Sąd przyznał klientowi zabezpieczenie w postaci zwolnienia go z obowiązku regulowania rat kredytu we frankach. To się zdarza. Ale w sentencji postanowienia znalazł się też… zakaz dokonywania przez bank wpisów do BIK dotyczących tego kredytu. I tu sprawa robi się nieco skomplikowana
Jakkolwiek nie można powiedzieć, by posiadacze kredytów frankowych masowo udali się do sądów w celu unieważnienia swoich umów o kredyt – a tym samym anihilowania niekorzystnych różnic kursowych – to jednak ci, którzy się zdecydowali iść na udry z bankami, często osiągają sukces.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nie mam dokładnych statystyk, ale z tego, co podają różne źródła (głównie te związane z frankowiczami oraz z prawniczym biznesem wokół nich krążącym) wynika, że 80-90% spraw sądowych z frankami w tle kończy się sukcesem konsumentów.
Ale podobne spostrzeżenia można wysnuć patrząc na „Nawigator SBB”, czyli narzędzie statystyczne udostępniane przez stowarzyszenie „Stop Bankowemu Bezprawiu”. Z danych za trzeci kwartał 2020 r. wynika, że zapadły 243 prawomocne wyroki na korzyść frankowiczów oraz zaledwie 15 wyroków niekorzystnych.
Orzecznictwo chyba się powoli stabilizuje, a kamieniem milowym był – rzecz jasna – wyrok europejskiego sądu TSUE w sprawie państwa Dziubaków, który dał polskim sędziom pewien drogowskaz o tym, jak postępować w przypadku ustalenia, że klienci mają w umowach kredytowych nieprecyzyjne, czyli abuzywne zapisy.
Zdarzają się rozstrzygnięcia dwuznaczne, tak jak wycofanie przez mBank apelacji od wyroku w sprawie grupowej przeciwko dużej frakcji kredytobiorców. Niby to porażka banku, ale tak naprawdę treść wyroku, który się wyłonił, wcale nie musi być korzystna dla klientów. Poza korzystnymi – w większości – wyrokami osiągniętymi przez tych klientów, którzy są skłonni zainwestować kilkanaście tysięcy złotych w obsługę prawniczą swojej sprawy, pojawiają się coraz częściej decyzje cząstkowe, czyli zabezpieczenia powództwa.
Klienci, którzy nie chcą już dłużej płacić rat, proszą sąd o przyznanie zabezpieczenia polegającego na zwolnieniu ich z kolejnych płatności (akonto przyszłego, korzystnego orzeczenia). Oczywiście klient trochę ryzykuje, bo w przypadku porażki musiałby uregulować zaległe raty hurtowo.
O tym nowym trendzie, czyli występowaniu do sądów o zabezpieczenie powództwa, już na „Subiektywnie o finansach” było. Pojawiły się też zastrzeżenia do zachowania banków, które traktowały nie wpłacane raty jako wymagalne, zaś kredyt klasyfikowały jako przeterminowany.
Mam przed sobą ciekawe orzeczenie, które jeszcze bardziej rozszerza kwestię zabezpieczenia. Zastanawiam się, czy w sposób uzasadniony. Otóż klient kancelarii prawniczej e-Kancelaria Grupa Prawno-Finansowa nie tylko otrzymał zabezpieczenie w postaci zwolnienia z konieczności płacenia rat, ale i… zobowiązanie, że bank nie może dokonywać wpisu przeterminowania kredytu w bazie BIK.
Na pierwszy rzut oka wszystko jest w najlepszym porządku. Skoro klient nie musi płacić rat, to całkiem słusznie obawia się, że bank co prawda nie będzie ich pobierał, ale wrzuci kredyt do grupy przeterminowanych. Nie oznacza to, że będzie windykował klienta, ale może mu zepsuć wiarygodność płatniczą, informując o sprawie BIK, czyli bazę z danymi o naszych kredytach, z której korzystają wszystkie banki.
I sąd właśnie tego bankowi zabronił. Kłopot w tym, że wykonanie tego postanowienia sądu oznacza dla banku konieczność… składania do BIK „fałszywego świadectwa”. Bo BIK nie jest rejestrem nie spłacanych w terminie kredytów, tylko bazą mówiącą o statusie naszych kredytów.
A zatem bank nie informuje BIK-u o tym, że klient jest nierzetelny, on po prostu wrzuca do bazy informację o tym, że rata jest spłacana lub nie (czyli: że jest opóźnienie w płatności). A scoring z tego wynikający jest już kwestią mechanizmów BIK. Sąd de facto prosi bank, by ten przekazywał do BIK informację, że kredyt jest spłacany terminowo, a nie, że raty przestały być regulowane. Lub też prosi, by bank nie zgłaszał tego kredytu, jako opóźnionego w spłacie.
Czy to sytuacja analogiczna do słynnych trzy-, sześciomiesięcznych wakacji kredytowych, których banki udzielały klientom? Wówczas też – jak dobrze pamiętamy – fakt niezapłacenia raty w terminie, czyli w dacie wymagalności – był zgłaszany do BIK. Sam BIK nie traktował tej okoliczności jako czegoś, co obniżało klientowi scoring, ale banki, które zasysają z BIK dane na temat naszych kredytów, już często na tej podstawie „odstrzeliwały” chętnego na kredyt. Uważały, że jak ktoś jest w restrukturyzacji kredytowej, to jest ryzykownym klientem.
Ale czy w tym przypadku – gdy klient nie musi płacić rat, bo sąd mu na to pozwolił – bank może w ogóle nie przekazywać o tym informacji do BIK? Tak rozumiem to orzeczenie, ale może jestem w błędzie? Co o tym myślicie?
źródło zdjęcia: Patrick Tomasso/Unsplash.com