Od kilku lat mówiło się, że mBank może zostać wystawiony na sprzedaż przez niemiecki Commerzbank i ten scenariusz został właśnie oficjalnie potwierdzony w jego „projekcie strategii”. Czy to będzie kolejny łakomy kąsek dla rządu i okazja do nowej fali repolonizacji? Co by dla nas oznaczało? Sprawdzam
Po przecieku do mediów Commerzbank ujawnił niespodziewanie projekt swej nowej strategii rozwoju. W dokumencie tym – który ma być zatwierdzony w ciągu kilku najbliższych dni – widnieje jak byk sprzedaż kontrolnego pakietu akcji w mBanku.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dlaczego Commerzbank miałby pozbywać się mBanku? Oto powód
Pomysł na pierwszy rzut oka wygląda dziwnie, bo mBank to perła w koronie Commerzbanku. Cała grupa – kontrolująca 500 mld euro aktywów – w zeszłym roku zarobiła 865 mln euro (równoważnik 3,7 mld zł), podczas gdy sam mBank miał 1,3 mld zł zarobku netto. Czyli z Polski płynie jedna trzecia całej rentowności grupy, choć przecież aktywa mBanku to raptem 150 mld zł, mniej niż 5% majątku Commerzbanku.
W ciągu ostatnich trzech lat mBank zarobił łącznie 3,6 mld zł, gdy dwadzieścia razy większy Commerzbank – w przeliczeniu 5,5 mld zł. Na tych liczbach widać jak bardzo silnym punktem niemieckiej grupy jest jego polska odnoga.
Inna sprawa, że Commerzbank nie może w pełni z tego dobrobytu skorzystać, bo polski KNF przeważnie nie pozwala mBankowi wypłacać dywidendy (w ostatnim dziesięcioleciu mógł to zrobić tylko trzy razy). Do tego zanosi się na dodatkowe koszty wynikające z posiadania przez mBank dużego portfela kredytów frankowych (może się zdarzyć, że będzie trzeba klientom przewalutować kredyty i wziąć na klatę różnice kursowe).
Z trzeciej strony rentowność bankowego biznesu w Polsce spada, a z czwartej – mBank wolno, lecz systematycznie osuwa się w rankingach największych instytucji finansowych w Polsce. Kilka lat temu był trzecim największym bankiem, ale ostatnio dał się wyprzedzić Santanderowi i ING.
źródło tabelek: Związek Banków Polskich
W Polsce trwa bankowa fuzjomania – Santander połknął polskie aktywa Deutsche Banku, BNP Paribas przejął Raiffeisen Polbank, Bank Millennium przełyka właśnie Eurobank, zaś Pekao znalazł się zaś w tej samej grupie finansowej (kontrolowanej przez państwo), co Alior Bank i PZU. Commerzbank miał kłopoty z kapitałem, więc na fuzje i przejęcia mBanku nie stawiał. A teraz jest ostatni moment, by mógł na nim zarobić. Jeśli nie w dywidendzie, to w cenie za sprzedaż.
Trzeba też pamiętać, że Commerzbank musi znaleźć sposób na zwiększenie rentowności działania. Częścią „przeglądu strategicznego”, oprócz planów sprzedaży mBanku, ma być zwolnienie 4.300 pracowników oraz zmniejszenie liczby oddziałów o jedną czwartą. Dzięki pozbyciu się polskich aktywów Commerzbank dostanie górę gotówki i nie będzie już musiał blokować w swoim bilansie dodatkowego kapitału związanego z aktywami mBanku.
źródło: Bloombeg.com
Menedżerowie Commerzbanku nieoficjalnie mówią, że redukcje zatrudnienia będą „godne ubolewania, ale nieuniknione” oraz że sprzedaż mBanku zmniejszyłaby aktywa ważone ryzykiem w całej grupie o 17 mld euro i tym samym mniejsze byłoby ryzyko, że bank trzeba będzie dokapitalizować.
Pół roku temu Commerzbank planował fuzję z Deutsche Bankiem, który jest znacznie większy od niego, ale też znajduje się w znacznie gorszej sytuacji finansowej (miliardy euro strat). Plan legł w gruzach i to z jednej strony oznacza, że Commerzbank nie wchodzi do ryzykownej gry z potencjalnym bankrutem, a z drugiej – że nie będzie mógł skorzystać z efektu większej skali – połączone banki mogłyby bardziej „rozpuścić” w ogromnej skali działalności swoje kłopoty.
źródło danych: Statista
Ile może zarobić Commerzbank? I co to oznacza dla… frankowiczów?
Zarobek może być duży, bo mBank to solidny bank, którego wartość rynkowa sięga dziś 13,5 mld zł, z czego pakiet należący do Commerzbanku można wycenić na 9,5 mld zł. A trzeba pamiętać, że bieżący kurs mBanku odpowiada 0,9 wartości księgowej jego majątku, jest więc nieco zaniżony. Być może Niemcy dostaną lepszą cenę. O ile?
Wartość zakupu Eurobanku przez Millennium wyniosła nieco ponad 1,8 mld zł, co oznaczało mniej więcej 1,2-krotność wartości księgowej majątku Eurobanku. Raiffeisen był przejmowany przez BGŻ BNP Paribas za 3,25 mld zł, co odpowiadało zaledwie 0,9 wartości księgowej jego majątku. Santander zaś płacił za aktywa Deutsche Banku 1,3 mld zł, co oznaczało 0,6 wartości księgowej (ale skorygowanej o wartości niematerialne i prawne).
Nie byłoby dziwne, gdyby mBank „poszedł” po cenie odpowiadającej 1,2- lub 1,3-krotności wartości księgowej jego majątku, co mogłoby oznaczać, że do kieszeni Commerzbanku wpadłby „zastrzyk finansowy” wart 2,5 mld euro. Choć zapewne rachunki trzeba by skorygować o wartość kredytów walutowych, których mBank ma 15 mld zł i które najpewniej zostaną pod skrzydłami Commerzbanku
Nota bene wyjęcie portfela kredytów walutowych z mBanku do jakiejś spółki zależnej Commerzbanku mogłoby być niezłym sposobem na uniknięcie ogromnie kosztownej operacji „odwalutowania” tych kredytów, gdyby nakazałby to jakiś sąd.
Gdyby tsunami nadeszło już po sprzedaży mBanku i dotyczyło kredytów „zdeponowanych” w jakiejś spółce zależnej Commerzbanku w Polsce, to ewentualne zbankrutowanie tej spółki mogłoby być nie najgorszym sposobem, by „zamieść” problem bezkosztowo. Choć z drugiej strony – żaden poważny bank takiego numeru jeszcze nie zrobił. Jedynie niektórzy prawnicy frankowiczów sugerowali, że byłoby to możliwe w przypadku kredytobiorców, którzy mają kredyty hipoteczne np. w BPH, czy polskim oddziale Raiffeisena. W obu bankach po sprzedaży większości majątku zostały głównie kredyty walutowe.
mBank to jest potęga. Kto mógłby go kupić?
Jakkolwiek „robienie banku” przestaje być w Polsce dobrym biznesem – banki są największymi płatnikami podatków (stopa opodatkowania jest dublowana specjalnym podatkiem bankowym), a konkurencja sprawia, że są znacznie mniej rentowne, niż ich odpowiedniki w innych krajach – kłopotów z korzystną sprzedażą mBanku być nie powinno.
mBank to mniej więcej 7-8% udziału w rynku kredytów i depozytów, a jeśli chodzi o kredyty dla firm – to nawet ponad 10% (mówimy o ponad 100-miliardowych portfelach kredytów i depozytów). Marża odsetkowa, która na coraz trudniejszym rynku dochodzi już w mBanku do 2,7% (to różnica między tym, co bank płaci na depozytach i zarabia na kredytach). No i biorąc taki bank za 9-10 mld zł kupuje się ponad miliard złotych w miarę stabilnych (wyjąwszy problem kredytów frankowych) zysków.
źródło tabelki: PRnews.pl
Najwięcej na przejęciu mBanku skorzystałby jeden z globalnych graczy, który już w Polsce jest. Może Santander, który dzięki temu dogoniłby PKO BP? Może grupa ING, która ma wielkie ambicje i lubi uporządkowane, solidne banki? Może BNP Paribas, który z kolei rozpycha się w Polsce na potęgę, kupując najpierw BGŻ (od grupy Rabobank), a potem Raiffeisen Polbank (od Austriaków)?
Zagraniczne grupy bankowe, które do tej pory ekspansję w Polsce przespały, straciły już czas największych żniw i nie jestem przekonany, czy miałyby chęć do tak dużej inwestycji (no, chyba, że banki chińskie, czy rosyjskie). Wśród najwyżej wycenianych banków europejskich są HSBC, Barclays i Lloyds, włoska Intesa (ale Włosi mają swoje problemy), czy szwajcarski UBS. Czy któryś z nich chciałby wejść do Polski na rynek detaliczny?
A może by tak mBank… zrepolonizować?
Jest jeszcze jedna hipoteza – że z rąk Commerzbanku przejmie mBank… Skarb Państwa. I że będzie to kolejny etap „odzyskiwania” banków przez narodowy kapitał. Już dziś połowa sektora bankowego – w tym dwa największe banki, PKO BP i Bank Pekao, a także Alior, Getin i Idea Bank, BOŚ i Bank Pocztowy, banki spółdzielcze, SKOK-i – są pod kontrolą polskiego kapitału.
źródło danych: KNF
Dalsza repolonizacja nie byłaby zbrodnią – są kraje, w których „domowy” kapitał kontroluje nawet 90% branży bankowej. Ale w „rozwiniętych cywilizacjach” jest to przeważnie kapitał prywatny – rodziny przemysłowców i multimiliarderów, fundusze emerytalne i szeroko pojęty kapitał giełdowy. My mamy co prawda grupę Getin, którą stworzył Leszek Czarnecki, ale trudno ją uznać za chlubę polskiej bankowości.
W polskich warunkach repolonizacja to tak naprawdę nacjonalizacja, czyli przejmowanie banków przez kapitał państwowy (Bank Pekao odkupiły od włoskiej grupy UniCredit państwowy Polski Fundusz Rozwoju i grupa PZU). Jakie to może mieć długoterminowe skutki? Jeśli zarządy tych banków – w jakiś sposób uzależnione od polityków – w sytuacji kryzysowej dla gospodarki będą zmuszone rzucić miliardy na finansowanie rzeczy, których „wolnorynkowo” nikt by nie chciał sfinansować, to będą kłopoty.
źródło grafiki: najlepszekonto.pl
Kwota 9-10 mld zł potrzebna na „odzyskanie” mBanku to ogromne pieniądze, których wyłożenie wprost przez rząd byłoby chyba niemożliwe. Musiałoby powstać – tak, jak przy okazji repolonizacji Pekao – jakieś konsocjum z Polskim Funduszem Rozwoju. Drugim partnerem musiałby zostać duży, państwowy bank. Największy to PKO BP, którego prezes Zbigniew Jagiełło mówił, że „małe przejęcia go nie interesują”. Ale nie mówił nic o wielkich, gigantycznych, ani o monstrualnych.
Czytaj też: „Puls Biznesu” spekuluje, że PKO BP mógłby wyłożyć kasę na przejęcie mBanku
Na razie szefowie PKO BP, Pekao oraz PFR zapewniają, że nie prowadzą żadnych rozmów w sprawie przyszłości mBanku. I może lepiej, żeby tak zostało. Nie chodzi już nawet o to, że udział polskiego kapitału w rynku bankowym wzrósłby do dwóch trzecich. I nie chodzi o to, że mógłby to być pieniądz nie najlepiej wydany. Można zawsze wyemitować obligacje lub akcje i sfinansować transakcję zewnętrznym kapitałem (choć na razie nie widać, by Bank Pekao był szczególnie dobrą inwestycją dla PFR i PZU).
Ile wielkich państwowych banków zniosą jeszcze nasze portfele?
Problem jest gdzie indziej. Gdyby mBank znalazł się pod pieczą PKO BP lub Pekao, to znacząco wzrósłby poziom koncentracji „mocy” na polskim rynku bankowym. To byłby kłopot zwłaszcza w przypadku przejęcia mBanku przez PKO BP. Owszem, dzięki temu powstałaby grupa finansowa o aktywach sięgających 100 mld euro (to już byłaby jedna piąta Commerzbanku, choć do największych banków na kontynencie – z aktywami rzędu 2 bln euro – sporo by jeszcze brakowało), ale taki gracz mógłby poważnie zagrozić konkurencji na polskim rynku.
W świecie ekonomii funkcjonuje (choć nie bez kontrowersji) wskaźnik Herfindahla-Hirschmana, który mierzy konkurencyjność rynków. Nawet jeśli rynek jest mocno skoncentrowany w rękach nielicznych graczy, to dopiero przy osiągnięciu przez jednego-dwóch graczy dominującej pozycji wskaźnik rośnie do niepokojąco wysokiego poziomu.
Nie mam najnowszych danych dotyczących odczytu HHI dla polskiego rynku bankowego, ale jeszcze kilka lat temu wskaźnik HHI dla polskiej branży bankowej (im niższy, tym mniejsze ryzyko monopolu) wynosił 652, gdy średnia europejska to nieco ponad 1000, a są rynki bankowe, dla których HHI był powyżej 2000 (Litwa, Estonia, Holandia, Finlandia).
Na rynku holenderskim trzy banki – ING, Rabobank i ABN Amro – kontrolują 67% branży (w tym ING – 33%). W Estonii trzy banki – Swedbank, SEB i Nordea – mają 77% aktywów branży (w tym jeden – Swedbank – aż 40%). W Finlandii dwie instytucje finansowe – OP Group (coś a la zrzeszenie banków spółdzielczych) oraz Nordea – kontrolują 63% rynku.
Jak widać, według Herdindahla i Hirschmana koncentracja nawet 80% rynku w rękach pięciu-sześciu największych graczy nie jest problemem dla konkurencji. Kłopot jest wtedy, gdy jeden bank ma ponad 30-40% rynku. A dokładnie taka sytuacja mogłaby powstać, gdyby mBank trafił w ręce PKO BP.
Biorąc pod uwagę polskie i europejskie prawo antymonopolowe są wątpliwości czy taka transakcja byłaby zaakceptowana przez polski UOKiK i Komisję Europejską. Najgorszym z punktu widzenia mBanku scenariuszem byłoby forsowanie przez polityków fuzji banków za wszelką cenę, nawet za cenę podziału mBanku (by uzyskać zgodę urzędów antymonopolowych). Precedens już mamy – wiele lat temu drugi największy bank w Polsce, a przy okazji bardzo dobrze zarządzany – Bank BPH – został podzielony na dwie części i w zasadzie to był początek jego końca.
Czytaj więcej o tej historii w archiwum „Subiektywnie o finansach”: BPH, czyli Bank Położony z Hukiem
W Niemczech, gdzie koncentracja jest duża, ale największy gracz Deutsche Bank ma 21% udziałów w rynku, wskaźnik HHI jest niski. We Włoszech, gdzie 55% rynku mają tylko dwa banki – UniCredit i Intesa – jest podobnie. We Francji są dwa bardzo duże (BNP Paribas i Credit Agricole) i dwa duże banki (Societe Generale i BPCE, czyli Banque Populaire). I wskaźnik też nie „szaleje”.
Wychodzi na to, że dziś jeszcze repolonizacja nie niszczy konkurencji w branży bankowej. Ale dalsza konsolidacja banków w rękach jednego właściciela lub potajemne porozumienie formalnie konkurujących ze sobą państwowych grup bankowych może nam, konsumentom, bardzo zaszkodzić.