Zaskakujący finał najstarszego sporu grupowego frankowiczów. Słynna grupa „Nabici w mBank” po 10 latach triumfuje w sądzie. mBank wycofuje apelację, co oznacza, że uprawomocni się korzystny dla frankowiczów wyrok. To pierwszy przypadek, gdy bank robi krok w tył w stosunku do sporej liczby frankowych kredytobiorców. Ale bynajmniej nie oznacza on unieważnienia umów kredytowych. Bank w oświadczeniu pisze wręcz o „rozstrzygnięciu, które w obecnych warunkach można uznać za kompromisowe”. A więc kto w końcu wygrał?
Ten spór ma historię prawie tak długą, jak blog „Subiektywnie o finansach”. Zaczął się w 2010 r., gdy mBank działał jeszcze pod nazwą BRE Bank, zaś o unieważnianiu umów kredytów frankowych nikt jeszcze nie marzył. A i kredyty, o które zaczęła się trwająca dekadę awantura nie były takimi, jakie dziś znamy. Nie miały oprocentowania uzależnionego od stawki LIBOR i marży.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Nabici w BRE Bank” (w liczbie 1247, bo to była sprawa grupowa) domagali się uznania, że nie wiąże ich klauzula mówiąca o tym, że bank może – decyzją zarządu – zmienić oprocentowanie kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich.
W umowach z klientami było co prawda określonych kilka przesłanek, które uprawniają zarząd do zmiany oprocentowania kredytu, ale były one mało precyzyjne. W oparciu o te przesłanki bank mógł zmieniać oprocentowanie dość swobodnie i od pewnego momentu czerpał z tej możliwości dość obficie.
„Nabici w mBank”, czyli najdłuższa bankowa saga sądowa
Walka klientów uważających, że oprocentowanie ich kredytu bank ustala „od czapy”, najpierw trwała w internecie, w ramach luźno powiązanej grupy społeczników, potem na ulicach polskich miast, potem na sali negocjacyjnej, gdzie ustalano kompromis z bankiem, a wreszcie na sali sądowej – w ramach największego w Polsce pozwu grupowego.
Po dziesięciu latach ci najbardziej nieugięci klienci, nie godzący się na żaden kompromis i walczący o pełne przyznanie się banku do winy, uzyskali satysfakcję. Bank ogłosił, że nie będzie odwoływał się od korzystnego dla frankowiczów wyroku, uznającego za nielegalną klauzulę pozwalającą zmieniać oprocentowanie kredytów decyzją zarządu.
Z treści tamtego wyroku oraz jego uzasadnienia wynika stałe oprocentowanie umów kredytowych, równe temu z dnia uruchomienia kredytu. Oznacza to anulowanie efektów wszystkich zmian oprocentowania, które nastąpiły w czasie 10 lat spłacania kredytów przez klientów.
Wyrok ten zapadł w 2013 r. w pierwszej instancji, zaś rok później zatwierdził go sąd apelacyjny. W 2015 r. w Sądzie Najwyższym nastąpił nagły zwrot akcji i od tego czasu sprawa nie mogła znaleźć końca.
Aż dziś nadszedł zaskakujący komunikat mBanku, w którym informuje on, że w sprawie grupowej o sygnaturze I ACa 1058/15, wszczętej przez Miejskiego Rzecznika Praw Konsumentów w Warszawie, toczącej się obecnie przed Sądem Apelacyjnym w Łodzi, mBank zdecydował się wycofać apelację od wyroku sądu z 3 lipca 2013 r.
Dlaczego komunikat jest zaskakujący (przynajmniej na pierwszy rzut oka)? Banki w sprawach frankowych do tej pory zwykle się nie cofały ani o krok. Nawet jeśli stały na straconej pozycji, walczyły do końca we wszystkich możliwych instancjach. Celem było przede wszystkim „wykrwawienie” przeciwnika oraz zniechęcenie innych kredytobiorców, którzy – widząc miękkość bankowców – mogliby też pójść do sądu po pieniądze.
Czytaj też: To niejedyny proces grupowy mBanku z frankowiczami. „Sąd w ogóle nie rozpoznał istoty sporu”
Bank kapituluje w wojnie z grupą frankowiczów. Ale czy to rzeczywiście kapitulacja?
To pierwszy tak spektakularny przypadek, dotyczący dużej grupy konsumentów, w którym bank dobrowolnie godzi się z przegraną, nie wyczerpawszy do ostatniego centymetra przysługującej mu procedury prawnej. Uzasadnienie?
„Sprawa w kolejnych latach znacząco oddaliła się od istoty sporu. Świadczą o tym rosnące żądania grupy powodowej. Wyrok Sądu Okręgowego w obecnych warunkach w naszej ocenie daje szansę na rozstrzygnięcie tej sprawy wokół kwestii, której w rzeczywistości dotyczyła. Od początku była nią zasada ustalania oprocentowania przez bank, a nie to, czy umowy były ważne”
Z tego komunikatu między wierszami wynika, że bank wolał zaakceptować „stary” wyrok odnoszący się do żądań związanych z nadpłatami rat, niż ryzykować, że sąd zacznie zastanawiać się, czy nie trzeba w ogóle unieważnić umów kredytowych. W 2013 r., gdy zapadał wyrok, nikt jeszcze nie myślał o wyroku TSUE w sprawie państwa Dziubak, który otworzył drogę do unieważniania kredytów.
Dziś już jest to typowy tok myślenia sędziów, więc mogło się zdarzyć, że klienci, walczący pierwotnie o niższe oprocentowanie, wywalczyliby coś znacznie fajniejszego – całkowite unieważnienie umów. Oprocentowanie kredytu to bowiem jedno, a kwestia kursów, według których były wyliczane raty w złotych, to drugie.
„W dzisiejszych warunkach takie rozstrzygnięcie w tej sprawie można potraktować jako kompromisowe” – pisze bank w komunikacie. Kompromis polega na tym, że klienci dostaną po kilka, kilkanaście (a może kilkadziesiąt?) tysięcy złotych z powrotem i może już nie będą się awanturowali o unieważnienie całej umowy.
Jak wysokie to mogą być kwoty? Żadna ze stron mi tego nie chce ujawnić. W pierwszych dwóch latach trwania sporu podliczano je na średnio 6.000 zł dla każdego uczestnika pozwu. Ale wysokie będą też odsetki za 10 lat sporu.
Czytaj też: Wielki powrót pozwów grupowych? Jeszcze nie, ale ten sąd przywrócił kredytobiorcom nadzieję
Zwycięstwo zwycięstwem, ale co bank da klientom do podpisu?
Pytałem przedstawicieli mBanku jak teraz będzie wyglądała procedura uwzględniania roszczeń klientów, ale uzyskałem jedynie wiadomość, że „w tej sprawie dopiero podejmiemy decyzję”. Kłopot w tym, że pozew „Nabitych” nie był sprawą o odszkodowanie, a o ustalenie czy klauzula dotycząca oprocentowania w umowie jest legalna, czy nie.
Bank teoretycznie nie musiałby płacić „z automatu”, tylko czekać na kolejne pozwy klientów – o ustalenie ile ma zapłacić. Zwłaszcza, że proces teoretycznie dotyczył tylko okresu między 2008 a 2010 r., więc kwotę wypłat można byłoby minimalizować. Choć z drugiej strony, jeśli umowa od początku ma mieć teraz stały procent, to i tak trzeba będzie zrewidować oprocentowanie i raty do dziś.
Prawdopodobnie jednak dalszej prawnej szarpaniny nie będzie – nie po to mBank postanowił zamknąć proces, żeby teraz narażać się na kolejne. Niewykluczone, że wszyscy członkowie „wygranej” grupy dostaną do podpisu aneksy do umów kredytowych, uwzględniające wyliczenia nadpłat wraz z odsetkami.
———————
ZOBACZ I SKORZYSTAJ: Ranking najwyżej oprocentowanych i promocyjnych lokat bankowych. Kliknij i zarezerwuj dla siebie najwyższe możliwe oprocentowanie!
———————
Ważnym elementem tych aneksów będzie zapewne punkt mówiący o zrzeczeniu się przez kredytobiorców jakichkolwiek roszczeń związanych z umową (bądź „wymuszą” to postanowienia aneksów). Wypłacając pieniądze z tytułu zawyżonego oprocentowania bank pewnie będzie chciał zabezpieczyć się przed ewentualnymi roszczeniami dotyczącymi unieważnienia umów kredytowych.
Choć więc można mówić o formalnym zwycięstwie klientów, to przecież sytuacja prawna od momentu wybuchu sporu do dziś zmieniła się tak drastycznie, że trzeba odczytywać decyzję mBanku raczej jako dążenie do kompromisu. Pytanie brzmi: czy klienci ten kompromis przyjmą z cały dobrodziejstwem inwentarza.
Co wynika szerzej z tej sytuacji? Chyba jednak kończy się era zimnej wojny bankowców z frankowiczami. Sytuacja z mBankiem i „Nabitymi” świadczy o tym, że banki mogą być teraz bardziej skłonne do kompromisów, ugód z klientami, bo wiedzą, że pętla na ich szyi zaciska się coraz bardziej.