Największa w historii liczba uchodźców w polskich miastach. Dworce i hale pękają w szwach. Gdzie powinni zamieszkać? Co powinni mieć za darmo? I kto ma za to płacić? Czy rząd powinien zapewnić uchodźcom utrzymanie przez jakiś czas? Jak mógłby wyglądać system, który zachęciłby właścicieli mieszkań do wynajmowania ich uchodźcom? A może warto uruchomić program „mieszkanie za opiekę” i zaktywizować polską wieś? Co zrobić, żeby na koniec pomaganie uchodźcom – wiążące się z wysokimi kosztami – przyniosło korzyść polskiej gospodarce?
Jak podaje Straż Graniczna, od dnia agresji Rosji na Ukrainę do 9 marca do Polski wjechało już ponad 1,3 mln uchodźców. O ile w pierwszych dniach sytuacja była pod kontrolą (mieliśmy wręcz nadpodaż pomocy, o której pisałem w tym artykule), to teraz z każdym dniem staje się coraz bardziej dramatyczna. Punkty recepcyjne przy granicach, punkty przesiadkowe w dużych miastach (dworce kolejowe i autobusowe) pękają w szwach.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jak mówią przedstawiciele organizacji charytatywnych, chaos udaje się jeszcze jako tako opanować dzięki mobilizacji „zwykłych” Polaków. Można odnieść wrażenie, że rząd poległ w obliczu katastrofy humanitarnej. Jak ktoś nie wierzy, niech pojedzie choćby na Dworzec Centralny w Warszawie. Albo do warszawskiej hali Torwar.
Setki tysięcy uchodźców w miastach. A polski podatnik… zaniepokojony
Grupę kilkuset tysięcy uchodźców, która przekraczała granicę w pierwszych dniach wojny, stanowiły głównie kobiety i dzieci mające bliskich w Polsce. Dach nad głową mieli więc zapewniony. Dziś mieszkanie – choćby tylko na miesiąc czy dwa – to „towar” mocno deficytowy. Do Polski trafiają ludzie bez żadnego planu. I często bez żadnych pieniędzy. Śpią w halach dworcowych, żywią się tym, co dostarczą wolontariusze. Nawet hrywien na złote nie mogą wymienić, bo kantory nie przyjmują ukraińskiej waluty. Co z nimi zrobić? I – równie istotne – kto powinien za to zapłacić?
Rząd już zapewnił, że na podstawie dokumentu o przekroczeniu granicy uchodźcy będą mieli takie same prawa jak obywatele Polski przez półtora roku (dostaną w tym celu m.in. numer PESEL). I od razu pojawiły się pytania, czy to fair, że uchodźcy mają mieć w Polsce wszystko za darmo – leczenie w placówkach NFZ, świadczenie 500+, dostęp do publicznych szkół (mają być tworzone specjalne klasy, choć nie wiadomo gdzie, bo szkoły nie są z gumy), bilety na pociągi PKP i autobusy komunikacji miejskiej.
„A za to wszystko zapłacę ja, polski podatnik, od którego ZUS zdziera 1800 zł niezależnie od tego, czy mam zyski czy nie” – piszą internauci. Wiele osób obawia się, że pojawienie się kilku milionów nowych świadczeniobiorców – którzy nie dołożą się do finansowania szkół i szpitali – sparaliżuje usługi publiczne. Nawet jeśli Unia Europejska i USA przekażą pieniądze, to dodatkowych lekarzy się za nie nie „sklonuje”.
Uchodźców za darmo chcą obsługiwać też prywatne firmy m.in. medyczne – takie jak LuxMed czy Centrum Damiana, jak również firmy transportowe takie jak Uber (darmowy przejazd z granicy) czy BlaBlaCar. Tyle że nie rozwiązano problemu, gdzie mają mieszkać. W krajach mierzących się z wielkimi falami migracji powstają specjalne obozy albo miasteczka kontenerowe. Polski rząd ogłosił, że nie ma potrzeby tworzenia w Polsce obozów dla uchodźców.
Uchodźcy teoretycznie mogą się stać dla Polski „inwestycją”. Bezrobocie u nas jest minimalne, więc o pracę łatwo. Jeśli obfita pomoc – jasne, częściowo na koszt podatnika (oby nie tylko polskiego) – nie będzie trwała zbyt długo i pomoże tym ludziom stanąć na nogi, to ta „inwestycja” zwróci się w podatkach i składkach na ZUS, które Ukraińcy zapłacą, finansując wypłaty dla polskich emerytów.
Z naszych subiektywnych rozmów z Ukraińcami i osobami, które im pomagają, wynika, że większość z nich chce możliwie szybko wracać do siebie. Kto będzie chciał zostać? Skala pomocy dla tych ludzi zależeć powinna od ich sytuacji. Kłopot w tym, że polski rząd nie zbiera informacji o tych ludziach – nie wiemy czy ktoś uciekł z Mariupola i nie ma do czego wracać czy spod Lwowa, gdzie jest i – miejmy nadzieję, że będzie – spokojnie.
Z całą pewnością, utrzymując nieformalne „obozy przejściowe” na dworcach i w halach targowych, nie pomożemy polskiej gospodarce. Jak zapewnić dodatkowe miejsca schronienia dla uchodźców i jednocześnie zmotywować tych, którzy wiążą przyszłość z Polską, do aktywności na chwałę polskiego PKB? Mam trzy „systemowe” pomysły.
Jak zachęcić właścicieli mieszkań, żeby wynajmowali lokale uchodźcom?
Pierwszy opiera się na wykorzystaniu potencjału mieszkań na wynajem. Wielu właścicieli w geście solidarności z Ukraińcami wynajmuje mieszkania za darmo. Ale nie oszukujemy się – taki stan nie może trwać wiecznie. Mieszkania na wynajem są często kredytowane, ich utrzymanie kosztuje. Chodzi o czynsz oraz media. To oczywiste, że właściciel wolałby udostępnić swoje mieszkanie na warunkach komercyjnych.
Czy można stworzyć system, który zachęciłby właścicieli mieszkań do ich najmu napływającym uchodźcom? Zarysowałem plan Jackowi Kusiakowi, współzałożycielowi i prezesowi Stowarzyszenia Mieszkanicznik. To społeczność zrzeszająca blisko 20 000 członków i sympatyków – to osoby wynajmujące mieszkania.
Pomysł polega na stworzeniu funduszu, z którego środki pokrywałyby część kosztów najmu. Jak wiecie, rząd obiecał osobom, które przyjmą pod swój dach uchodźców, 40 zł „na głowę” dziennie przez dwa miesiące. To pieniądze na zakup żywności, lekarstw, ubrań czy na dopłatę do rachunków. To daje 1200 zł miesięcznie. Po te pieniądze – zakłada mój plan – mogliby też sięgnąć właściciele mieszkań, którzy wynajmą je osobom, które wjechały do Polski po 23 lutego.
„Wynajmujący mieszkanie dostałby dwa razy po 1200 zł i musiałby po takiej cenie wynajmować mieszkanie przez dwa miesiące”
– mówi Jacek Kusiak. Ale co później? Musiałby powstać fundusz, z którego refundowana byłaby np. połowa najmu. Połowę płaciłby uchodźca, a druga pochodziłaby z funduszu. Skąd pieniądze? Mogą pochodzić z trzech źródeł: budżetu państwa, ze środków, które Unia Europejska przekazuje Polsce na walkę z kryzysem migracyjnym, oraz ze zbiórek finansowych – czyli z tego, co wpłaci ta część społeczeństwa, która uzna, że chce pomagać uchodźcom.
Teoretycznie – gdyby Naród wyraził zgodę – rząd mógłby dorzucić ulgę podatkową dla osób, które dają dach nad głowę uchodźcom z Ukrainy. Przypomnę tylko, że w ramach zmian zaserwowanych przez „Polski ład” właściciel mieszkania płaci ryczałtową stawkę 8,5%. Nie ma już możliwości odliczenia kosztów związanych z eksploatacją mieszkania, czyli np. remontu czy wymiany sprzętu AGD.
„Gdyby taki system miał powstać, należałoby określić, przez jaki okres taki najem byłby dotowany przez fundusz. Właściciel mieszkania, jeśli miałby gwarancję, że jego mieszkanie będzie wynajęte przez określony czas, mógłby obniżyć koszt najmu np. o 10% w porównaniu z ceną rynkową”
– mówi Jacek Kusiak. Ale dodaje, że wszelkie formalności powinny być ograniczone do minimum. Wniosek o dopłatę powinien zostać złożony np. raz na kwartał, a pieniądze wypłacone z góry za kilka miesięcy. W innym razie – mówi mój rozmówca – skutecznie odstraszymy wynajmujących od chęci wsparcia.
„W normalnych warunkach to potencjalny najemca przychodzi do właściciela mieszkania. Tu role by się odwróciły. Wynajmowanie mieszkania w ramach takiego systemu wymagać będzie więcej zaangażowania ze strony właściciela. Jeśli formalności go przerosną, szybko się zniechęci”.
Mankamentem tego rozwiązania jest niestety kurczący się zasób mieszkań na wynajem. Jak mówi Jacek Kusiak, w Rzeszowie właściwie nie ma już dostępnych mieszkań, a za chwilę podobna sytuacja będzie miała miejsce w Lublinie. Poza tym polskie rodziny, które mieszkają w wynajętych mieszkaniach i płacą komercyjne stawki, mogłyby protestować, że dopłaca się do czynszu komuś innemu, a im nie. Pamiętajmy przy tym, że mamy do czynienia z niecodziennym kryzysem.
Przeczytaj też: Choć w polskie domy nie trafiają rakiety wroga, to wojna w Ukrainie już promieniuje na nasz rynek nieruchomości. Jak się zmienia?
Mieszkanie za opiekę, czyli Ukraińcy w domach osób starszych
Drugi pomysł na znalezienie dachu nad głową Ukraińcom mógłby jednocześnie częściowo rozwiązać inny problem, z którym borykamy się w Polsce, a mianowicie ze starzeniem się polskiego społeczeństwa. Witek, tata mojej dobrej znajomej, kilka lat temu przypadkowo wziął pod swój dach Ukrainkę. Wcześniej mieszkał sam w trzypokojowym mieszkaniu. Oksana zajęła jeden pokój. Zarabia, sprzątając. U Witka mieszka za darmo.
„Ważne, że mam z kim porozmawiać. Mam do niej pełne zaufanie. Oksana czasem posprząta, ugotuje, zrobi zakupy. Chce robić więcej wokół mnie, niż potrzebuję, więc czasem z powodu jej dobroci dochodzi wręcz do kłótni między nami. Jedyną konkretną rzeczą, na jaką się umówiliśmy, to prasowanie moich koszul – czynności, której serdecznie nie znoszę”
– śmieje się Witek. Uważa, że pomysł z przyjmowaniem uchodźców pod swój dach przez osoby starsze jest wart rozpropagowania. Zajrzałem do raportu fundacji „Szlachetna Paczka” na temat problemu tzw. singularyzacji, czyli rosnącego w Polsce odsetka osób mieszkających samotnie. Z raportu wynika, że co trzeci Polak po 75. roku życia mieszka samotnie, a wdowieństwo dotyka głównie kobiety. U ponad 40% osób po 85. roku życia obserwuje się objawy depresji, której jednym z głównych źródeł jest właśnie samotność.
Część osób starszych potrzebuje całodobowej opieki, inni są samowystarczalni, ale doskwiera im samotność. Rzecz jasna, nie każdy senior jest gotowy, by wpuścić do swojego domu obcą osobę, a w dodatku obcokrajowca. Myślę jednak, że w obecnej sytuacji warto o tym pomyśle poważnie zacząć dyskutować.
Skojarzenie seniora z uchodźcą należy ubrać w systemowe ramy. Ktoś musi nad tym czuwać, np. pracownicy opieki społecznej, bo trzeba najpierw sprawdzić, czy dana osoba nadaje się do opieki nad osobą starszą. Coś do powiedzenia powinna mieć też rodzina seniora. Zasady współżycia powinny być spisane w formie umowy i co jakiś czas – pod okiem pracownika pomocy społecznej lub fundacji – należałoby sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Można by też określić okres próbny, bo różnie może być. Między współlokatorami może po prostu zabraknąć „chemii”.
Witek wspomniał mi o barierze językowej. Ale czy to faktycznie problem? Językowi polskiemu bliżej do ukraińskiego niż np. do niemieckiego. Myślę, że w prostych sprawach można się dogadać. Pamiętam z czasów podstawówki jak rodzice mojego kolegi w ramach wymiany międzyparafialnej gościli u siebie przez kilka dni dwóch Francuzów. Tata kolegi, choć nie znał ani jednego słowa po francusku, świetnie dogadywał się z nimi… pismem obrazkowym. Poza tym bariera językowa to problem tylko na pierwsze tygodnie czy miesiące.
Kłopot w tym, że wśród uchodźców jest sporo osób w podeszłym wieku, które same potrzebują (lub będą potrzebowały, o ile zostaną w Polsce) opieki. No i jest bardzo dużo rodzin wieloosobowych, np. dziewczyna z dwójką dzieci i swoją mamą w podeszłym wieku. Te rodziny nie chcą być rozdzielane, a pomysł „mieszkanie za opiekę” by takie rozdzielenie w wielu sytuacjach wymuszał.
Przeczytaj też: Kredyt na mieszkanie? To będzie luksus. Duża podwyżka stóp procentowych i nowe wytyczne KNF kontra kredytowe marzenia. Czy to nie przesada?
Mieszkania dla uchodźców na polskiej wsi?
A trzeci pomysł? Kiedy zbliżała się wojna na Ukrainie, wojewodowie zarządzili, by wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast sporządzili listę miejsc, do których mogliby trafić uchodźcy. Poprosiłem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji o statystyki na ten temat, a więc ile takich miejsc przygotowano z podziałem na województwa. W odpowiedzi zamiast cyferek dostałem pochwalnego e-maila o tym, jak polskie służby świetnie radzą sobie z kryzysem migracyjnym. Prosiłem o te dane, żeby sprawdzić, w jakim stopniu do przyjmowania uchodźców przygotowana jest polska wieś. Rozmawiałem z ciocią, która mieszka pod Rzeszowem. Ciocia mówi, że uchodźcy za cel obierają sobie duże miasta, wsie omijają.
Ale czy faktycznie tak jest? Może omijają wsie, bo tam nikt nie wie o tym, że też może przyjąć uchodźców pod swój dach? Na wsiach też wielu ludzi żyje samotnie, a pracy jest więcej. Ciepło nie przychodzi z ciepłowni, trzeba napalić w piecu.
Na wsiach jest też sporo nieużywanych nieruchomości np. kościelnych. Jakieś nieczynne seminaria duchowne, sale katechetyczne… Lokalni włodarze mogliby na miejscu organizować wsparcie dla uchodźców na wsiach. Ale oczywiście potrzebny byłby system – także system informatyczny – który by w tym pomógł. Koordynatorzy z miast, które pękają w szwach musieliby wiedzieć, gdzie i jaką liczbę uchodźców można przysłać.
Ulgi podatkowe dla pomagających i zerowy VAT
Organizacje pozarządowe zarzucają rządowi, że większość pomocy zrzucił właśnie na nie i spontaniczne działania Polaków. Jednym z systemowych rozwiązań musi być wprowadzenie pakietu ulg podatkowych dla przedsiębiorców, organizacji humanitarnych i zwykłych Polaków, którzy pomagają finansowo uchodźcom. Rząd zapowiedział już, że towary i usługi przekazywane na cele humanitarne będą stanowić dla przedsiębiorcy koszt uzyskania przychodu, co oznaczać będzie, że firma zapłaci niższy podatek. W jaki inny sposób państwo mogłoby zachęcić firmy i Polaków do pomagania uchodźcom? Rozmawiałem o tym z Przemysławem Pruszyńskim z Konfederacji Lewiatan.
Pruszyński wymienia zmiany w rozliczaniu podatku VAT i darowizn oraz odświeżenie niektórych rozwiązań podatkowych, które obowiązywały w ramach przepisów antycovidowych. Jednym z pomysłów jest obniżenie stawki VAT do 0% na wszystkie towary, które są przekazywane na rzecz instytucji, które zajmują się pomocą dla ofiar wojny.
„Jakie to miałyby być instytucje, można się jeszcze zastanowić, ale takie zasady powinny objąć np. organizacje pożytku publicznego, stowarzyszenia i fundacje, jednostki samorządu terytorialnego czy Agencję Rezerw Materiałowych. Podobne przepisy działały w ramach przepisów antycovidowych”
– mówi Pruszyński. W przeciwnym razie dojdzie do takiej sytuacji, że gdy przedsiębiorca przekaże nieodpłatnie dary, będzie musiał od nich odprowadzić podatek VAT. A to będzie istotnie zniechęcało do tego, by taką pomoc przekazywać. Taką zmianę będzie można wprowadzić na podstawie rozporządzenia do ustawy o podatku VAT w sprawie wysokości podatku na niektóre towary.
Drugi postulat w zakresie VAT-u nawet nie wymaga zmiany przepisów, a raczej wydania wiążącej interpretacji ze strony Ministerstwa Finansów. Chodzi o potwierdzenie, że gdy świadczymy jakąś usługę nieodpłatnie na rzecz osób potrzebujących, to w takim wypadku też nie nalicza się podatku VAT.
Przeczytaj też: Czy powinniśmy zabrać Rosjanom iPhone’y, coca-colę i burgery z McDonald’s? Ile zachodni biznes straciłby na opuszczeniu rosyjskiego rynku?
Darowizny na rzecz ofiar wojny bez limitu?
Jedna z propozycji polega na zmianie sposobu rozliczenia darowizn przez osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej. Dziś jest tak, że osoby, które przekazują darowizny na rzecz organizacji pożytku publicznego, mogą ją odliczyć od podstawy opodatkowania przy rozliczeniu PIT. Limit odliczenia wynosi 6% dochodu, a w przypadku osób prawnych, czyli spółek – 10% dochodu.
„Naszym zdaniem, warto rozszerzyć możliwość odliczenia darowizn przekazywanych wszystkim organizacjom organizującym pomoc, w tym także ukraińskim, a nie tylko tym, które mają status organizacji pożytku publicznego. Warto rozważyć, aby w limicie odliczeń nie uwzględniać tych na rzecz wsparcia ofiar wojny”
– mówi Pruszyński. Jego zdaniem, powinniśmy też skopiować rozwiązanie, które funkcjonowało w ramach przepisów antycovidowych. Chodzi o to, by przekazując np. 100 zł, można było odliczyć od podstawy opodatkowania większą kwotę niż faktycznie przekazana, np. 150 czy 200 zł. Przy 17-proc. skali podatkowej z przekazanych 100 zł można odzyskać 17 zł. Gdyby odliczenie wynosiło 200 zł, darczyńca odzyskałby 34 zł. Na stole jest też pomysł zwolnienia z podatku w przypadku nieodpłatnych świadczeń przekazywanych uchodźcom.
„Jeśli przekazujemy komuś nieodpłatnie np. mieszkanie, to nawet jeśli ta osoba nam nie płaci, to ona uzyskuje tzw. nieodpłatne świadczenie. Od wartości rynkowej, jaką musiałby zapłacić za to mieszkanie, musi naliczyć przychód i zapłacić od niego podatek. Wskazane jest więc, by uchodźcy nie ponosili tego kosztu”
– tłumaczy ekspert Konfederacji Lewiatan. Czy waszym zdaniem do tej listy warto dodać inne podatkowe rozwiązania, które zachęcą do systematycznego wsparcia uchodźców?
Czy pomoc dla uchodźców powinna oznaczać niższe podatki? I co państwo powinno oferować uchodźcom (na nasz koszt)?
Co sądzicie o tych pomysłach? Zapraszam do konstruktywniej dyskusji i dzielenia się swoimi pomysłami. Rządzący cierpią niestety na brak pomysłowości w tym zakresie, więc powinniśmy im w tym pomóc. Jak pomagać uchodźcom i jaka powinna być skala tej pomocy? Czy pomaganie powinno wiązać się z korzyściami podatkowymi?
Czy – Waszym zdaniem – powinniśmy ułatwiać uchodźcom z Ukrainy urządzenie się u nas (a więc, siłą rzeczy, finansować im przez jakiś czas część kosztów mieszkania albo zapewnić choćby pobyt w kontenerach mieszkalnych), czy raczej ich do tego zniechęcać (nie oferując nic poza miejscem w hali dworca i kubkiem ciepłej herbaty)? Oferować im przez jakiś czas bezpłatny transport oraz naukę i leczenie na koszt polskiego podatnika czy nie? Żądać od Unii Europejskiej, żeby część uchodźców relokowała do innych krajów czy nie?