Wywłaszczenie amerykańskiego właściciela TVN24, największej informacyjnej stacji telewizyjnej w kraju, krytycznej wobec rządu, może mieć wpływ na wolność słowa i jakość demokracji w Polsce. Ale my tu (dopóki jeszcze wolno) piszemy o pieniądzach, więc dziś pytam: czy smród wokół inwestycji zagranicznych w Polsce może finansowo zaszkodzić naszym portfelom? Ile pieniędzy przywieźli nam Amerykanie, Niemcy i inni? Może „oni” (ci inwestorzy zagraniczni) i tak muszą nas kochać? Liczę i sprawdzam
W wielu miastach w Polsce odbyły się demonstracje przeciwko „Lex-TVN”. Jest to potoczna nazwa projektu ustawy, który ma spowodować konieczność „ucieczki” z Polski koncernu Discovery, właściciela stacji TVN24. Szef PiS Jarosław Kaczyński chce, żeby większościowymi współwłaścicielami mediów w Polsce mogły być tylko firmy z Unii Europejskiej (i z nimi skoligacone, rozszerzając na tzw. Europejski Obszar Gospodarczy). Ten projekt to ma być doprecyzowanie zasad, w których niejasności dopatruje się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. I z powodu tych rzekomych wątpliwości nie chce przedłużyć koncesji TVN24.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tak naprawdę chodzi pewnie o pozbycie się stacji telewizyjnej, która jest wyjątkowo krytyczna w stosunku do rządu. Całkiem „zabić” się jej nie da, nawet uchwalając „Lex-TVN”, bo TVN24 może nadawać przez internet czy z satelity albo w oparciu o regulacje europejskie, a nie polską koncesję. Ja przykładowo mam abonament w serwisie streamingowym Player.pl, więc Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji może mnie cmoknąć w… policzek. Ale groźba zmniejszenia zasięgu tej stacji TV w wyniku uchwalenia „Lex-TVN” niewątpliwie istnieje.
Ingerowanie przez władzę w sektor mediów niesie oczywiście mnóstwo zagrożeń (w tym dla wolności słowa i demokracji), jednak w tym miejscu, jak już było zaznaczone, zajmiemy się tylko jednym z nich – tym, który ma wpływ na przypływ pieniędzy do Polski, czyli wizerunkiem kraju jako miejsca, w którym warto inwestować pieniądze. Jeśli ten wizerunek runie, to się nie pozbieramy. A może niekoniecznie?
A co, jeśli „Lex-TVN” uderzy w zagraniczne inwestycje w Polsce? I ile ich naprawdę jest?
„Wywłaszczenie” Discovery z TVN24 oczywiście nie jest pierwszą taką akcją. Sporo lat temu polski nadzór bankowy kazał się wynosić funduszowi inwestycyjnemu, który był właścicielem jednego z banków. Fundusz znalazł się pod ścianą i sprzedał bank za pół darmo. I teraz walczy sobie o odszkodowanie, oczywiście wypłacane z naszych podatków.
Wartość TVN24 jest szacowana na 2 mld dolarów, przy czym cały TVN ma 2 mld zł rocznych przychodów, więc ewentualne wprowadzenie „Lex-TVN” i zmuszenie Amerykanów do sprzedaży stacji byłoby ogromnym ciosem w jej finanse. W zeszłym roku cały koncern Discovery miał 10,7 mld dolarów przychodów i nieco ponad 1,2 mld dolarów zysku netto, więc nawet z poziomu amerykańskiej centrali taki numer byłby dobrze widoczny (choć nie wiemy jak wygląda wartość TVN24 w księgach rachunkowych Discovery, ale liczby są bezlitosne).
O „Lex-TVN” czytałem ostatnio w Bloombergu i oglądałem w CNN. To już jest niepokojące, Polska bowiem na razie jest miejscem, do którego płyną pieniądze z zagranicy – albo poprzez inwestycje w polskie obligacje rządowe i akcje polskich firm, albo poprzez budowanie tutaj firm i fabryk.
Trudno dokładnie policzyć bilans tych inwestycji, ale niewątpliwie bardziej nam pomagają, niż szkodzą. Z jednej strony dają one miejsca pracy, których inaczej zapewne by nie było, z drugiej strony – dochody z podatków do państwowego budżetu, ale… z trzeciej strony – część kasy wraca do zagranicznych właścicieli w formie dywidendy (czasem wypłacają sobie całe zyski, niewiele reinwestując). No i jest jeszcze pomoc dla inwestorów z budżetu państwa (różne zwolnienia podatkowe, specjalne strefy ekonomiczne, dotacje…).
Z najnowszych dostępnych danych wynika, że wartość rynkowa zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce wynosi 240 mld dolarów (choć są też szacunki mówiące o 270 mld dolarów). Dużo to czy mało? Ponad 1 bilion złotych to mniej więcej 40% wartości, którą wszyscy w Polsce wypracowujemy w ciągu roku (czyli polskiego PKB). Albo trzy razy tyle, ile wynosi wartość wszystkich zbieranych przez polski rząd podatków w skali roku. Albo 15 razy tyle, ile wynosi wartość mieszkań i domów, które zmieniają właściciela przez rok w Polsce.
Cały majątek znajdujący się w rękach Polaków, państwa polskiego i polskich firm jest szacowany przez niektórych (np. Credit Suisse) na 6-7 bilionów dolarów, co by oznaczało, że jakieś 5% z tego to własność zagranicznych firm inwestujących bezpośrednio w Polsce. Z poniższego wykresu wynika, że kwartalnie do Polski płynie jakieś 2-3 mld dolarów nowego pieniądza, za który budowane są fabryki, magazyny, centra logistyczne, biura czy co tam akurat inwestorzy chcą.
10 największych firm prywatnych w Polsce. Ile z nich jest „polskich”?
Ile budżetów domowych utrzymywanych jest dzięki zagranicznym inwestycjom bezpośrednim w Polsce? Liczba pracujących w firmach z kapitałem zagranicznym to mniej więcej 2 mln osób, czyli – przy założeniu, że są to raczej etaty – mówimy o co szóstym miejscu pracy w Polsce (tak podaje Międzynarodowa Grupa Izb Handlowych w Polsce).
Wśród 10 największych firm prywatnych w Polsce większość to te zagraniczne. Jest więc koreański producent elektroniki LG, jest francuski telekom Orange, koncern Schwarz (właściciel sklepów Lidl i Kaufland), portugalskie Jeronimo Martins (właściciel sklepów Biedronka), amerykański fundusz CVC (właściciel sieci Żabka), a także niemiecki koncern Volkswagen i producent opakowań CanPack (to też firma amerykańska).
Dla równowagi – największe polskie prywatne firmy to: LPP (producent odzieży), Dino (sieć sklepów spożywczych) oraz koncern Polsat (właściciel telewizji, sieci telekomunikacyjnej i grupy energetycznej).
Amerykanie – jak podsumowało niedawno KPMG – są na drugim albo na trzecim miejscu, jeśli chodzi o wartość zainwestowanych bezpośrednio w Polsce „zagranicznych” pieniędzy. Największy udział (ponad 20%) mają oczywiście Niemcy, dla których jesteśmy ważnym rynkiem zbytu.
Mniej więcej po 10-11% inwestycji w Polsce (w całej puli inwestycji zagranicznych) poczynili Amerykanie, Francuzi oraz Holendrzy. Mniej więcej 5-6% mają Brytyjczycy, a potem są Włosi i Hiszpanie.
No i teraz do tych wszystkich firm może pójść – trudno powiedzieć, na ile donośny – sygnał, że kończy się era, w której kapitał zagraniczny jest tu mile widziany. Bo inwestorzy mogą pomyśleć, że Polska będzie wywłaszczać tylko dlatego, że na przykład nie podobał nam się jego krawat.
Amerykański sen (inwestycyjny), czyli pieniądze Wuja Sama w Polsce
Amerykanie są akurat jedynym z tych dużych inwestorów, lecz są inwestorem „zamorskim”. Ich największe inwestycje nad Wisłą – poza wspomnianą wyżej siecią sklepów Żabka (kupioną pięć lat temu za miliard dolarów, a teraz pewnie wartą kilka razy tyle) oraz medialnymi zakupami Discovery – to: bank Goldman Sachs (ma udziały m.in. w firmie deweloperskiej Robyg), holding Giorgi (opakowania), koncerny General Electric, International Paper, Mars (słodycze), Procter & Gamble (artykuły chemiczne) i Whirlpool (sprzęt AGD).
Czy ewentualne wywłaszczenie Discovery z TVN24 będzie oznaczało, że te wszystkie firmy wyniosą się z Polski? No raczej nie. Amerykanie mają w Polsce aktywa warte 55 mld dolarów i ten majątek generuje rok w rok zyski (niech to będzie „tylko” 7-8 mld dolarów rocznie), które są częściowo wywożone do USA, a częściowo reinwestowane w Polsce. Whirlpool nie uniesie się chyba honorem i nie wyniesie się z Polski, w której sprzedaje tony pralek ze swojej wrocławskiej fabryki, tylko z powodu krzywdy, która spotkała Discovery (no, chyba że prezydent Biden powie, że trzeba się wynosić, ale raczej tego nie zrobi).
Czytaj też: Nieważne kto rządzi. Ameryka i tak prześle nam rachunki do zapłacenia
Ale nie oznacza to, że nic się nie stanie. Zagraniczni inwestorzy, wystraszeni brakiem stabilności warunków w Polsce (i przyjmując hipotezę roboczą, że w Polsce rządzą jacyś wariaci) mogą zrobić dwie rzeczy:
– alokować nowe inwestycje w sąsiednich krajach. Z raportu IGCC wynika, że firmy zagraniczne ulokowały w naszym kraju jedną czwartą zainwestowanego kapitału w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Za kilka lat może to być jedna szósta. Albo jedna ósma.
– nie reinwestować w Polsce zysków. Z danych KPMG wynika, że nawet 75% wzrostu zagranicznych inwestycji w Polsce może pochodzić z reinwestowania zysków. W 2018 r. w ten sposób „zagranica” zainwestowała w Polsce 10 mld dolarów. To w przyszłości może być znacznie mniej.
Dwie potencjalne konsekwencje afery z „Lex-TVN” dla naszych kieszeni
Czy będziemy cierpieli, gdyby nowych inwestycji nie było, a stare nie byłyby rozwijane? Tak, ale nie wiadomo jak bardzo. Jeśli przyjmiemy, że zagraniczni inwestorzy zatrudniają kilkanaście procent etatowców w Polsce (i pewnie 8-9% wszystkich osiągających dochody), to coraz wyższe zyski tych firm oraz rosnące zatrudnienie i dochody osób zatrudnionych mogą zwiększać lub zmniejszać tempo wzrostu PKB o jakiś ułamek punktu procentowego.
Ale nie będzie to (raczej) ułamek decydujący o losach kraju w jednym konkretnym roku. Raczej coś, co nas zaboli w perspektywie 10-15 lat, gdy ułamki procentów się zsumują do wysokich liczb i wejdzie efekt kuli śniegowej.
Jak dużą część wszystkich inwestycji w Polsce stanowią te bezpośrednio płynące z zagranicy? Z ostatnich danych wynika, że inwestycje w Polsce wynoszą mniej więcej 17% PKB, czyli jakieś 360 mld zł. To jest mało, żeby dobrze napędzać gospodarkę i budować jej potęgę powinniśmy mieć inwestycje (i to sensowne) na poziomie 450-500 mld zł rocznie. Te bezpośrednie inwestycje zagraniczne, rosnące o 40-50 mld zł rocznie stanowią zauważalną część wszystkich inwestycji w gospodarce, ale nie decydującą.
Drugim hipotetycznym efektem działań rządu zwiększających ryzyko inwestowania w Polsce może być spadek konkurencji rynkowej, co zwykle oznacza wzrost cen. Polski rząd od dłuższego czasu zdaje się wypychać z rynku sektor prywatny i nacjonalizować, co się da (pamiętacie plany „szalonych naukowców” z Nowogrodzkiej, żeby zrobić państwową sieć sklepów spożywczych?).
Być może w snach premiera i jego ludzi jedynym inwestorem w Polsce ma być w przyszłości państwowy bank (PKO BP), państwowy fundusz (PFR) i państwowa spółka (Orlen lub ktokolwiek inny)? Co by to oznaczało? Że państwo będzie zatrudniało ludzi, regulowało ceny, wypłacało pensje. Miejsca na wolny rynek będzie mało. (To już chyba przerabialiśmy?)
Trudno też przewidzieć, jaki wpływ pośredni ewentualne pogorszenie wizerunku Polski jako dobrego miejsca dla inwestycji będzie miało na oprocentowanie polskiego długu i popyt na obligacje emitowane przez polski rząd. Co prawda w ostatnich latach staliśmy się już znacznie mniej zależni od inwestorów zagranicznych (mają niecałe 40% polskich obligacji), ale gdyby ich zabrakło – rząd ma otwartą drogę, żeby długi spłacić inflacją, czyli bez żadnych konsekwencji pozbawić Polaków oszczędności w złotych.
Tyle teorii. A praktyka? Ona jest taka, że jesteśmy prawie 40-milionowym narodem, który w tej części Europy jest największym rynkiem zbytu. I decyzje o tym, czy tutaj inwestować czy wychodzić, w dużej mierze będą podejmowane przez globalne koncerny na podstawie przyszłości całego kontynentu. Coraz więcej jest koncernów – jak choćby Citigroup – które po prostu wolą inwestować pieniądze w zupełnie innych, bardziej przyszłościowych rejonach świata. Oni nic do nas nie mają, po prostu gdzie indziej jest do zarobienia więcej kasy.
Politycy powinni jednak zdawać sobie sprawę z jednej, trudno mierzalnej rzeczy: że im więcej zagranicznych pieniędzy jest zainwestowanych w Polsce – i im większy strumień zysków płynie z tego tytułu do państw macierzystych tego biznesu – tym bardziej zagranicznym mocarstwom nie opłaca się spisywać Polski na straty i oddawać w ręce np. Putina. Dopóki zarabiają tu pieniądze, to jest to nawet ważniejsza polisa ubezpieczeniowa niż tych kilka tysięcy żołnierzy oraz trochę żelastwa NATO, które tu stacjonuje.
—————–
Najnowszy podcast „Finansowe sensacje tygodnia”: posłuchaj!
W tym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” przyglądamy się aż czterem sensacjom. Najważniejsza z nich to nasze sensacyjne podwyżki wynagrodzeń. Czy rzeczywiście jest tak, jak mówi premier, że nie musimy bać się inflacji, bo wszyscy więcej zarabiamy? Kto naprawdę może liczyć na podwyżki większe od inflacji, a kto nie? Poza tym sensacyjne wyniki badań o Polakach, którzy nie wierzą, że ktoś ich może okraść z danych, sensacyjne afery z deweloperami, którzy oddają nam mieszkania z wadami oraz sensacyjne wejście nowej platformy streamingowej na polski rynek – robi się już ciasno od tych wszystkich abonamentów. Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem oraz na Spotify, Apple Podcast, Google Podcast i na kilku innych platformach.
———