W 2018 r. Komisja Nadzoru Finansowego nakazała, by polskie TFI przestały używać w nazwach swoich funduszy określeń takich jak: pieniężne, skarbowe, gotówkowe – o ile nie spełniają rzeczywiście wymogów, które powinny spełniać fundusze rynku pieniężnego. Dlaczego to techniczne – wydawałoby się – zalecenie było tak rewolucyjne? Ponieważ ujawniło (tym, którzy uważnie się przyglądali) prawdopodobnie jeden z największych przekrę… oszu… chwytów marketingowych w dziejach polskiego rynku kapitałowego. Ta historia i jej ciąg dalszy pokazują trzy wielkie braki
Fundusz rynku pieniężnego jest bardzo specyficznym produktem inwestycyjnym. Podlega osobnym regulacjom i ma bardzo ostre kryteria doboru instrumentów do portfela. W skrócie: może inwestować tylko w depozyty, obligacje skarbowe i obligacje korporacyjne o najwyższym ratingu inwestycyjnym – i to takie, które mają krótkie terminy zapadalności, nie dłuższe niż rok.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Chodzi o to, by fundusz rynku pieniężnego maksymalizował bezpieczeństwo środków: zdywersyfikowany portfel krótkoterminowych instrumentów może mieć nawet wyższy rating niż dług państwa, w którego walucie jest wyceniony!
Dodatkowo te instrumenty należą do najbardziej płynnych, a ich rentowność jest zbliżona do stopy procentowej ustalanej przez bank centralny. W rozwiniętych gospodarkach fundusze rynku pieniężnego stanowią realną alternatywę dla lokat bankowych – mając tę przewagę, że klient może wycofać środki w każdym momencie, bez utraty zebranych odsetek.
Ze względu na to, że fundusze rynku pieniężnego mają „chodzić” równo z krótkoterminowymi stopami procentowymi, a te przez ostatnią, przedpandemiczną dekadę były bliskie zera, opłaty za zarządzanie w tej kategorii produktów ustalane są na niskich poziomach (0,1-0,5%).
Tanie, płynne i bezpieczne. Wydawałoby się, że dokładnie tego szukają polscy inwestorzy. Czy tak było? I tak, i nie.
Najlepszy chwyt marketingowy III RP?
W Polsce do 2018 r. fundusze określane jako pieniężne były absolutnym hitem sprzedażowym. Napływało do nich po kilka miliardów złotych miesięcznie. Polscy inwestorzy byli do nich zachęcani stabilnie jak od linijki rosnącymi zyskami i zapewnieniami o bezpieczeństwie tego sposobu inwestowania.
A potem przyszedł upadek Getbacku i nagle okazało się, że te superbezpieczne i ultrakonserwatywne fundusze są napakowane obligacjami korporacyjnymi, których wyceny są dosłownie wyliczane „od linijki”, bo były to często instrumenty, które nie były notowane na żadnej giełdzie.
Co to znaczy? W pewnym (choć wcale nie takim dużym) uproszczeniu, zarządzający funduszu brał cenę, po której kupił obligację, wyliczał, ile na niej zarobi do dnia zapadalności, a potem dzielił ten cały ten kilkuletni zysk na równe części. I codziennie dopisywał do wyceny funduszu jedną iluś tam setną końcowego zysku. Zupełnie nie patrząc na to, że np. spółka, której obligacje trzymał w portfelu, zmierza ku bankructwu i wycenianie tego instrumentu na 100% wartości jest ściemą.
W połowie 2018 r. w funduszach klasyfikowanych jako pieniężne i gotówkowe było zgromadzone ponad 50 miliardów złotych (co czyniło je największą kategorią po funduszach aktywów niepublicznych). Jak myślicie, ile z nich zostało po tym, jak KNF nakazała dostosować nazwy i otoczkę marketingowo-sprzedażową do wymogów prawa? Równe zero.
Ktoś mógłby uznać, że to świadczy, że przez lata dochodziło do systemowego misselingu, nadzór rynkowy spał, a branża finansowa bogaciła się na opłatach i prowizjach. Pamiętajmy jednak, że to wszystko działo się przed mentalną rewolucją, którą było zwycięstwo frankowiczów nad bankami. Rewolucją, która doprowadziła do tego, że rynek uświadomił sobie, że za błędy odpowiedzialność ponoszą nie tylko konsumenci, ale także instytucje finansowe.
Wtedy były jednak inne czasy i na takie… akcje klienci musieli się godzić bez marudzenia. Dzisiaj wydaje się, że świadomość własnych praw oraz wiedza ekonomiczna jest na wyższym poziomie, więc pohukiwania instytucji finansowych nie robią na konsumentach takiego wrażenia. Jak na przykład najnowszy wymysł banków w sprawie kredytów frankowych, czyli tzw. „waloryzacja”.
Dlaczego w Polsce nie funkcjonują fundusze rynku pieniężnego?
Po pierwsze, jest problem z podażą. To znaczy TFI, czyli towarzystwa funduszy inwestycyjnych, nie oferują takich produktów i nawet nie bardzo próbują je wdrożyć. Z tego, co wiem, w ostatnich kilku latach jedno z TFI próbowało otrzymać zgodę KNF na taki fundusz, ale się nie udało. Dlaczego? Ano dlatego, że fundusze rynku pieniężnego podlegają osobnym, dużo bardziej restrykcyjnym regulacjom niż pozostałe fundusze. A do tego wymagają skonstruowania portfela z bardzo specyficznych instrumentów.
Po drugie, czyli właśnie brak odpowiednich instrumentów na polskim rynku. Fundusze rynku pieniężnego mogą inwestować w depozyty, krótkoterminowe obligacje skarbowe i korporacyjne, ale tylko o najwyższych ratingach.
W Polsce rynek krótkoterminowych obligacji skarbowych jest wysuszony przez banki, które skupują te papiery, by obniżyć sobie podatek bankowy – a ponieważ dla nich posiadanie takich instrumentów jest warte dodatkowe 0,44% rocznie (bo o tyle mniej muszą oddawać fiskusowi), to są gotowe płacić za nie więcej niż ktokolwiek inny na rynku.
Ministerstwo Finansów nie emituje zaś bonów skarbowych, czyli instrumentów o zapadalności poniżej jednego roku. To jest dobry ruch z punktu widzenia zarządzania płynnością – lepiej mieć więcej długoterminowego zadłużenia niż krótkoterminowego. Jednak MF chyba zapomina, że dług publiczny nie ma tylko roli fiskalnej – czyli pozyskiwania środków na finansowanie budżetu.
Obligacje skarbowe to także bardzo ważny segment rynku finansowego. MF nie musi sprzedawać bonów, ale gdyby to robił, umożliwiłby rozwój nowych, bezpieczniejszych sposobów na inwestowanie dla obywateli. Tak na marginesie, podobnie jest z obligacjami skarbowymi z oprocentowaniem opartym na WIRON-ie. Rządowi bardzo się spieszyło do likwidacji WIBOR-u, pierwsze banki zaczęły już wprowadzać kredyty z nową stawką, a w Ministerstwie Finansów nadal nikt się nie poczuwa do wspierania rynku w budowaniu otoczenia, które mogłoby obniżyć koszty całej reformy.
Nie ma także obligacji korporacyjnych, które miałyby odpowiednio wysokie ratingi. A to z kolei wynika z ułomności naszego rynku długu firm. Na wykupienie ocen wiarygodności kredytowej w agencjach stać byłoby tylko te największe spółki – co w polskich warunkach oznacza bardzo często spółki z udziałem Skarbu Państwa.
Te jednak nie potrzebują rynku kapitałowego do pozyskiwania finansowania – bo można przecież zaciągnąć kredyt w państwowym banku, dostać specjalną dotację od państwa albo zostać przejętym przez Orlen czy inny Polski Holding Tego i Owego.
Po trzecie, na tanie inwestowanie… nie ma w Polsce popytu. Wydawałoby się, że polscy konsumenci są bardzo wrażliwi na cenę. Zwłaszcza w czasach wysokiej inflacji. Bardzo chętnie korzystamy z porównywarek internetowych, większość przekazu marketingowego sieci handlowych akcentuje „taniość”, a nie „jakość”.
A jednak gdy przychodzi do inwestowania, to koszty nagle przestają mieć znaczenie. BetaSecurities, czyli krajowy dostawca ETF-ów, przez cztery i pół roku działalności zgromadził niecałe 500 mln zł aktywów. PZU – wielka firma, z ogromną, jak na polskie warunki siecią sprzedaży – w swoich niskokosztowych funduszach pod marką inPZU zebrał ok. 700 mln zł.
Pisaliśmy o tym, że fintechy, które oferowały Polakom dostęp do tanich zagranicznych funduszy pasywnych, musiały zakończyć działalność w naszym kraju. Zarówno Wealthseed, jak i Aion nie zebrały wystarczająco dużo pieniędzy klientów, by przy niskich opłatach uzyskać próg rentowności.
A jednocześnie tylko jeden subfundusz PKO Gamma Plus, inwestujący w polskie obligacje, pozyskał w maju ponad 300 mln zł nowych środków – chociaż ani nie uzyskał najlepszych wyników, a nie jest najtańszy (1,1% rocznie za zarządzanie plus opłata za nabycie jednostek).
Do PPK też trzeba polskich pracowników zmuszać niemal siłą lub podstępem, chociaż (mimo wielu niedociągnięć) nie ma chyba korzystniejszego sposobu na regularne odkładanie pieniędzy na emeryturę dla zdecydowanej większości ludzi.
Po co ma być lepiej, skoro wszystkim pasuje status quo?
Klienci nie chcą tanich i bezpiecznych funduszy (częściowo taką funkcję pełnią na razie detaliczne obligacje skarbowe), TFI nie chcą ich tworzyć, a nawet gdyby chciały, to państwowe instytucje nie są zainteresowane, by tworzyć rynek instrumentów koniecznych do ich działania.
Duże przedsiębiorstwa muszą się trochę bardziej nagimnastykować z zarządzaniem płynnością pomiędzy kilkoma bankami, ale też radzą sobie nieźle – a że banki w Polsce są w relatywnie dobrej sytuacji płynnościowej, nie ma wielkiego ryzyka dla deponentów (któremu fundusze rynku pieniężnego mogłyby zaradzić).
Czyli co? Zostawiamy wszystko tak, jak jest? Pewnie tak. Aż do jakiejś następnej spektakularnej katastrofy rynkowej, gdy ktoś podrzuci hasło, że „gdybyśmy mieli fundusze rynku pieniężnego, to by się udało tego uniknąć”, a premier zleci przeprowadzenie reformy w ciągu trzech miesięcy. I tak się to żyje u nas w Polsce…
Przeczytaj też: Fundusz kosztuje, ETF też. Opłaty mają ogromne znaczenie dla wyniku inwestycji. Co zrobić, żeby oszczędzanie było tanie?
————
SZUKASZ UCZCIWEJ LOKATY? WIEM GDZIE NAJLEPSZY PROCENT!
Obawiasz się inflacji? Zastanawiasz się, co zrobić z pieniędzmi? Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – to aktualizowane na bieżąco rankingi lokat i kont oszczędnościowych. Polecam!
>>> Zobacz ranking najwyżej oprocentowanych depozytów i zarezerwuj najlepsze warunki
>>> Zobacz ranking najlepszych kont oszczędnościowych i załóż to, które płaci najlepiej
Źródło zdjęcia: Unsplash/Ben White