Rząd daje 5.000 zł każdemu, kto zbuduje sobie prywatną minielektrownię słoneczną. Okazja nie do przegapienia? Problem w tym, że aby dostać pieniądze musimy nie tylko najpierw zbudować sobie instalację, ale też zgodzić się na… publikację danych osobowych na stronach Ministerstwa Energii. A na koniec z drżeniem czekać na kciuk Cezara. O co tutaj chodzi?
Ceny prądu mogą wkrótce znów wzrosnąć. Dopytywany o to Rafał Gawin, nowy prezes Urzędu Regulacji Energetyki, stwierdził ostatnio: „Nie powiem, że nie będzie podwyżek. Byłbym bardzo nieodpowiedzialny”. Firmy mogą zapłacić nawet 30-50% więcej. Konsumenci – nie wiadomo, to się okaże dopiero pod koniec roku, gdy URE zatwierdzi nowe taryfy.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Już wiadomo, że rząd nie zdecydował się na przedłużenie ustawy, która zamroziła ceny prądu. Jest więc pewne – podwyżki nadejdą, pytanie tylko o timing. Coraz wyższe są bowiem ceny praw do emisji CO2, wysokie są koszty produkcji oparte na spaleniu węgla, który sprowadzamy nie tylko ze Śląska, ale też z Rosji, a nawet z Mozambiku.
Ale nie można powiedzieć, że rząd się biernie przygląda. Konsumenci właśnie dostali koło ratunkowe – „bon” na 5.000 zł, żeby zbudować sobie własną minielektrownię słoneczną, co pozwoliłoby uniezależnić się od drogich dostaw prądu z elektrowni. Mowa zwłaszcza o ponad połowie Polaków – aż tylu z nas mieszka w domach jednorodzinnych, do których skierowany jest program.
Fotowoltaika: czy to opcja dla każdego?
Własna instalacja słoneczna na dachu ma kilka zalet, które w obecnej sytuacji są nie do przecenienia.
Po pierwsze: montuje się ją dość łatwo i szybko. Po załatwieniu formalności (tymi zajmie się instalator) z firmą, która jest właścicielem lokalnej sieci prądu (operator systemu dystrybucyjnego) montaż trwa 1-2 dni.
Po drugie: może ją sobie zbudować każdy, kto dysponuje kawałkiem niezacienionego dachu, ewentualnie chce poświęcić kilka grządek w przydomowym ogródku.
Po trzecie: gdy już instalacja zostanie uruchomiona, to działa prawie bezobsługowo nawet i przez 20 lat, generując oszczędności na rachunkach. Dobrze zaprojektowana instalacja – taka, które wyprodukuje podobną ilość prądu, którą zużywamy w ciagu roku – pozwoli zbić rachunki do poziomu obowiązkowych kosztów związanych tylko z dystrybucją prądu (opłat za inkasenta, opłaty przejściowej, opłaty handlowej). Czyli: zamiast płacić 200 zł miesięcznie, będziemy płacić 20-25 zł miesięcznie.
Do niedawna zainteresowanie instalacjami fotowoltaicznymi było nikłe – odstraszały ceny paneli i montażu, o tyle wyższe od cen prądu z elektrowni, że interes zwracał się nawet po kilkunastu latach. Teraz składowe tej kalkulacji zrobiły salto mortale: ceny prądu idą w górę, a fotowoltaika tanieje. To zmieniło układ sił i sprawiło, że prywatnymi elektrowniami z paneli słonecznych zaczęli się interesować zwykli ludzie, a nie tylko fani ekologii.
Elektrownia z odpisem podatkowym
Można założyć, że budowa instalacji kosztuje 6.000 zł za 1 kW mocy elektrowni. Przeciętnie na dachu montuje się instalację o mocy 3kW, wartą ok. 18.000-20.000 zł. Ale im większa moc, tym cena w przeliczeniu na 1kW może być niższa. Stawki są różne, w zależności od zastosowanych komponentów, marki i wydajności modułów.
Wyjąć z kieszeni 20.000 zł, żeby potem przez kilka lat inwestycja się zwracała? Dla niektórych to wciąż za dużo. Ale teraz inwestycja będzie tańsza. Odpowiadają za to:
- bezzwrotna dotacja 5.000 zł od Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej
- możliwość odliczenia kosztów budowy instalacji fotowoltaicznej od podatku
Odliczenie nie może przekroczyć kwoty 53.000 zł. Jeśli rozliczamy się według skali podatkowej 18%, a instalacja kosztowała 20.000 zł, to możemy odliczyć 3.600 zł. To powoduje, że zwrot z inwestycji jest krótszy niż szacowany dla nas jeszcze w marcu przez firmę Vertigo Green Energy 6-9 lat. Po uwzględnieniu ulg i dotacji nawet po pięciu latach inwestycja będzie na siebie zarabiać.
Jak dobrać się do 5.000 zł? „Mój Prąd” i czasu mało
Program miał obowiązywać – podobnie, jak opisywane przez nas „Czyste powietrze”– bezterminowo. Okazuje się jednak, że nabór wniosków do „Mojego Prądu” odbywa się w turach. Obecna trwa do 20 grudnia. Jest co prawda obietnica, że kolejna tura ruszy w 2020 r., ale lepiej nie zakładać się z losem. Kto nie chce czekać, powinien wysłać wniosek już teraz. To nie jest studnia bez dna – do rozdysponowania jest miliard złotych. Poniżej kilka szczegółów:
Na co pieniądze? W programie można zamontować instalacje o mocy od 2kW do 10 kW.
Które instalacje podpadają pod dotację? Można ubiegać się o dotację dla instalacji, które zostały podpięte do sieci po 23 lipca. Oznacza to, że jeśli 20 lipca mieliśmy instalację w budowie, ale jeszcze bez wymienionego licznika, możemy wnioskować o 5.000 zł.
Jaką część kosztów zwróci rząd? Wysokość dotacji pokrywa do 50% kosztów – nie więcej niż 5.000 zł. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że większość beneficjentów „przytuli” 5.000 zł. A skoro tak, to łatwo obliczyć, że pula 1 mld zł wystarczy na dofinansowanie 200.000 osób. Dla porównania: dziś liczba prosumentów wynosi ok. 90.000, z czego tylko w tym roku przybyło aż 40.000. Widać, że trwa boom.
Jak złożyć wniosek? Wzór wniosku pobieramy ze strony NFOŚ, drukujemy, wypełniamy i odsyłamy w kopercie zatytułowanej „Program Mój Prąd”. Jeśli lubimy podróże, to odwiedzamy warszawską centralę NFOŚ (ul. Konstruktorska 1). Nie ma opcji wysłania mailem podpisanego zdjęcia wniosku, ani skorzystania ze skrzynki ePUAP.
Czterostronicowy wniosek jest prosty, nie ma w nim nic, co może zaskoczyć. Pocieszające jest to, że wniosek jest jednocześnie umową, więc wszelkie pozostałe formalności są po stronie urzędników. Nam pozostaje tylko czekać na wypłatę. Inwestycje będziemy musieli jednak sfinansować samemu, chyba, że dogadamy się z firmą instalatorską, która skredytuje nam 5.000 zł.
Do koperty musimy włożyć cztery załączniki (również do pobrania ze strony internetowej NFOŚ). Są to: 1) faktury za montaż instalacji; 2) potwierdzenie przelewu, czyli dowód opłacenia faktur, a – jeśli płaciliśmy gotówką – oświadczenie, że to zrobiliśmy; 3) zaświadczenie OSD o montażu nowego licznika. 4) Klauzulę RODO.
Warto ją doczytać, bo musimy się zgodzić na publikację naszego imienia i nazwiska na stronach internetowych NFOŚ i Ministerstwa Energii. Skąd tu się wzięło Ministerstwo Energii, skoro jest to program Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, a nie rządowy? Nie znam na to pytanie odpowiedzi, ale kto chce pozostać anonimowym posiadaczem paneli słonecznych, niech się pożegna z dotacją. Tutaj trzeba się „obnażyć”.
Ile będzie trwać rozpatrywanie wniosku? Procedura składa się z kilku etapów. Najpierw NFOŚ ocenia wnioski według prostych kryteriów (spełnia/nie spełnia) i sporządza listy wniosków, które się zakwalifikowały. I potem te listy przekazuje Ministrowi Energii. W regulaminie czytamy:
„Minister właściwy ds. energii zatwierdza listy, o których mowa w ust. 2 i umieszcza na stronie internetowej urzędu obsługującego ministra wykaz beneficjentów, których projekty zostały zatwierdzone. (…) Minister właściwy ds. energii może nie zaakceptować projektu do dofinansowania”
Przyznam, że to dość nietypowa „zagrywka”, żeby decyzja o wypłacie dotacji zależała od arbitralnej decyzji ministra, który w tym momencie zyskuje władzę Cezara ze swoim słynnym kciukiem. Takiej procedury nie było ani w regulaminie poprzedniego programu „Prosument”, ani w przypadku „Czystego Powietrza”.
Dlaczego urzędnik w randze ministra miałby się nie zgodzić na dofinansowanie, skoro NFOŚ obiektywnie uznał, że wniosek spełnia kryteria? Już wiadomo, bo dostaliśmy odpowiedź. Podstawa prawna to ustawa o systemie zarządzania emisjami gazów cieplarnianych. 1 mld zł pochodzi ze sprzedaży praw do emisji CO2, a pieniądze rozdysponowywane są w ramach konkursów. Jak rozumiem tutaj będzie ich nawet 200.000, bo tyle może być beneficjentów. Nazwisko każdego z nich, zgodnie z ustawą, musi być opublikowane.
Jeśli jednak podpadliście czymś Ministrowi Energii (albo jakiemukolwiek innemu), to radzę dać na tacę w intencji decyzji Ministra-Cezara.
Pocieszające jest to, że jeśli z jakichś powodów nasz wniosek zostanie odrzucony, to od decyzji można złożyć skargę albo iść do sądu administracyjnego. Już jednak widzę te kolejki „odrzuconych”, którzy próbują walczyć w sądzie o swoje 5.000 zł.