy było podniesienie cen na kilka dni przed „Black Friday” i obniżenie ich w dniu wyprzedaży. Ale w tym roku nie będzie to już takie proste. 1 stycznia 2023 r. weszła w życie unijna dyrektywa Omnibus, która reguluje m.in. sposób prezentowania promocyjnych cen.
Jeśli sklep – stacjonarny lub internetowy – informuje, że oferuje dany produkt w cenowej promocji, musi – oprócz obowiązującej ceny promocyjnej – podać najniższą cenę z ostatnich 30 dni poprzedzających promocję. Może też (to nie jest obowiązkowe) podać cenę bezpośrednio sprzed obniżki. Omnibus w tym zakresie ma więc wyeliminować niby-promocje. Co ważne, jeśli sklep chwali się, że obniża cenę produktu np. o 20%, to wysokość tej zniżki musi odnosić się do najniższej ceny z ostatnich 30 dni.
W dyrektywie mowa jest podaniu najniższej ceny z ostatniego miesiąca przed obniżką. Jeśli sklepom zależało na zwiększonej sprzedaży w czasie Black Friday czy Black Week, mogły podwyższyć ceny produktów mniej więcej miesiąc temu, by teraz móc ogłosić duży rabat. Ale czy sprzedawcy zdecydowali się kombinować z obchodzeniem Omnibusa? Jeśli tak, to podwyżki powinniśmy zaobserwować najpóźniej w okolicach 24-25 października.
Czy da się to w ogóle sprawdzić? Kiedy potrzebuję wybadać cenowe trendy, sięgam po Ceneo, czyli porównywarkę cen w sklepach internetowych. Zalogowanym użytkownikom serwis pozwala śledzić historię cen poszczególnych produktów.
Historia cen jest dostępna, jeśli konkretny produkt oferują co najmniej dwa sklepy, a pokazana na wykresie wartość to najniższa cena w danym momencie. To słabość tego narzędzia w kontekście próby sprawdzenia, czy miesiąc temu ceny poszły w górę, by w Black Friday spektakularnie spaść. Nie widzimy bowiem polityki cenowej poszczególnych sklepów.
Poza tym trzeba pamiętać, że w ramach Black Friday sklepy obniżają ceny wybranych produktów, a nie całego asortymentu (nie bez powodu o tym święcie mówi się, że jest wietrzeniem magazynów). Zżerała mnie jednak ciekawość. Przez kilka godzin klikałem w różne oferty na „chybił trafił”. Wziąłem pod lupę pralki, lodówki, telewizory, laptopy, gry komputerowe. Wnioski? Nie można powiedzieć, że sklepy postanowiły „obejść Omnibusa”, podwyższając ceny tuż przed 30-dniowym okresem „karencji”. Sporo produktów, na które trafiłem, wręcz taniało na początku listopada.
Dobrym przykładem może być pralka Electrolux oferowana przez RTV Euro AGD i OleOle. Dobrym dlatego, że to dwie marki wchodzące w skład jednej grupy, a ceny w obydwu sklepach z reguły są identyczne. Przez pierwszą połowę roku pralka kosztowała najczęściej 2399 zł. Pod koniec września cena wzrosła do 2499 zł, ale na początku listopada spadła do 2145 zł.
Inny przykład to pralka Bosh Serie 6. Jej cena (analiza z trzech sklepów) spadła wyraźnie w październiku, a na początku listopada wzrosła, czyli za późno, by ten wzrost wykorzystać na potrzeby promocji w Black Friday.
Jedynym znalezionym przeze mnie przykładem pralki, który mógłby potwierdzić cenowe przygotowania do Black Friday, jest poniższy model Samsunga. Cena zaczęła iść w górę mniej więcej w połowie września, dochodząc do 1849 zł. A jeszcze w czerwcu można było upolować tę pralkę za 350 zł taniej, a więc – teoretycznie – jest przestrzeń do sporej, „blackfridayowej” obniżki.
Komu nie po drodze z Omnibusem?
Z czasem zacząłem ograniczać się do sprawdzania tylko ofert oznaczonych „Black Friday”. I tu dopiero zaczęły dziać się ciekawe rzeczy. Wygląda na to, że niektóre sklepy po prostu uznały, że nie warto bawić się w kotka i myszkę z Omnibusem. Czyżby uznały, że wystarczy oznaczyć ofertę „Black Friday”, bo konsumenci i tak dadzą się nabrać?
Na Ceneo znalazłem ofertę telewizora LG, oznaczoną właśnie jako „oferta Black Friday”. Telewizor dostępny jest tylko w jednym sklepie, więc nie mogę rzucić okiem na historię ceny. Wszedłem do sklepu i co zobaczyłem? W oczy rzuca się cena 1449 zł. Powyżej przekreślono cenę 1750 zł, ale poniżej małym drukiem – zgodnie z wytycznymi Omnibusa – czytam, że najniższa cena z ostatnich 30 dni to… 1449 zł, czyli dokładnie taka sama, jak w ramach specjalnej oferty Black Friday. Widocznie sklep liczy na to, że konsument ma słaby wzrok i małego druku nie przeczyta.
Z kolei właściciel innego sklepu chyba jeszcze nie wie, jak należy oznaczać promocyjne ceny. Chodzi o smartfon marki Motorola. Z rabatem można go kupić za 979 zł. Powyżej sklep informuje, iż „cena regularna” to 1099 zł. UOKiK w wytycznych dla przedsiębiorców wyraźnie informował, że nie wolno używać określeń typu „cena referencyjna”, „cena sprzed obniżki” czy „cena regularna”. Konsument nie wie bowiem, czy 1099 zł to najniższa cena z ostatnich 30 dni przed wprowadzeniem rabatu.
W jaki sposób i czy uczciwie, zgodnie z wytycznymi dyrektywy Omnibus, sklepy reklamowały specjalne oferty w ramach tegorocznego Black Friday, dowiemy się dopiero po fakcie. Zapewne pojawią się raporty i analizy na ten temat. Poznamy też realną skalę zniżek. Coś na temat praktyk sklepów zapewne będzie miał do powiedzenia UOKiK.
Choć dyrektywa Omnibus działa już prawie rok, sklepy „wciąż się uczą”, co pokazuje choćby pobieżna analiza ofert. Pamiętajmy, że kupowanie w „Black Friday” to nie przymus. Jeśli jakaś oferta rzuci się Wam w oczy, zastosujecie zasadę ograniczonego zaufania. W dobie internetu, bogactwa różnego rodzaju porównywarek z łatwością sprawdzimy, czy dana oferta rzeczywiście jest atrakcyjna czy tylko na taką wygląda.
Źródło zdjęcia: Maciej Bednarek