Bankowcy czasem zachowują się nieodpowiedzialnie, a banki miewają szkodliwe strategie rozwoju. Produkty bankowe bywają toksyczne, a sposoby ich sprzedawania – nieetyczne. Z drugiej jednak strony bank to instytucja komercyjna. Gdzie jest więc granica między chęcią zarabiania kasy, a nieodpowiedzialnym zachowaniem?
Na zakończonym właśnie w Sopocie IX Europejskim Kongresie Finansowym dyskutowali o tym przedstawiciele branży finansowej, naukowcy, nadzorcy rynku i przedstawiciele urzędów państwowych chroniących praw konsumentów. Tzw. hazard moralny, uprawiany przez niektóre banki już nieraz doprowadzał do kryzysów. Pytanie na ile bankom można pozwolić, żeby z chciwości ich menedżerowie nie narobili kłopotów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Banki są jakieś dziwne?
Jerzy Pruski, prezes Idea Banku – a wcześniej m.in. długoletni szef Bankowego Funduszu Gwarancyjnego – uważa, że branża finansowa w dwóch elementach różni się od innych: po pierwsze stosuje dźwignię finansową (co multiplikuje jej wpływ na gospodarkę), a po drugie może łatwo przerzucać koszty wynikające ze swojej działalności na innych.
Coś w tym jest. Jeśli producent czajników wypuści trefny sprzęt, to musi go wymienić. Jeśli bank źle sprzeda kredyt – koszty, często życiowe, ponosi klient. W skali makro działa to mniej więcej tak samo, tylko bardziej. Jeśli producent czajników wciąż produkuje trefne czajniki, to bankrutuje i koszty tego faktu ponoszą głównie jego udziałowcy. A jeśli bank sprzeda miliardy złych kredytów, to koszty mogą ponieść deponenci lub wszyscy podatnicy.
Etyka bankowa level 1: Nie dajemy kredytów, które będą spłacały następne pokolenia
Zdaniem Pruskiego, najważniejszym ryzykiem generowanym przez branżę finansową w skali świata jest nadmierne zadłużenie. Dług, dzięki któremu banki zarabiają dziś miliardy, de facto jest kosztem przyszłych pokoleń, które będą musiały go spłacić lub ponieść innego rodzaju konsekwencje. Na pewno nie będzie tak, że za problem przekredytowania świata zapłacą banki lub tylko banki.
Można więc przyjąć, że pierwszy poziom nieodpowiedzialności banków to udzielanie zbyt łatwo kredytów ludziom, którzy nie powinni ich zaciągać. Oczywiście: pytanie brzmi kto i w oparciu o jakie dane miałby stawiać granice.
Ktoś na sali zwrócił uwagę, że ten problem dotyczy nie tylko banków – generalnie ludzkość zużywa więcej zasobów, niż powinna, by utrzymać planetę w stanie równowagi biologicznej i klimatycznej. Żyjemy na koszt przyszłych pokoleń nie tylko w kontekście działalności banków, ale i w wielu innych.
Etyka bankowa level 2: dajemy pieniądze tylko dobrym ludziom
Na tym tle bankowcy pokłócili się o to, czy finansowanie przez banki kopalń oraz trujących branż nie jest również ich grzechem ciężkim, porównywalnym z nieodpowiedzialnym zadłużaniem świata. Z jednej strony nie finansując branży górniczej można czuć się winnym bezrobociu 150.000 górników i ich rodzin. A z drugiej 40.000 ludzi umiera rocznie wskutek smogu, więc…
Drugim poziomem bankowej etyki powinno być więc takie wybieranie klientów-kredytobiorców, by nie tylko nie wpadli w pętlę przekredytowania, lecz wręcz żeby niektóre branże gospodarki kredytu nie dostawały, bo są szkodliwe.
Oczywiście: to mogłoby oznaczać, że niektóre banki osiągną zyski kosztem innych. Tak było m.in. w przypadku kredytów frankowych. Niektóre banki rozdawały je klientom, których nie było stać na droższe kredyty złotowe, inne banki udzielały ich, ale tylko najzamożniejszym klientom (najbardziej odpornym na wstrząsy). A jeszcze inne nie udzielały w ogóle, wychodząc z założenia, że nie wolno „ubierać” klientów w tak trudne do zmierzenia ryzyko.
Etyka bankowa level 3: nie przerzucamy na klientów żadnego ryzyka
I tutaj dochodzimy do trzeciego poziomu bankowej etyki działalności – stopnia, w którym banki przerzucają na innych ryzyko, które mogłyby wziąć na siebie. Może powinny? Skoro producent czajników udziela na nie gwarancji, zaś sprzedawca – rękojmi? Może banki też powinny udzielać gwarancji, że dany produkt będzie miał takie-a-takie parametry, w zasadzie niezmienne.
Prof. Leszek Pawłowicz wrzucił granat i stwierdził, że być może jakiekolwiek przerzucenie ryzyka przez banki na innych można byłoby podciągnąć pod działanie nieetyczne.
Czy np. etyczne jest, że bank, oferując kredyt o zmiennej stopie procentowej, przerzuca na klienta ryzyko zmiany rat? Przecież klient nie umie się przed tym ryzykiem zabezpieczyć, a bank – jak profesjonalista – mógłby. O takich kwiatkach jak kredyty frankowe, czy też produkty inwestycyjne oparte na opcja walutowych już nie ma co gadać.
Ta teza wywołała poruszenie wśród części bankowców, ale ktoś na sali stwierdził, że przecież w Wielkiej Brytanii już procedują prawo, które ma spowodować, że to banki będą odpowiadały za kradzież pieniędzy z konta klienta niezależnie od tego w jaki sposób klient chronił swoich haseł i PIN-ów. Bankowcy spierali się czy to nie jest przypadkiem przegięcie w drugą stronę.
Nieodpowiedzialność jest w cenie?
Można byłoby marzyć, że branża finansowa sama się ureguluje i umówi wewnętrznie co do sposobu działania. Np. poprzez odpowiednio skalibrowane plany sprzedażowe i sposób wynagradzania menedżerów oraz kontrolę sprawowaną przez akcjonariuszy tam, gdzie kiedyś była chciwość. Sam nie wierzę w to, co piszę, bo widziałem kilka filmów o bankowcach ;-).
Jest jasne jak słońce, że zawsze znajdzie się jakiś „łamistrajk”, który będzie uprawiał hazard moralny licząc na to, że zarobi na tym wielką kasę. A jak mu się nie uda, to przerzuci koszty na innych.
Były prezes Alior Banku Michał Chyczewski mówił w Sopocie, że w wycenie największych firm na świecie dzisiaj tylko 1/3 to wartość ich majątku, a pozostała część – m.in. reputacja i wiarygodność. „Reputacja jest dzisiaj towarem” – taką wyraził hipotezę.
Ale zaraz spotkał się z ciętą ripostą z sali, bo ktoś przypomniał, że gdyby to tak działało, to emitenci tzw. zielonych obligacji mogliby pozyskiwać kapitał taniej, niż „zwykłych”, a tymczasem różnicy w wycenie „zielonych” obligacji (z których są finansowane ekologiczne inwestycje) i pozostałych nie ma.
Wygląda na to, że jednak banki muszą być trzymane za twarz przez regulatorów. Nie ma co liczyć, że same ustalą między sobą, że wszystkie będą „grzeczne”. Pytanie brzmi: na jakim poziomie powinny być ustawione zasieki?
Nie udzielamy kredytów, które z dużym prawdopodobieństwem przejdą na następne pokolenia? Nie współpracujemy z branżami, które szkodzą? A może w ogóle nie przerzucamy żadnych ryzyk na nikogo, oferując wyłącznie produkty i usługi o stałych cenach, tak jak gdybyśmy handlowali czajnikami?
Która opcja najbardziej do Was przemawia?
zdjęcie tytułowe: Pixabay.com