Lokowanie pieniędzy w ETF-ach lub funduszach inwestycyjnych ma dwa oblicza. Niektórzy starają się „kupić” cały rynek, licząc na to, że jeśli on pójdzie w górę, to zarobią tyle, ile wynosi średnia rynkowa. Inni starają się ten rynek pokonać. Ci ostatni to „inwestycyjne samce alfa”, którzy nieustannie walczą o… alfę właśnie. Dziś wyjaśniam czym jest alfa i czy w ogóle warto sobie zajmować nią głowę
Z grubsza są dwa sposoby lokowania oszczędności. Można to robić samodzielnie (wybierając bank, obligacje skarbowe, obligacje korporacyjne, akcje spółek, waluty, surowce, nieruchomości) albo skorzystać z usług pośrednika. To drugie jest koniecznością dla ludzi, którzy nie mają czasu (ja tak mam – od kilkunastu lat z konieczności rezygnuję z samodzielnego inwestowania na rynkach kapitałowych) oraz polecaną opcją dla tych, którzy jeszcze nie czują się na rynku kapitałowym zbyt pewnie. Albo po prostu nie czują się stworzeni do samodzielnego inwestowania (powiedzmy sobie szczerze: większość z nas ma inne pasje).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jeśli już korzystamy z pośredników, to stoją przed nami z grubsza dwa sposoby inwestowania: oparte na benchmarkach albo na „alfie”, czyli przebłysku geniuszu wybitnego fachowca, który zarządza naszymi pieniędzmi.
Czytaj też: Jak Polacy oswajają inwestowanie oszczędności? Pięć tajemnic polskiego ciułacza
Inwestowanie oparte na benchmarku, czyli wędruj utartą ścieżką
Inwestowanie oparte na benchmarkach – ostatnio bardzo mocno zyskujące na popularności – jest mniej ryzykowne, ale i mniej podniecające. Fundusz (nieważne czy zarządzany przez komputer czy przez „żywego” zarządzającego) stara się tak inwestować, by być choć trochę lepszy od tzw. benchmarku, czyli punktu odniesienia.
Tym punktem odniesienia jest najczęściej jakiś giełdowy indeks. Jeśli mówimy o lokowaniu na polskiej giełdzie papierów wartościowych, to takim benchmarkiem może być np. indeks WIG20, czyli wskaźnik odwzorowujący notowania 20 największych spółek (w tym banków, państwowych firm energetycznych, firm handlowych, gamingowych, informatycznych).
Inwestowanie z benchmarkiem ma jedną zaletę i jedną wadę. Zaleta polega na tym, że jeśli wiem, do jakiego benchmarku odnosi się moja inwestycja, to mogę – na podstawie historycznych wyników – ocenić jak będzie „pracowała” w przyszłości. Czołowymi przedstawicielami inwestycji benchmarkowych są ETF-y.
To takie „automatyczne” fundusze inwestycyjne, które starają się jak najdokładniej odwzorować zmiany indeksów, na podstawie których zostały zbudowane. Ale są i fundusze benchmarkowe zarządzane przez „żywych” zarządzających, których celem jest – choć, owszem, krążą wokół benchmarków – mimo wszystko pokonać rynek.
Wiadomo, że jeśli moim benchmarkiem – jako zarządzającego – jest, powiedzmy, WIG-20, to gros moich inwestycji muszą stanowić spółki z tego indeksu. Ale (w odróżnieniu od ETF-a) mogę mieć trochę więcej udziałów spółki A, niż wynosi jej udział w indeksie, i trochę mniej udziałów spółki B. Jeśli intuicja mnie nie zawiedzie, dam klientom wynik trochę lepszy, niż benchmark.
W inwestycjach benchmarkowych bardzo mocno ważą koszty. Ponieważ różnice w wynikach pomiędzy ETF-ami i funduszami inwestycyjnymi starającymi się odzwierciedlić dany indeks są niewielkie, ma znaczenie czy mówimy o funduszu pobierającym 2,5% opłaty za zarządzanie w skali roku, czy o ETF-ie pobierającym 0,2% opłaty. Tak wielkiej różnicy nie da się zneutralizować „pokonaniem” indeksu przy założeniu, że stosujemy inwestowanie benchmarkowe, czyli oparte na tym indeksie.
Wada inwestowania benchmarkowego polega na tym, że przypomina chodzenie po górach najpopularniejszą ścieżką. Raczej się nie zmęczysz, mniej więcej wiesz, że zobaczysz to, co na pocztówkach, a jedyne zaskoczenia mogą wynikać z tego, że założysz złe buty (czyli wybierzesz fundusz pobierający zbyt wysokie koszty) albo szczęśliwie zobaczysz kozicę na stoku (twój fundusz benchmarkowy pokona indeks dzięki drobnym korektom w składzie portfela).
Inwestowanie sektorowe, czyli skoki na boki. Nagrodą za dobre decyzje jest „alfa”
Drugim rodzajem inwestowania przez pośredników jest inwestowanie sektorowe lub coraz bardziej popularne – inwestowanie tematyczne. Takie inwestowanie można porównać z chodzeniem po górach mało uczęszczanymi ścieżkami. Niby masz mapę, ale nie wiesz jak trudna droga cię czeka. Widoki będą na pewno ciekawsze, ale łatwiej się poślizgnąć, bo ścieżka niewydeptana. Jeśli wszystko pójdzie dobrze – na koniec dnia będziesz bardziej zadowolony i będziesz miał lepsze zdjęcia.
Inwestowanie sektorowe polega z grubsza na tym, że zarządzający – owszem, w ramach ogólnie wytyczonej strategii, bo mało jest funduszy, które mają w statutach wpisane, że inwestują „we wszystko” – stara się znaleźć perełki, a więc spółki nisko wyceniane, nie doceniane przez rynek, działające w niszach, których jeszcze nie odkryto, albo te których wyższe wyceny nie są przypadkiem, a przyszłe zyski mają szanse zaskoczyć pozytywnie.
Taki zarządzający może też szybko zareagować na nowy trend. Na początku pandemii opisywałem jeden z funduszy, który „napakował” swój portfel spółkami z branż, które mogą skorzystać dzięki epidemii Covid-19.
Ale to styl postępowania dostępny tylko dla funduszy mających bardzo szeroką strategię inwestycyjnyą. Większość funduszy aktywnie zarządzanych na codzień stosuje strategię polegającą na wybieraniu z danej branży lub danego rynku spółek, które po prostu dają większą szansę na zysk dla klientów-posiadaczy jednostek uczestnictwa.
Ta umiejętność wybierania spółek, których inni jeszcze nie docenili – i doświadczenie, które pozwala odcedzić ziarno od plew – jest w branży inwestycyjnej nazywane „alfą”. To dotyk geniuszu zarządzającego, który popełnia mniej błędów, niż inni (w tej robocie zawsze sie robi błędy) oraz częściej niż inni podejmuje dobre decyzje.
Oczywiście: każdy fundusz ma jakiś punkt odniesienia, czyli benchmark. Nawet fundusz aktywnie zarządzany, w którym zarządzający (lub zespół zarządzających) walczy o jak największą „alfę”, pokazuje, iż jego wyniki są porównywane z tym albo innym indeksem (albo z jakąś kombinacją indeksów). Ale nie oznacza to, że zarządzający starają się sztywno trzymać tego benchmarku. I to ich różni od zarządzających funduszami benchmarkowymi oraz od ETF-ów.
Z chodzeniem rzadko utartymi ścieżkami jest tak, że można znacznie więcej zarobić, ale trzeba mieć dobrego przewodnika. Z zarządzającymi aktywami jest tak, jak ze wszystkimi innymi zawodami – jest wśród nich trochę świetnych ludzi, cała masa średniaków i trochę ludzi, którzy minęli się z powołaniem.
Czytaj też: Globalny fundusz stabilnego wzrostu lekiem na zerowe stopy procentowe? Sprawdzam co w nim „siedzi”
Czytaj więcej o globalnych funduszach stabilnych: pieniądze mają być raczej bezpieczne i z odrobinką zysku. Jak to działa?
Benchmark kontra „alfa”, czyli długoterminowa walka o ułamki procentu
Dlaczego warto – przynajmniej dla części swoich pieniędzy – podejmować ryzyko szukania funduszu, w którym jest szansa na dotknięcie „alfy”?
Po pierwsze dlatego, że potencjalny dodatkowy zysk może być spory. Jakiś czas temu miałem pieniądze w funduszu biotechnologicznym, którego zarządzającym był… lekarz z zawodu. Dzięki swojemu wyczuciu, intuicji (a może wiedzy?) włożył do portfela malutki kawałek spółki, która po jakimś czasie pochwaliła się patentem na nową terapię dotyczącą bardzo popularnej choroby. Wartość tej spółki zwiększyła się na giełdzie kilkunastokrotnie, a fundusz przez trzy lata tylko z tego powodu pokazywał po kilkanaście procent zysków.
Mając dobrego „nosa” do inwestycji można zarobić fortunę. Jedni grają w ruletkę, inni kupują bitcoiny, jeszcze inni zainwestowali w CD Projekt dziesięć lat temu po 5 zł za akcję (teraz są po 260 zł), albo w sieć sklepów spożywczych Dino pięć lat temu po 10 zł za akcję (teraz są po 250 zł).
Po drugie dlatego, że „alfa” w długiej perspektywie przekształca się w duże pieniądze. Wiadomo, że w funduszu inwestycyjnym spółek jest sporo i nigdy nie stawia się na jednego konia. Może dzięki jednej, czy drugiej dobrej inwestycji (spośród kilkudziesięciu) dany fundusz z roku na rok daje 1-2% lepsze wyniki, niż konkurenci. Mało? W perspektywie 20-30 lat inwestowania z tego jednego procencika składa się kwota o 20-30% większa, niż bez niego.
Porządna „alfa” to długoterminowo szansa na zgromadzenie znacznie większych oszczędności, niż z inwestowania benchmarkowego. Jedyny problem polega na tym, że większość zarządzających tego daru nie ma.
W grupie kilkuset funduszy inwestujących na polskim rynku jest kilkanaście, kilkadziesiąt zarządzanych przez ludzi „z najwyższej półki”, którym „alfa” paruje z uszu. Macie więc następujący wybór – spróbować znaleźć taki właśnie fundusz (z ryzykiem popełnienia błędu w wyborze) i w nagrodę mieć za 20-30 lat znacznie więcej oszczędności, albo iść po linii małego ryzyka – wybrać fundusz benchmarkowy o bardzo niskich kosztach działania albo ETF (tutaj niskie koszty są niejako „gwarantowane”, bo rola zarządzających jest bardzo umniejszona).
Czytaj też: Polacy kupują fundusze najdrożej na świecie. Jak temu zaradzić? To musi być wojna hybrydowa
Czytaj też: Czy platformy oferujące fundusze online mogą być lekiem na funduszowy misselling?
Jak znaleźć fundusz „z alfą”?
Jeśli chcecie mieć szansę na znalezienie „funduszy z alfą”, to nie powinniście przywiązywać się wyłącznie do tradycyjnych dystrybutorów funduszy – największych banków – lecz także otworzyć portfele na niezależnych dystrybutorów, którzy mają w ofercie setki albo tysiące funduszy (większość z nich można kupić nie ruszając się z fotela, przez internet) oraz oferują narzędzia do ich przeglądania pod różnymi względami.
Jednym z takich niezależnych dystrybutorów jest F-Trust. Jędrzej Janiak z F-Trust daje prostą radę dla każdego, kto chciałby znaleźć fundusze z wysoką jakością zarządzania, oferujące „alfę”. Jego zdaniem należy zrobić dwie proste rzeczy.
1. odnaleźć wyniki indeksów światowych, tych krajowych lub zagregowanych globalnie pod względem sektorowym czy geograficznym. Te pierwsze na stronach typu Stooq.pl, czy Investing.com. Te drugie można znaleźć na stronie np. MSCI, czyli „producenta” renomowanych indeksów giełdowych opisujących rynki na całym świecie.
2. wyniki indeksów np. w ujęciu 12-miesięcznym (albo bardziej długoterminowym) porównać z wynikami funduszy będących w ofercie F-Trust posortowanych malejąco według stopy zwrotu. Następnie można dodawać kolejne filtry typu: sektor lub obszar geograficzny i wybierać te fundusze, które długoterminowo utrzymują wyższą stopę zwrotu od indeksu, który nas interesuje
Niezależnie od tego, jak profilujesz swoje inwestycje – czy więcej pieniędzy masz w ETF-ach, funduszach benchmarkowych, czy w funduszach sektorowych, aktywnie zarządzanych – pamiętaj o tym, że największym błędem polskiego inwestora jest brak monitorowania tych inwestycji.
Przynajmniej raz na kwartał, pół roku zerknij w wyniki, porównaj swoje inwestycje ze średnią rynkową, sprawdź czy fundusz, który miał „pilnować benchmarku” wywiązuje się z zadania, a ten, który miał „dowozić alfę” rzeczywiście to robi. I czy „samiec alfa”, który nim zarządza, nie okazuje się być notorycznym miękiszonem. Nie chodzi o to, żeby od razu wykonywać nerwowe ruchy, ale trzeba w każdej chwili umieć ocenić czy twoje pieniądze pracują świetnie, bardzo dobrze, dobrze, czy tylko poprawnie. Albo – czego nie życzymy – kiepsko.
——-
ZAPROSZENIE:
Jeśli jesteście początkującymi inwestorami i chcecie ulokować część oszczędności poza bankiem, to zapraszam Was do przetestowania – na początek na małych pieniądzach – jednej z niezależnych platform sprzedających fundusze online. Spróbujcie którejkolwiek z nich, a nie będziecie chcieli już kupować funduszy inaczej. Jest wygodniej, taniej i z większym wyborem, niż w tradycyjnych kanałach sprzedaży. Partnerem tego cyklu artykułów edukacyjnych jest właśnie tego typu platforma – F-Trust.
W przeszłości zdarzało mi się kupować fundusze inwestycyjne również z pomocą tej platformy. Mam dla Was kupony umożliwiające inwestowanie pieniędzy bez opłat. Należy kliknąć ten link, a potem wpisać kod promocyjny ULTSMA. Zapłacicie tylko opłatę za zarządzanie wybranym funduszem (jej ominąć się, niestety, nie da). Tutaj prosty opis jak wejść na pokład w trzech krokach.
Jeśli macie pytania dotyczące tego sposobu kupowania funduszy albo chcielibyście rozwiać jakieś wątpliwości – jestem pod e-mailem maciej.samcik@subiektywnieofinansach.pl i spróbuję doradzić (wpiszcie w tytule e-maila słowo ULTSMA, to będę wiedział, że jesteście z grona przyjaciół F-Trust i będziecie mieli u mnie „fast track”). Jak część z Was być może wie, od ponad 20 lat inwestuję swoje prywatne pieniądze m.in. w fundusze inwestycyjne. Niech alfa będzie z Wami!
——
Niniejszy artykuł jest częścią rubryki „Fundusze bez tajemnic”, której Partnerem jest F-Trust, jedna z największych w Polsce niezależnych platform pozwalających kupować w jednym miejscu tysiące funduszy inwestycyjnych (lokalnych i z całego świata). F-Trust zapewnia z jednej strony wygodną obsługę transakcji online, bazę wiedzy o funduszach i statystyki ich wyników, a z drugiej strony „żywych” doradców, do których można zadzwonić i którzy – w ramach poważniejszych potrzeb klienta – dojadą we wskazane miejsce, żeby pomóc live.
źródło zdjęcia tytułowego: Drew Saurus/Unsplash
źródło zdjęcia ilustracyjnego w tekście: Marcin Jóźwiak/Unsplash