Czasem nie mamy wyboru – żeby mieć za co żyć, zmuszani jesteśmy do założenia własnej działalności gospodarczej. Jeśli mamy wybór: etat lub działalność, tę decyzję warto dwa razy przemyśleć, bo status „przedsiębiorca” oznacza słabszą ochronę prawną i duże droższe usługi
Wystarczy pobieżny rzut okiem na treści publikowane w „Subiektywnie o finansach”, żeby dojść do wniosku, że jesteśmy serwisem nastawionym na pomoc i objaśnianie finansowego świata głównie konsumentom. Nie oznacza to jednak, że drobni przedsiębiorcy nie znajdują tu czegoś dla siebie. W ramach noworocznych postanowień obiecaliśmy sobie, że więcej uwagi niż dotychczas poświęcimy właśnie małym biznesom, a zwłaszcza osobom fizycznym prowadzącym jednoosobową działalność gospodarczą.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Z grubsza w Polsce jest blisko 2 mln takich podmiotów. Spora grupa to osoby, które z prowadzeniem firmy mają niewiele wspólnego. Wykonują pracę jak na etacie, tylko rozliczają się jak firmy. Dla pracodawców taki pracownik ekonomicznie jest tańszy, no i nie chroni go prawo pracy (łatwiej się go np. pozbyć).
Ale są też firmy, którym bliżej – pod względem liczby zatrudnionych i generowanych obrotów – do małych, a nawet średnich firm, choć formalnie prowadzą jednoosobową działalność. Różnica między konsumentem a przedsiębiorcą często jest tylko formalna, natomiast w praktyce oznacza problemy: słabszą ochronę prawną i zwykle droższe usługi finansowe.
Masz firmę? Niczego nie podpisuj w ciemno
Z początkiem 2021 r. weszły w życie przepisy, które w pewnym stopniu zrównują jednoosobowego przedsiębiorcę z konsumentem. Główna zmiana dotyczy dokonywanych przez przedsiębiorcę zakupów. Gdy konsument kupuje coś na odległość, czyli np. przez internet, na tzw. pokazach, ma prawo do odstąpienia od umowy bez podania przyczyny w ciągu 14 dni. To czas na to, by obejrzeć zakupiony towar i go przetestować. Można powiedzieć, że to prawo chroni przed kompulsywnymi zakupami.
Podobnymi regulacjami objęto też kredyty, czyli konsument – kredytobiorca może prawie bez konsekwencji wycofać się umowy kredytowej. Prawie, bo oczywiście oprócz zwrotu kapitału, bank ma prawo pobrać odsetki za okres, kiedy pożyczka znajdowała się na koncie kredytobiorcy. Ale mamy tych kilka dni na ochłonięcie, przeczytanie na spokojnie warunków umowy.
Natomiast przedsiębiorca, który złoży podpis pod umową kredytu czy jakąkolwiek inną, właściwie jest niewolnikiem tego kontraktu. Brak jakiejkolwiek ochrony sprawia, że osoby o statusie przedsiębiorcy padają łatwym łupem oszustów. Przykładem może być działalność opisywanej przeze mnie firmy, która namawiała właścicieli sklepików, butików, kiosków ruchu na wątpliwe usługi reklamowe. Przedsiębiorcy musieli opłacać faktury, bo nieświadomi skutków coś tam podpisali.
Innym przykładem mogą być umowy o świadczenie usług telekomunikacyjnych, które coraz częściej też zawieramy na odległość. Sam kiedyś – jako przedsiębiorca – padłem ofiarą nieuczciwie przedstawionej oferty przez telefonicznego konsultanta. Kiedy wgryzłem się w szczegóły umowy, uświadomiłem sobie, że próbowano mnie wykiwać. Odstąpić od umowy nie mogłem. Pomogła dopiero reklamacja i zapis rozmowy.
Przedsiębiorca trochę jak konsument
Nowe przepisy nie wyeliminują patologii, ale jest to mały krok w kierunku ochrony drobnego biznesu. Chodzi m.in. o prawo do zwrotu towaru zakupionego zdalnie w ciągu 14 dni, czyli podobnie jak w przypadku konsumentów. Do tej pory było tak, że przedsiębiorca musiał zdecydować czy kupuje coś „na firmę”, czy jako konsument. Kupując „na firmę”, otrzymywał fakturę, która była podstawą do wrzucenia tego zakupu w koszty działalności firmy, co powoduje, że ostatecznie zapłaci niższy podatek (zakupy na firmę obniżają podstawę opodatkowania).
Jeśli brał „na konsumenta”, dostawał paragon. Mógł korzystać z praw przysługujących konsumentowi, ale nie mógł uwzględnić zakupu w rozliczeniach z fiskusem. Z początkiem nowego roku osoba fizyczna prowadząca jednoosobową działalność gospodarczą może zrobić zakupy na firmę, a więc otrzymać fakturę i wliczyć zakup w koszty, ale dodatkowo może skorzystać z prawa do odstąpienia od umowy w ciągu 14 dni.
Ale diabeł tkwi w szczegółach. Z takiego prawa można skorzystać, jeśli zakup nie jest zawodowo związany z prowadzoną działalnością gospodarczą. Co to oznacza, a właściwie jak ten przepis interpretują prawnicy? Umowa nie może dotyczyć bezpośrednio branży, w której specjalizuje się przedsiębiorca.
Załóżmy, że zajmuje się on renowacją mebli i kupuje na firmę laptopa. Komputer nie jest „zawodowo” związany z tym, czym zajmuje się firma, a więc w przypadku tego zakupu przedsiębiorca może zostać potraktowany jak konsument. Ale gdyby przedsiębiorca zajmował się np. sprzedażą albo naprawą komputerów i kupował komputer, wówczas powinien zostać potraktowany jak profesjonalista i zostać bez żadnej konsumenckiej ochrony.
Ponoć o tym, co jest „zawodowe”, a co nie, ma przesądzać kod PKD (rodzaj prowadzonej działalności), ale prawnicy podkreślają, że w ten sposób nie da się uniknąć wątpliwości interpretacyjnych.
Przeczytaj też: To chore! Przedsiębiorca spóźnił się ze spłatą trzech rat, za każdym razem o jeden dzień roboczy. Bank ukarał go za to kwotą… 30.000 zł!
Własna firma biletem wstępu do drogich usług
Zakładając firmę trzeba też liczyć się z tym, że kończy się taryfa ulgowa na produkty i usługi, m.in. bankowe. Co prawda w ostatnim czasie banki dokręciły śrubę również konsumentom, ale w mniejszym stopniu niż przedsiębiorcom. Niedawno prześwietliłem ceny rachunków, kart, przelewów czy korzystania z bankomatów dla przedsiębiorców.
Podobnie jak w ofercie dla klientów detalicznych, również przedsiębiorca może uniknąć niektórych opłat w zamian za aktywność. Ale poprzeczka ustawiona jest wyżej. Np. klienci indywidualnie mogą być zwolnieni z opłat za konto, jeśli zasilają konto kwotą 500-1000 zł miesięcznie, w przypadku firm próg zaczyna się z reguły od 2000 zł.
Podobnie jest z kartami debetowymi. Żeby nie zapłacić za używanie plastiku, klient „detalista” musi zrobić obrót rzędu 100-300 zł miesięcznie, przedsiębiorca – 500-700 zł. Nawet dwa razy droższe dla firm są operacje zlecane w oddziałach. Np. opłata za zlecenie przelewu czy wpłatę gotówki na poziomie 25-30 zł nie jest niczym dziwnym. A co powiecie na płatne przelewy zlecane przez internet? W świecie konsumenta to nie do pomyślenia.
W przypadku firm banki z reguły udostępniają pulę 10 czy 20 bezpłatnych operacji, a po jej przekroczeniu trzeba płacić 1-1,5 zł za sztukę. Np. w mBanku, który przez długi czas uchodził za tani bank, klient – przedsiębiorca za każdy e-przelew do innego banku płaci 1,5 zł. Banki, jak do tej pory, nie odważyły się brać opłat za SMS-y, którymi autoryzujemy np. przelewy. Mam oczywiście na myśli klientów indywidualnych, bo od firm takie opłaty banki już pobierają.
Inny przykład „dyskryminacji” znalazłem w cenniku Getin Banku. Każdy z nas powinien zadbać o ustawienie odpowiednich limitów transakcyjnych, czyli np. że dziennie kartą w sklepach stacjonarnych możemy wydać powiedzmy 300 zł, a w internecie 0 zł. To dla naszego bezpieczeństwa. Jeśli planujemy większy zakup, w każdej chwili można te limity zmienić. Z reguły to usługa jeszcze bezpłatna, ale wspomniany Getin Bank liczy sobie za to 10 zł. Rzecz jasna tylko od przedsiębiorców.
Opłata za zaangażowanie i inne kredytowe absurdy
Mówimy tu o podstawowych opłatach związanych z prowadzeniem rachunku, a przecież na tym relacje z bankiem często się nie kończą. Niedawno napisał do nas pan Paweł – przedsiębiorca z misją, który chciałby przestrzec młodych stażem przedsiębiorców przed bankowymi pułapkami.
„Sam dość dobrze pływam w tym temacie, ale znajomi dają się naciągać. Chodzi o kredyty i karty dla firm. W tabelach opłat i prowizji są takie klasyki, że głowa mała: opłata za rozpatrzenie wniosku, prowizja przygotowawcza, opłata administracyjna, refinansowa i inne, nawet przy głupim kredycie gotówkowym. Znajomy miał taki firmowy kredyt. Samo oprocentowanie wynosiło ok. 4,5%, ale – jak policzyłem – opłaty przygotowawcze i inne sprawiły, że rzeczywiste oprocentowanie wyniosło jakieś 40%”
Pan Paweł podaje też inne przykłady opłat, które nie występują przy kredytach dla klientów indywidualnych. To np. prowizja od zaangażowania, rekompensacyjna, za przedłużenie okresu obowiązywania umowy karty kredytowej.
„Można pójść z torbami. Tu kilka stówek, tam kilka stówek… Wniosek jest dla mnie prosty: używam produktów kredytowych dla klientów indywidualnych i nimi finansuję w miarę potrzeb bieżącą działalność i znajomym też tak doradzam. Przecież mój majątek to majątek firmy, duże firmy – owszem – to co innego”
– radzi czytelnik. Zgadzacie się, że takie podejście to dobry sposób na bankową (i nie tylko) drożyznę? Z jakimi innymi absurdami spotykacie się jako drobni przedsiębiorcy? Piszcie w komentarzach lub na adres: maciej.bednarek@subiektywnieofinansach.pl, a my będziemy te absurdy pokazywać i piętnować.
Źródło zdjęcia: Pixabay