W sierpniu firmy pożyczkowe udzieliły ponad 330 000 pożyczek o wartości 865 mln zł, czyli o blisko jedną trzecią więcej niż w sierpniu 2021 r. i najwięcej od 5 lat – wynika z danych Biura Informacji Kredytowej. Czy to łabędzi śpiew firm chwilówkowych? W Sejmie procedowana jest bowiem nowa ustawa antylichwiarska, która przewiduje obniżenie maksymalnego limitu pozaodsetkowych kosztów kredytu
Tego artykułu możesz również posłuchać w naszym kanale podcastowym – czyta Maciej Bednarek.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ile to już razy branża pożyczkowa wróżyła swój koniec w wyniku poddania jej regulacjom, zwłaszcza finansowym. Chodzi o maksymalny pozaodsetkowy limit kosztu kredytu. Doprecyzujmy, że limit obejmuje nie tylko tzw. firmy chwilówkowe, a wszystkie, które udzielają zdefiniowanych w ustawie kredytów konsumenckich – niższy limit to również niższe przychody dla banków i spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych.
Ustawowego obniżenia limitu boją się jednak przede wszystkim firmy pożyczkowe. Z prostej przyczyny – pożyczki dla większości z nich to jedyne źródło przychodów, a więc być albo nie być, podczas gdy banki mogą zarabiać na innych rodzajach kredytów, np. hipotecznych, na transakcjach, opłatach za korzystanie z kont i kart itd.
10 + 10, czyli nowa ustawa antylichwiarska
Za rządowym projektem obniżającym ów limit stoi Ministerstwo Sprawiedliwości, a personalnie twarzą projektu jest wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł. Projekt jest obecnie procedowany w Sejmie. Na czym polega proponowana zmiana?
Rząd chce obniżyć pozaodsetkowy koszt kredytu. Obecny limit wynosi 25% kwoty pożyczki plus 30% kwoty pożyczki w skali roku. Jeśli pożyczamy 1000 zł na miesiąc, wówczas firma pożyczkowa czy bank nie może policzyć za taką pożyczkę więcej niż 275 zł (250 zł plus 25 zł), zaś całkowity koszt pożyczki nie może przekroczyć 100%, czyli jeśli ktoś pożyczył 1000 zł, to ma ustawową gwarancję, że nie zapłaci za nią więcej niż 1000 zł. Zgodnie z propozycją ministerstwa limit spadnie do „10% plus 10% w skali roku”, a w przypadku pożyczek do 30 dni – nie mógłby wynieść więcej niż 5%.
W branży pożyczkowej mówi się wręcz o „giełdzie limitów”. W 2019 r. Ministerstwo Sprawiedliwości też przymierzało się do obniżenia limitu. Wówczas zaproponowało formułę „20% + 25%”, ale prace porzucono. Gdy wybuchała pandemia koronawirusa, limit czasowo obniżono do poziomu „15% + 6%” (do niego jeszcze wrócę). Poza tym Lewica, która popiera pomysł obniżenia limitu, zaproponowała wzór: 8% + 10%, a politycy Kukiz’15: 15% + 15%.
Na poniższej grafice pokazałem, ile mógłby wynieść maksymalny limit pozaodsetkowych kosztów kredytu w różnych wariantach. Obliczenia dotyczą pożyczki o wartości 2000 zł udzielonej na dwa miesiące.
Rząd: jest kryzys, Polacy muszą pożyczać taniej
Co takiego się stało, że rząd postanowił akurat teraz obniżyć maksymalny koszt pożyczek? Właściwie nie wiadomo. Rządową narrację można streścić mniej więcej w taki sposób: firmy pożyczkowe pobierają horrendalnie wysokie prowizje, co uderza w najbiedniejszą część społeczeństwa. Obniżenie limitu ulży więc tej grupie Polaków, bo będą mogli pożyczać pieniądze taniej.
Tę narrację rząd podlewa sosem „bandytyzmu”. Z wypowiedzi przedstawicielu rządu wyłania się obraz branży zarządzanej przez przestępców i oszustów. Pojawiają się przykłady osób, które pożyczyły 1000 zł, a straciły mieszkanie, które było zabezpieczeniem pożyczki.
Co na to branża pożyczkowa? Jakie są jej kontrargumenty? Jej przedstawiciele podkreślają, że obraz branży, jaką ma przed oczami Ministerstwo Sprawiedliwości, pochodzi z niechlubnych lat 90-tych ubiegłego wieku, kiedy pożyczanie pieniędzy nie było w żaden sposób uregulowane, co prowadziło do patologii. Zapewniają jednak, że to odległa przeszłość.
Od kilku lat rynek pożyczkowy jest uregulowany. Żeby założyć firmę pożyczkową, trzeba mieć odpowiedni kapitał i uzyskać swego rodzaju licencję na prowadzenie działalności, choć trzeba pamiętać, że firmy pożyczkowe nie są nadzorowane tak jak banki czy SKOK-i. Komisja Nadzoru Finansowego prowadzi rejestr firm pożyczkowych, ale – jak sama podkreśla – to nie jest nadzór.
KNF nie ma prawa żądać od firm pożyczkowych informacji i wyjaśnień oraz kontrolować ich działalności w zakresie zgodności z prawem. Wpis danego podmiotu do rejestru „nie powinien być interpretowany jako jakakolwiek forma zabezpieczenia czy zapewnienia ze strony organu nadzoru prawidłowości prowadzonej przez ten podmiot działalności, a w szczególności przestrzegania przez niego przepisów ustawy o kredycie konsumenckim”.
Faktem jest, że w przeszłości nie trzeba było nigdzie zgłaszać działalności pożyczkowej. Branża podkreśla, że firmy pożyczkowe działają legalnie, wypełniają lukę podażową tam, gdzie nieobecne są banki – chodzi o udzielanie pożyczek o niższej wartości i na krótszy okres.
Nie jest tajemnicą, że firmy „chwilówkowe” mniej restrykcyjnie podchodzą do badania zdolności i wiarygodności kredytowej, a więc gotowe są udzielić pożyczki osobie, którą bank odprawi z kwitkiem. Z drugiej strony branża podkreśla, że nawet 50-70% wniosków o pożyczkę jest odrzucanych. Coraz więcej firm współpracuje z Biurem Informacji Kredytowej, a więc wyłapuje osoby przekredytowane i im pożyczek nie udziela. W ten sposób branża broni się przed zarzutami, iż wpędza ludzi w spiralę zadłużenia.
Przeczytaj też: Lombardy się cieszą, branża pożyczkowa zwija żagle i poza sprzedażą chwilówek zajmuje się…
Niższy limit miał być na chwilę. Będzie na stałe?
Przy każdej poprzedniej próbie „gmerania” przy limicie branża pożyczkowa alarmowała, że to jak wydanie na nią wyroku śmierci, a dla jej klientów konieczność pożyczania w szarej strefie. Tak było choćby po wprowadzeniu pandemicznego limitu „15% + 6%”.
Kilka dni temu przysłuchiwałem się konferencji branży pożyczkowej poświęconej skutkom wprowadzenia zmian w pakiecie ustaw, które potocznie określa się ustawą antylichwiarską. Agnieszka Wachnicka, prezes Fundacji Rozwoju Rynku Finansowego powiedziała, że obowiązywanie niższego limitu w czasie pandemii zmniejszyło sprzedaż pożyczek o 40-70% (w zależności od firmy), a jedna czwarta firm, która wcześniej aktywnie działała na rynku, po prostu nie przetrwała. Dodała, że część firm postanowiła przeczekać trudny czas, godząc się nawet ze stratą finansową, bo na horyzoncie widać było przywrócenie limitu do standardowego poziomu.
Branża podkreśla też, że prowizje, które mogą wydawać się niebotycznie wysokie, nie są czystym zyskiem firm pożyczkowych. Trzeba z nich opłacić pracowników, infrastrukturę IT (firmy pożyczkowe to dziś firmy technologiczne udzielające pożyczek przez internet), zapłacić za weryfikację klientów w kilku bazach dłużników. Pożyczkodawcy mówią, że proponowany stały limit „10+10” jest za niski, by prowadzić rentowną działalność.
Zauważyłem jednak zmianę narracji. Przedstawiciele pożyczkowych organizacji lobbingowych przewidują, że po wprowadzeniu niższego limitu nie wszystkie firmy znikną z rynku. Zapewne chodzi o te duże, których reklamy możemy oglądać w telewizji (co pokazuje, że stać je jeszcze na marketing). Ale to oznacza cios w konkurencję na tym rynku, co nigdy nie jest dobre dla konsumentów. Lobbyści mają też za złe rządowi, że nie pokazał żadnych analiz, na podstawie których uznał, że limit „10 + 10” jest ekonomicznie uzasadniony. Słowem: został wzięty z sufitu.
Przeczytaj też: Czy nowa ustawa antylichwiarska zniszczy opcję zakupów z odroczoną płatnością, czyli popularne BNPL?
Nowa ustawa antylichwiarska odetnie od pożyczek 75% klientów?
Jak obniżenie limitu może zmienić rynek pożyczkowy w Polsce? Na początku 2022 r. firma CRIF (dostarcza m.in. narzędzi scoringowych w procesie udzielania pożyczek) przeprowadziła symulację wpływu obniżenia limitu na dostępność pożyczek. Cały raport kryje się za tym linkiem.
Badanie przeprowadzono za pomocą ankiet skierowanych do 10 największych firm pożyczkowych (pod względem przychodów). Za punkt wyjścia przyjęto listopad 2021 r., kiedy o pożyczkę wnioskowało w tych firmach ok. 260 000 osób. Przy obowiązującym limicie 55% (25 +30) pożyczki nie dostało wówczas 65 000 osób. Przy limicie 40% odciętych od pożyczki byłoby 90 000 klientów, a przy limicie 30% już 120 000.
Gdyby obowiązywał limit 20%, a więc proponowane przez rząd „10 + 10”, firmy odcięłyby od finansowania aż 185 000 z 260 000 wnioskodawców. Jeszcze niższy limit sprawiłby, że firmy całkowicie zakręciłyby kurek z pożyczkami.
Jeśli wyliczenia są wiarygodne (pamiętajmy, że to badanie ankietowe, a więc badani mogą być skłonni nieco przekoloryzować rzeczywistość), oznacza to, że po obniżeniu limitu do 20% tylko co czwarty wnioskujący o pożyczkę będzie mógł ją otrzymać.
Co z pozostałymi? Część osób zapewne zaciśnie jeszcze bardziej pasa i nie zaciągnie kredytu. Niektórzy szukać będą pieniędzy gdzie indziej, np. w lombardach, które – nota bene – też czekają na specjalną regulację, ale prace nad nią utknęły w Ministerstwie Finansów.
Od przedstawicieli branży pożyczkowej usłyszałem, że średnio co piąty klient lombardu nie odkupuje zastawionego przedmiotu, zaś standardem jest, że lombard wypłaca jedną trzecią wartości przedmiotu. Jeśli więc ktoś zastawia np. laptop o wartości 3000 zł, może liczyć na 1000 zł pożyczki. A jeśli jej nie zwróci, za pożyczkę pod zastaw zapłaci de facto 2000 zł. To jest lichwa.
Pożyczkowi lobbyści mówią, że właśnie takie mogą być konsekwencje obniżenia limitu pozaodsetkowych kosztów kredytu. Ich zdaniem rząd proponuje Polakom nie ustawę antylichwiarską, a ustawę prolichwiarską, która może nas cofnąć do bandyckich lat 90-tych. Z drugiej strony są ci, którzy uważają, że jeśli pożyczka będzie trudniej dostępna, to – tak jak w przypadku alkoholu – mniej osób będzie się uzależniało. Jak myślicie: to krok w dobrym czy w złym kierunku?
Źródło zdjęcia: Maciej Bednarek