Zapłacić 11 zł za przejechanie 100 km, albo niecałe 60 zł za „zatankowanie” samochodu do pełna, równowartością 50 litrów paliwa? Takie rzeczy – siedmiokrotnie niższa cena ładowania niż tankowania – zdarzają się na stacjach paliw posiadaczom samochodów elektrycznych w… Danii. Ale tylko czasami i tylko niektórym
Kilka dni temu w serwisie X jeden z użytkowników – podróżujących po Europie północnej turystów – opublikował zdjęcie ze stacji benzynowej w Kopenhadze. Na zdjęciu widniały bardzo ciekawe cyferki dotyczące kosztów tankowania. Podstawowa benzyna 95-oktanowa – 14,6 koron duńskich za litr (czyli 8,3 zł, bo jedna korona jest dziś warta 57 gr). Diesel – 13,1 koron duńskich za litr (niecałe 7,5 zł). Cena za 1 kwh energii do ładowania samochodu elektrycznego – 1 korona (57 gr).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ceny tradycyjnych paliw nie budzą kontrowersji, są o jakieś 2 zł za litr wyższe niż w Polsce, ale Dania to jeden z najdroższych krajów w Europie, więc to nie dziwi. Natomiast kto ma zielone pojęcie o kosztach ładowania samochodów elektrycznych musi mieć teraz iskierki w oczach. Jeśli 1 kWh energii na stacji ładowania kosztuje w przeliczeniu 57 gr, to znaczy, że przejechanie 100 km (na co potrzeba średnio 20 kWh energii) kosztuje 11,5 zł.
To w przybliżeniu 7-krotnie mniej, niż wynosi koszt 9 litrów benzyny na przejechanie podobnego dystansu (74 zł). Siedmiokrotnie! Przejechanie 500 km samochodem elektrycznym – przy tych relacjach cenowych – kosztowałoby mniej niż 60 zł, podczas gdy zatankowanie samochodu benzynowego do pełna i przejechanie podobnej trasy pochłonęłoby ponad 370 zł. „Czy kogoś dziwi, że ponad 40% kupowanych w Danii nowych samochodów to auta elektryczne?” – pyta internauta.
Szok na stacji, ale może nie ma się co dziwić?
Rzeczywiście, tanie tankowanie to rzecz, która mogłaby przekonać do samochodów elektrycznych nawet największych sceptyków, wciąż narzekających na zbyt długie ładowanie i zbyt mało rozwiniętą sieć punktów, w których można doładować samochód. No i oczywiście krytykujących wysokie ceny elektryków, jak również na droższe ubezpieczenie i szybszy (niż w przypadku aut z tradycyjnym napędem) spadek wartości po kilku latach.
Gdyby tak było, że przejechanie 20 000 km rocznie kosztowałoby mnie (przy założeniu, iż nie posiadam darmowego prądu z fotowoltaiki) 2 300 zł w kosztach tankowania, podczas gdy za tradycyjną benzynę przy takim przebiegu zapłaciłbym 14 500 zł (licząc po 6,5 zł za litr), to już po trzech latach byłbym do przodu ponad 35 000 zł, a po dziesięciu latach (zakładam, że tyle wytrzymałyby baterie) – prawie 110 000 zł. I nikt nie musiałby mi dopłacać do samochodu elektrycznego, sam chciałbym go mieć.
W Polsce takie ceny się nie zdarzają. Przy ładowaniu na komercyjnych stacjach ceny wynoszą od 1,6-2 zł za kWh w przypadku nieco wolniejszych ładowarek do 2,5-3 zł za kWh w przypadku tych szybszych. To jednak kilka razy więcej niż te 57 gr za kWh, które widać na zdjęciu z duńskiej stacji.
Patrząc na to, jak wygląda polski i duński miks energetyczny – jestem sobie w stanie wyobrazić, że prąd do ładowania samochodów w Danii mógłby być znacznie tańszy niż u nas. W Polsce 70% energii elektrycznej jest z węgla, zaś tylko 24% z „czystych” źródeł. Polska rocznie emituje 299 mln ton CO2. W Danii energia tylko w 13% powstaje z węgla, a ponad 78% produkują jej ze słońca i wiatru oraz biopaliw. Dania emituje 28 mln ton CO2 rocznie.
Nic dziwnego, że ceny energii też są w Danii znacznie niższe niż w Polsce. Hurtowa cena wynosi niecałe 60 euro za MWh, gdy w Polsce mniej więcej 85 euro. Różnica i tak jest niewielka, biorąc pod uwagę jak bardzo różni się sposób wytwarzania (pamiętajmy, że połowa ceny energii z węgla to opłaty za emisję CO2, a z kolei większość ceny prądu z OZE to koszty finansowania inwestycji).
Spokojnie, to tylko promocja na stacji, ale…
Czy więc w Danii rzeczywiście ładują samochody elektryczne 7-krotnie taniej niż tankują benzyną? Niestety, w tej sprawie jest pewna cienkość. Co prawda cena prądu do ładowania aut elektrycznych w momencie, gdy zrobiono zdjęcie, rzeczywiście była tak niska, ale… nie jest tak niska zawsze. Z moich ustaleń wynika, że to była promocja wynikająca z tego, że w danym momencie (słoneczny i wietrzny dzień, zapewne wolny od pracy) energii w Danii było więcej niż potrzeba, więc udostępniano ją po „promocyjnych” cenach.
Jak często takie „promocje” się zdarzają? Tego, niestety, nie wiem. Ale wiem, że standardowo 1 kWh energii do ładowania samochodu elektrycznego szybką ładowarkę kosztuje jakieś 3,7-4 korony, czyli mniej więcej 2 zł (tutaj przykładowe ceny w sieci Recharge). To nominalnie nieco mniej niż w Polsce, czyli tanio (bo przecież Duńczyk przeciętnie zarabia 25 000 koron miesięcznie, czyli ponad 14 000 zł, dwa razy więcej niż Polak).
Relatywnie więc Duńczyk płaci za prąd do swojego elektryka połowę tego, co Polak, licząc w wartościach realnych (czyli obciążenia dla budżetu domowego). I nawet przy standardowych cenach jego elektryk „tankuje” się taniej niż auto benzynowe (40 zł na 100 km zamiast 80-90 zł). Nic więc dziwnego, że 40% sprzedaży nowych samochodów w Danii to elektryki. Zwłaszcza, że są też dodatkowe bonusy.
Przy zakupie nie płaci się podatku rejestracyjnego (a to równowartość kilkunastu tysięcy złotych), można odliczyć od podstawy opodatkowania koszt baterii w samochodzie, płaci się znacznie mniejszy podatek od emisji CO2 przez samochód (tak, tak, mają w Danii taki podatek). Natomiast nie ma w Danii dotacji przy zakupie samochodu elektrycznego – zachęty ogarniają tam na poziomie ulg i odpisów podatkowych.
Ceny dynamiczne w ładowarkach do elektryków robią robotę
Ciekawym pomysłem wydają się być dynamiczne ceny ładowania, uzależnione od bilansu energetycznego w kraju. E.ON w połowie zeszłego roku informował, że testuje ceny dynamiczne na swoich stacjach ładowania w Danii. Nie wiem niestety jak te testy się zakończyły. W każdym razie w Polsce też mamy już dynamiczne ceny energii, więc teoretycznie mogłyby one być stosowane na stacjach ładowania. I kto wie czy nie byłyby większą zachętą do kupowania elektryków, niż dopłaty. Ceny dynamiczne są opcją dostępną dla prosumentów korzystających z fotowoltaiki, tutaj Rartek Derski tłumaczy czy to się opłaca.
Skoro przy tym jesteśmy: sprawdziłem jak zmieniają się ceny energii w ciągu doby w Polsce (nie dotyczy to konsumentów, my mamy ceny zamrożone, a jak przestaną być zamrożone, to będą taryfowane). I przykładowo 3 lipca w godzinach nocnych (od 1.00 do 6.00) to było 40 gr za kWh, rano (między 6:00 a 9:00) już jakieś 50 gr za kWh, w godzinach pracy biur (od 9:00 do 15:00) znów tylko jakieś 35-40 gr za kWh, późnym popołudniem – 70 gr, zaś wieczorem (aż do 22:00) już 1-1,1 zł za kWh. Dane o godzinowych cenach energii znajdziecie tutaj. Możecie to porównać ze średnią miesięczną RCEm,
A więc tego samego dnia duże firmy mogły kupić prąd w cenie od 40 gr do 1,1 zł za kWh (przypominam, że cena „urzędowa” dla zwykłych nas to 50 gr za kWh). Dlaczego więc stacje ładowania samochodów elektrycznych nie miałyby mieć takich właśnie cen dynamicznych, zamiast 2,5 zł za kWh o każdej porze dnia?
zdjęcie tytułowe E.ON/Felix Hamer/X