Czy to się dzieje naprawdę? W ostatniej chwili udało się zablokować pieniądze, które już prawie trafiły na konto oszusta w irlandzkim banku. Kasa w ilości 5.500 euro, zamiast wrócić do właściciela, tkwi od roku zablokowana na koncie technicznym, bo irlandzki bank nie może się dogadać z polskim mBankiem w sprawie procedury ich „uwolnienia”.
W 2017 r., w marcu, pani Beata wybrała się z rodziną na wakacje w Chorwacji. Znalazła domek w serwisie Airbnb – ani super drogi, ani też podejrzanie tani. Cena „normalna” jak na duży dom dla 11-osobowej paczki. Moja czytelniczka dopytała właściciela o parę szczegółów, a AirBnB podał numer konta, na które trzeba było wpłacić pieniądze.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kwota była niemała, bo ponad 5.500 euro. Walutę nasi bohaterowie zdecydowali się kupić na internetowej platformie InKantor. Złotówki z konta osobistego pani Beaty w mBanku powędrowały – po przewautowaniu przez e-kantor – na jej konto walutowe w InKantorze (również prowadzone przez mBank) i stamtąd na konto w Irlandii (do banku TSB w Dublinie) żądaną kwotę w euro.
„Trzy dni po tej transakcji zadzwonił do mnie przedstawiciel InKantoru z informacją, że irlandzki bank zgłosił do mBanku pytanie czy na pewno ma zaksięgować pieniądze na wskazanym koncie. mBank zwrócił się z tym pytaniem do Inkantoru, a Inkantor do mnie. Sprawdziłam jeszcze raz kontrahenta na AirBnB i otrzymałam informację, że ta oferta była oszustwem. W serwisie nie sprawdzają wiarygodności posiadaczy mieszkań, każdy może umieścić ofertę”
– opowiada pani Beata, która oczywiście przekazała InKantorowi informację, żeby przelew został anulowany i wrócił na jej konto w mBanku, albo chociażby w InKantorze. Po dwóch tygodniach jednak nic się nie wydarzyło – pieniądze nie wróciły. Przedstawiciel InKantoru zasugerował zgłoszenie oszustwa na policji.
Bank w Irlandii „uratował” pieniądze klienta. Ale zanim je odda…
Po kilku miesiącach pani Beata straciła cierpliwość i postanowiła sama skontaktować się z TSB Bankiem w Irlandii. A konkretnie – z wydziałem oszustw. Z punktu widzenia Irlandczyków stroną transakcji jest mBank, ale menedżer w dziale fraudów zgodził się udzielić pani Beacie pewnych informacji.
„Otrzymałam informację, że TSB wysłał do mBanku komunikat SWIFT, w którym wyjaśnił, że do zwrotu pieniędzy potrzebny jest dokument Indemnity i wzór tego dokumentu został dawno temu wysłany do mBanku”
Pani Beata zapytała w InKantorze oraz mBanku dlaczego ten dokument nie został wypełniony i odesłany do Irlandii. Okazało się, że mBank otrzymał taki dokument, ale nie może go wypełnić i wysłać, bo z punktu widzenia mBanku ów dokument jest „nielegalny”.
Indemnity to standardowy dokument w przelewach międzynarodowych, używany w przypadku cofnięcia lub zwrotu przelewu. Na mocy tego dokumentu bank zwracający pieniądze uzyskuje pewność, że nie będzie ponosił żadnej odpowiedzialności, gdyby okazało się, że zwrot był niesłuszny. Bank z Irlandii – choć to on ostrzegł wszystkich, że konto, na które idzie przelew, prawdopodobnie należy do oszusta – potrzebował po prostu „listu żelaznego”.
W mBanku stwierdzili jednak, że nie używają Indemnity – a najpewniej oportunistycznie stwierdzili, że po co mają się narażać na jakieś ryzyko pokrywania czyichś strat, skoro po prostu wykonali dyspozycję – i po prostu poprosili bank w Irlandii żeby pieniądze zwrócił. Bank w Irlandii jednak uparcie mówi, że owszem, zwróci, ale po wypełnieniu dokumentu Indemnity. I tak w koło Macieju.
„Złożyłam reklamację w mBanku (ma numer 612859), jako że mam tam konto, ale reklamacja została odrzucona, gdyż nie jestem stroną w tej sprawie, mimo że chodzi o moje pieniądze. Złożyłam skargę w KNF. Wiem, że bank miał w tej sprawie pytania od nadzoru, ale nie popchnęło to sprawy do przodu”
Pani Beata próbowała na własną rękę namówić TSB Bank, by zszedł trochę z wymogów formalnych, ale ten tylko ponawiał komunikaty SWIFT do mBanku. A ponieważ nie dostawał odpowiedzi, to przy jednej z kolejnych rozmów pracownik TSB Banku zapytał moją czytelniczkę wprost: „Pani kochana, a czy ten mBank to w ogóle istnieje? Bo nie odpowiada. Może to też jest jakiś przekręt?”
„Nie bierzemy odpowiedzialności za prawidłowo wykonany przelew”
Sprawa na policji toczy się swoim rytmem. mBank odpowiadał na pisma prokuratora po trzech miesiącach, że „nie bierze odpowiedzialności za prawidłowo wykonany przelew”. Czyli mając do wyboru mieć wszystko w tyle i zachować się jak ślepy na jedno oko księgowy lub pójść na rękę i pomóc swojemu klientowi, wybrał tę pierwszą opcję.
„Wygląda na to, że pieniądze w mBanku idą tylko w jedną stronę tzn. wychodzą. A jeśli coś jest źle z przelewem to nie mają już drogi powrotu, bo mBank nie ma takiej procedury”.
– narzeka poszkodowana. W międzyczasie chęć pomocy poczuł też InKantor. Podjął mianowicie decyzję, że bierze odpowiedzialność za dokument Indemnity – wystawi go w zastępstwie banku, składając jako zabezpieczenie interesów mBanku kwotę ponad 5.500 euro. Chce tylko wiedzieć jak długo ta kwota będzie zablokowana na poczet zabezpieczenia. mBank nie zgodził się jednak na przejęcie sprawy przez InKantor.
Klientka nadal nie ma pieniędzy, które do niej należą, a które zdołał zablokować bank zanim trafiły do oszusta. Powinny być zwrócone, ale czekają na koncie technicznym TSB w oczekiwaniu na dokument z mBanku, który… nigdy nie nadejdzie. Opisywałem już sprawę, w której jeden z moich czytelników przez siedem lat czekał na odblokowanie pieniędzy „aresztowanych” przez Amerykanów, więc jestem sobie w stanie wyobrazić, że stan zawieszenia jeszcze potrwa.
Żubr też nie chce wystawić listu żelaznego
W bardzo podobnej sprawie napisała do mnie klientka Banku Pekao, która o mało nie dała sobie ukraść 4.000 euro. Chciała kupić samochód przez internet, nabywca zamiast przelewu po zakończeniu aukcji zaproponował jej płatność „z linku”. Miał być Amazon, była podłożona strona złodziei. Podobno moja czytelniczka szybko się zorientowała i chciała odwołać już zlecony przelew SEPA.
W Banku Pekao powiedzieli jednak, że tak się nie da. Klientka nie jest w ciemię bita, więc szybko pobiegła do prokuratury i na mocy jakichś procedur udało jej się zablokować dotarcie przelewu do złodzieja. Ale bank w Holandii, do którego pieniądze dotarły i który je przyblokował, odda je tylko wtedy, gdy Pekao wystawi mu… Indemnity.
„Bank holenderski najpierw się odezwał z informacją, że potrzebuje pismo z policji o wszętym śledztwie. Wysłałam do Pekao pismo z prokuratury. Mój bank przesłał to do banku holenderskiego. A ten się odzywa ponownie i mówi, że chce od mojego banku „indemnity”, wtedy zwróci pieniądze. A mój bank twierdzi, że nie świadczy takiej usługi”
„Usługi”? To nie jest usługa tylko gwarancja ze strony polskiego banku, że Holendrzy nie poniosą żadnej odpowiedzialności, gdyby okazało się, że złodzieje ich pozwą za cofnięcie dobrego przelewu. Nasze banki, które najwyraźniej wiszą na pasku prawników, nie mają wielkiej ochoty pomóc klientowi nawet jeśli pieniądze udało się zatrzymać. Bo „nie ponosimy odpowiedzialności za prawidłowo wykonany przelew”.
Robi mi się niedobrze jak słyszę lub czytam ten polsko-bankowy bełkot. Jeśli menedżerowie banków chcą chodzić po ulicach bez konieczności spuszczania wzroku, to powinni poważnie się nad sobą zastanowić.
źródło zdjęcia tytułowego: TypographyImages/Pixabay