Wygląda na to, że rząd zaproponuje obywatelom na najbliższy rok program oszczędzania energii. Prezes PiS zapowiedział, że będzie można tanio pobrać z sieci energię w wysokości 2000 kWh. A za każdą kolejną kilowatogodzinę będzie się prawdopodobnie płaciło już cenę rynkową – może i kilkakrotnie wyższą. Zewsząd rozległy się głosy protestu. Ale może pomysł Jarosława Kaczyńskiego – choć ma kilka potężnych wad – co do zasady nie jest zły?
Polska jest mocno (najbardziej w Europie) uzależniona od węgla i trochę od gazu – nie mamy elektrowni atomowych, a prądu z OZE (słońce, prąd, woda) produkujemy jeszcze niezbyt dużo. Nie zreformowaliśmy polskiej energetyki, a zapotrzebowanie na prąd rośnie. Muszą więc też wzrosnąć nasze rachunki.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Cena energii na giełdzie TGE jeszcze w 2020 r. wynosiła średnio 220 zł za MWh. Obecnie notowania są na poziomie 700-800 zł za MWh, a w sierpniu cena skoczyła nawet do 1600 zł za MWh. Z gazem jest podobnie – w 2020 r. płaciło się zań 70 zł za MWh, a teraz 900-1000 zł za MWh, zaś w sierpniu było nawet 1650 zł za MWh.
To ceny giełdowe. Zwykli Polacy płacą znacznie mniej, bo taryfy są regulowane urzędowo. Za prąd – bez opłat dystrybucyjnych – płacimy 400-500 zł za MWh (40-50 gr za 1 kWh), a za gaz mniej więcej 250 zł za MWh (też bez doliczenia opłat dystrybucyjnych). Krótko pisząc: gdybyśmy mieli płacić za prąd cenę rynkową, to rachunki musiałyby wzrosnąć dwukrotnie, a w przypadku gazu – czterokrotnie.
Jeśli chodzi o rachunki za ciepło, to rząd już zapowiedział różne dopłaty: do węgla (3000 zł), do pelletu, drewna i innych rzeczy, którymi się pali w piecach, do rachunków za ciepło systemowe (maksymalny wzrost ceny ciepła ma wynieść 40%). A co z rachunkami za energię, które – zwyczajowo – są przez firmy energetyczne podnoszone na przełomie roku? Jarosław Kaczyński ogłosił plan:
„Podjęliśmy działania zmierzające do tego, żeby prąd dla każdej rodziny, gospodarstwa domowego, do 2000 kWh rocznie, był po cenie stałej, dotychczasowej. (…) jeśli ktoś zmniejszy zużycie w stosunku do poprzedniego roku do najmniej o 10%, będzie miał jeszcze dalsze ulgi”
– zapowiedział prezes PiS. Szczegółów brak, ale wygląda na to, że pomysł jest taki: niech ci, którzy zużyją mało prądu, płacą zań tyle, co w zeszłym roku (dla najlepszych „oszczędzających” mają być jakieś bonusy). A ci, którzy zużyją dużo – za część tego prądu niech płacą jak za zboże. Z tych pieniędzy będą finansowane dopłaty tych, którym rząd „zamrozi” ceny.
Tylko 2000 kWh prądu po niskiej cenie. Czy to sprawiedliwe?
Moim zdaniem innej drogi nie ma. Nie przestaniemy zależeć od węgla i gazu z dnia na dzień. Paliwa te nie wrócą do cen sprzed wojny, a zimą mogą być jeszcze wyższe. Jedyne co możemy zrobić, to ograniczać zużycie. Zaś motywacja finansowa jest jedyną, która może tu zadziałać. To że przywódca populistycznej partii postawił sprawę w tak racjonalny sposób, muszę docenić.
2000 kWh to niewiele. Przeciętna rodzina czteroosobowa zużywa 2500 kWh rocznie, w domach zwykle zużycie energii oscyluje wokół 3000-4000 kWh rocznie. Niski „kontyngent” taniej energii oznacza, że więcej zapłacą ci, którzy mają dużo „energożernych” urządzeń i elektronicznych gadżetów. I to jest logiczne.
Ale pomysł Kaczyńskiego ma i złe strony. Więcej zapłacą ci, którzy mają nieocieplone mieszkania (czyli zwykle mniej zamożni) albo stare domy na wsi. Więcej zapłacą rodziny wielodzietne (i w ogóle rodziny z dziećmi, bo przecież im więcej masz dzieci, tym więcej zużywasz prądu). Mniej zaś zapłacą single i małe, bezdzietne gospodarstwa domowe. Więcej zapłacą ci, którzy mają starszy, nieenergooszczędny sprzęt (bo nie stać ich na lepszy), mniej zapłacą ci, których było stać na modernizację „parku maszynowego” (czyli zamożni).
Przede wszystkim zaś więcej zapłacą ci, którzy zmodernizowali swoje źródła ciepła i prądu i zainstalowali sobie np. pompę ciepła. Te osoby zostaną ukarane za to, że zamieniły np. kocioł węglowy na energię elektryczną z sieci (w przypadku takich osób zimą zużycie prądu może przekroczyć 1000-1200 kWh… miesięcznie). Zaproponowane zasady karałyby też tych, którzy zainwestowali w samochody elektryczne, czyli zmieniły samochód zanieczyszczający środowisko na ekologiczny (limit prezesa wystarczy na przejechanie tylko 10 000 km).
Gigantyczne rachunki mogą też zapłacić ci, którzy – ze względu na to, że nie zdołali kupić węgla albo drewna – zainwestują w grzejnik na prąd. Ktoś policzył na Twitterze, że limit zaproponowany przez prezesa wystarczy na ogrzewanie się przez… trzy godziny na dobę.
Pytań jest mnóstwo. Może limit powinien być ustalany na osobę w rodzinie? Może powinien być uzależniony od tego, jakie kto źródło energii używa? Może powinno się dodać jakieś kryterium dochodowe? Z drugiej strony: każde dodatkowe kryterium multiplikuje komplikacje i zwiększa ryzyko nadużyć…
W jednym prezes ma rację: musimy zacząć oszczędzać energię. Choćby dlatego, że ceny na giełdzie są kształtowane według nietypowego mechanizmu – wszyscy płacą tyle, ile wynosi koszt wytworzenia najdroższego megawata, na który jest popyt. To oznacza, że każdy procencik niższego popytu może oznaczać, iż do systemu będzie wpadać mniej energii od najdroższych producentów i ceny rynkowe mogą spaść znacznie bardziej niż o 1%. A więc i rachunki tych konsumentów, którzy „weszliby” w ceny rynkowe, byłyby niższe.
I to trzeba ludziom tłumaczyć, chociaż – patrząc na opór społeczny – nie będzie łatwo. Inna sprawa, że to nie kto inny jak funkcjonariusze rządu wmawiali Polakom, że nie trzeba oszczędzać, bo rząd wszystko wszystkim zapewni. A przecież wiadomo, że ani kryzysu inflacyjnego, ani energetycznego nie da się pokonać bez obniżenia poziomu życia. Teraz za swoje krótkowzroczne podejście rządzący zapłacą wysoką cenę, bo naród jest w szoku:
Z pomysłem prezesa jest jeszcze jeden problem. Rząd PiS przez siedem lat nie kiwnął palcem w bucie, żeby uruchomić w Polsce system pozwalający sprawdzać w smartfonie zużycie energii w gospodarstwie domowym i regulować ilość dostarczanej energii i ciepła. Nowoczesnych liczników prądu w Polsce jest malutko, a przydałyby się znacznie bardziej niż CPK czy przekop mierzei.
Dlaczego mamy drogą energię? Lista win
I na koniec ważna konstatacja. Nie da się ukryć, że to rządy ekipy prezesa Jarosława Kaczyńskiego w dużym stopniu przyczyniły się do tego, że mamy takie ceny energii, jakie mamy. Najpierw były zapowiedzi o tym, że węgla mamy na 200 lat i nic nie musimy zmieniać w naszej energetyce. Potem zmarnowane 60 mld zł z uprawnień do CO2 i „uśpienie” projektu budowy elektrowni atomowej.
W tzw. międzyczasie: zwiększenie importu węgla z Rosji (bo wydobywanie polskiego jest drogie), rozwalenie energetyki wiatrowej oraz totalne zaniedbanie modernizacji sieci przesyłowych oraz programów ocieplania budynków. Z dobrych wieści – chyba tylko milion fotowoltaicznych instalacji prosumenckich, które dają już kilka (w porywach kilkanaście) procent prądu „za darmo”.
W ostatnich miesiącach też mieliśmy serię katastrof. Wybuchła wojna, a my znaleźliśmy się z ręką w węglowym nocniku. Wprowadzenie embarga na rosyjski węgiel bez zagwarantowania na czas dostaw z innych kierunków – bez jakiejkolwiek informacji o tym, co teraz będzie – było zwyczajnie głupie. Jakby ktoś zapowiedział Wam, że pojutrze zamyka wszystkie piekarnie w okolicy, to też wpadlibyście panikę, a ceny chleba wystrzeliłyby w kosmos.
Węgla nie było, Rosja zakręciła kurek z gazem, a ludzie zaczęli dostawać wysokie prognozy rachunków za ciepło. Efekt? Chaotyczne pomysły rządu. Pierwszy był taki, żeby dopłacać dystrybutorom do sprzedaży węgla (co by nie kosztował więcej niż 1000 zł za tonę). Nie pykło, bo nikt nie chciał wziąć na siebie ryzyka. Potem pojawiło się 3000 zł dopłaty do tony węgla. Dzięki temu w każdym mieszkaniu „narodziły się” nowe gospodarstwa domowe, z których każde wystąpiło o dopłatę do węgla, bo ma kominek. Wszystko na koszt podatnika. Wniosków złożono na 15,7 mld zł, a rząd ma tylko 11,5 mld zł.
Teraz mamy pomysł, żeby zamrozić taryfy na ciepło na poziomie o 40% wyższym niż przedkryzysowe (dla odbiorców ciepła systemowego) oraz żeby zamrozić taryfy na prąd, ale tylko do rocznego zużycia 2000 kWh. Niezależnie od tego, jak bardzo rządzący są odpowiedzialni za to, że teraz mamy drogi prąd, nie ma chyba innego wyjścia, jak zacząć go oszczędzać. I ktoś musi boleśnie nas do tego zmusić.
—————————————–
Zapraszam do nowego newslettera „Subiektywnie o świ(e)cie”
Ekipa Samcika uruchamia nowe przedsięwzięcie. „Subiektywnie o świ(e)cie” – to poranny newsletter, z którego w przyjaznej, acz skondensowanej formie dowiesz się wszystkiego, co musisz wiedzieć, żeby Twoje pieniądze rosły zdrowo. Najważniejsze wydarzenia, zapowiedzi, historie i polecenia najciekawszych tekstów o finansach i ekonomii w światowych mediach. Do poczytania przy porannej kawie.
Zapraszam w imieniu Ekipy, formularz zapisu na newsletter znajdziesz pod tym linkiem, zaś pierwszy newsletter – żebyś mógł ocenić czy fajny – jest pod tym linkiem.
Posłuchaj nowych odcinków podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”
„Czyste powietrze”, „Mój prąd”, „Mój elektryk” to tylko niektóre programy, w ramach których możemy ubiegać się o dofinansowanie inwestycji, dzięki którym w przyszłości zapłacimy niższe rachunki za prąd, gaz czy ogrzewanie. Które z tych programów są warte uwagi? Na jakie finansowe wsparcie można liczyć? Po jakim czasie inwestycja ma szanse się zwrócić i w jaki sposób w ich sfinansowaniu może pomóc bank? O meandrach zielonych inwestycji Maciek Samcik rozmawia z Gizelą Gorączyńską i Mateuszem Wojnarem, menedżerami ds. Programów Zrównoważonego Rozwoju w Banku BNP Paribas. Zapraszam do odsłuchania tutaj!
A 120. odcinek podcastu poświęciliśmy przedsiębiorcom. W pierwszej części Maciek Samcik próbuje wyjaśnić, dlaczego firmy dostają od PGNiG gigantyczne rachunki za gaz. To efekt pazerności gazowego monopolisty czy innych czynników? W drugiej części Maciek Bednarek rozmawia z Michałem Bogielem z firmy z branży materiałów budowlanych. Jak nadchodzący kryzys gospodarczy wygląda z perspektywy przedsiębiorcy? Czekają nas chude lata, bezrobocie, bankructwa firm? Zapraszamy do odsłuchania pod tym linkiem!
źródło zdjęcia: Riccardo Annandale/Unsplash