Ile kosztuje wychowanie dziecka? To oczywiście zależy od wielu zmiennych, ale już na poziomie wydatków bieżących z pewnością mówimy o kilkuset złotych miesięcznie. Przeciętna polska rodzina wydaje 200-250 zł miesięcznie na osobę na żywność, 30-60 zł miesięcznie na osobę na odzież i obuwie, 20-40 zł na zdrowie i sport oraz po 10-20 zł na edukację. Każdy kto ma w domu nastolatka wie, że w każdej z tych kategorii wydatkowych dziecko raczej podwyższa średnią wydatków na osobę, niż ją obniża.
A to przecież nie wszystkie, lecz tylko najbardziej popularne kategorie wydatków. Centrum im. Adama Smitha podsumowuje koszty wychowania jednego dziecka – od kołyski do dorosłości – na 190.000 zł, zaś dwójki dzieci już na ponad 320.000 zł. Liczyłem kiedyś swoje prywatne wydatki na dzieci i niestety wyszło mi jeszcze więcej ;-). Słowem: dziecko to bardzo droga „inwestycja”, choć w pewnym stopniu „refundowana” polityką prorodzinną państwa (ulgi podatkowe na dzieci, zasiłki 500+). Gdyby miała się „zwrócić”, to dziecko, po wyfrunięciu z gniazda – zarabiając średnią krajową i przekazując rodzicom 20% zarobków – przez jakieś 25 lat wyrównywałoby ów dług „wychowawczy”. Choć zakładam, że niewielu z Was ma z dziećmi umowy pozwalające „egzekwować” koszty ich wychowania.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Weź 100.000 zł na przyszłość dziecka z kieszeni podatników
„Inwestycja” w dzieci w pewnym stopniu jest „refundowana” polityką prorodzinną państwa (decikowe, kosiniakowe, ulgi podatkowe na dzieci, zasiłki „Rodzina 500+”). Jeśli mamy dwójkę dzieci i rocznie dzięki PIT-owej uldze na dziecko w kieszeni zostaje nam ok. 1000 zł na każde z nich, zaś w ramach programu „Rodzina 500+” dostajemy kolejne 6000 zł na drugie dziecko, to w skali roku rząd zwraca nam 4000 zł z kosztów wychowania każdego z dzieci. W skali 18 lat – od kołyski do dorosłości – robi się z tego 72.000 zł.
Jeśli założymy, że szacunki Centrum im. Adama Smitha jakoś-tam trzymają się sensu i koszt wychowania dwójki dzieci wynosi 320.000 zł (czyli niecałe 1500 zł miesięcznie, wliczając w to wydatki na jedzenie, szkołę, ubrania, komunikację, lekarzy i przyjemności oraz okazjonalnie wakacje, ferie i wydatki na wyprawkę szkolną), łatwo policzyć, że państwo – o ile ten system redystrybucji nie zbankrutuje – może zwrócić nam co czwartą złotówkę z tego, co dziecko nas kosztuje. Oczywiście mówimy o kwotach nominalnych, nie uwzględniających inflacji.
Przy założeniu, że ulgi i dotacje państwowe na dzieci nie będą w przyszłości waloryzowane, zaś średnia stopa inflacji wyniesie 3% rocznie, za 18 lat owe 4000 zł rocznej, państwowej „refundacji za dziecko” będzie stanowiło już mniejszą część wydatków. Inflacja sprawi, że dzisiejsze 320.000 zł wydawane na wychowanie dzieci może urosnąć do 540.000 zł. W takiej sytuacji państwowa pomoc w wychowaniu dzieci stopnieje do niecałych 10% potrzebnych na ten cel sum.
Ile można „wycisnąć” z pieniędzy, które rząd – przynajmniej na razie – przekazuje w ramach „refundacji” przykładowej, czteroosobowej rodzinie? Gdyby przyjąć, że całe 4000 zł – otrzymywane przez rodziców w przeliczeniu na każde dziecko – będzie przez 18 pierwszych lat ich życia lokowane w bezpieczny sposób, z 3-procentowym zyskiem, to na koniec do dyspozycji będzie 98.000 zł (nie uwzględniając podatku Belki). Na każde z dwojga dzieci! Wygląda na to, że można zapewnić dziecku wkład własny w pierwsze mieszkanie albo pieniądze na rozkręcenie pierwszego biznesu w zasadzie tylko za pieniądze… państwa. Czyli innych podatników.
Czytaj też: Pierwsza komunia? Dzień dziecka? Daj dziecku prezent, który może odmienić jego życie
Masz zaskórniaki? Ufunduj dziecku fundusz na marzenia
Do długiej listy kosztów związanych z posiadaniem dzieci dodałbym jeszcze jeden, który warto ponieść: zabezpieczenie dziecku dobrego startu w dorosłość. Oczywiście, w pewnym stopniu tę rolę pełni porządna edukacja (szkolna i pozaszkolna) finansowana przecież głównie z kieszeni rodziców. Ale warto zawczasu – najlepiej już wtedy, gdy dziecko przychodzi na świat – pomyśleć o zapewnieniu mu funduszu na realizację planów, gdy dorośnie.
Pieniądze na założenie własnej firmy i rozkręcenie działalności, wkład własny w pierwsze mieszkanie, pieniądze na zagraniczne studia podyplomowe… To cele, które mogą być sfinansowane z takiego funduszu. Tyle, że jego budowanie wymaga systematyczności, cierpliwości, konsekwencji i długiego czasu. Ostatnio dostałem kilka listów w tej sprawie od Was:
„Jestem wiernym Pana czytelnikiem i bardzo sobie cenię podawane przez pana informacje. Prosiłbym o radę. Mam synka, który ma dwa lata, posiadam wolne 30.000 zł. Chciałbym mądrze ulokować te pieniądze na przyszłość dziecka: studia, biznes… Poważnie się zastanawiam nad funduszami inwestycyjnymi. Może jakiś fundusz zrównoważony? Mogę liczyć na pana podpowiedź?”
– tak napisał do mnie jeden z czytelników. Jaka jest moja odpowiedź? 30% przeznaczyłbym na dowolne konto oszczędnościowe lub depozyty, 30% na dziesięcioletnie obligacje skarbowe oferujące oprocentowanie 1,5% powyżej inflacji oraz 40% w pakiet kilku funduszy inwestycyjnych – jeden bezpieczny (rynku pieniężnego) i dwa lub trzy inwestujące na rynkach kapitałowych. Jak wybrać te najlepsze pisałem tutaj
„Panie Macieju, jestem Pana fanką i z uwagą od dawna śledzę Pana blog. Uważam, że zasłużył Pan na jakąś super nagrodę za krzewienie wiedzy o finansach i pomaganie ludziom w ich potyczkach z instytucjami finansowymi. Mam też osobistą prośbę. Otóż urodził mi się wnuk i jako babcia-emerytka pragnę założyć mu jakąś sensowną lokatę, czy inną formę systematycznego odkładania co miesiąc niedużej kwoty. Wiele lat temu założyłam córce taki fundusz chyba w Generali i na fali zwyżek giełdy na początku XXI wieku z tych niewielkich kwot zrobiła się całkiem spora kwota, która w 2005 r. wystarczyła na zakup córce po maturze pierwszego samochodu. No, ale potem na kolejnych polisolokatach zakładanych od 2007 r. poniosłam oczywiście same straty”
– pisze kolejna czytelniczka. Niestety, z polisolokatami tak jest, że na rynku musi panować naprawdę świetna koniunktura, żeby można było na nich nie stracić. Powodem są oczywiście wysokie opłaty pobierane przez zarządzających.
„Rozumiem zasady tej gry, ale fakt, że ja tracę, a zarządzający moimi pieniędzmi fundusz i tak zarabia, pogłębiając moje straty wkurza mnie. Dlatego chciałabym znaleźć coś, co przez lata z małych kwot rzędu 200 zł miesięcznie w 18-20 lat stworzy jakiś sensowny fundusz na pierwsze potrzeby człowieka wchodzącego w dorosłe życie„
Cóż, w zasadzie już trochę o tym napisałem wcześniej. Zwykłe 3% średniorocznie na depozycie bankowym lub w bezpiecznym funduszu może dać bardzo przyjemne kwoty. Ale postanowiłem rozwinąć temat.
Czytaj: Ta firma gwarantuje, że zapłaci za studia twoich dzieci. Czy to się opłaca?
Milionera „stwórz” już w momencie jego narodzin
Wbrew pozorom wcale nie tak trudno jest uczynić swoje dziecko milionerem. I zapewnić mu ten status już w momencie, gdy przychodzi na świat. Do tego właśnie potrzebni są świadomi rodzice lub dziadkowie. Nawet najbardziej chętne do oszczędzania dziecko (a nie znam zbyt wielu takich) świadomie może zacząć gromadzić oszczędności dopiero po zdobyciu pierwszej pracy. Zanim to nastąpi, 20 lat życia (czyli jedna czwarta!) z punktu widzenia gromadzenia kapitału na przyszłość jest już stracona.
Kto zna zasadę działania śniegowej kuli oszczędności, która z czasem coraz szybciej nabiera masy, wie jak duże znaczenie dla ostatecznego efektu ma to czy będziemy oszczędzali 20 czy 40 lat. Ile powinien co miesiąc odkładać 30-latek, by po 50-tce zgromadzić milion złotych przy założeniu, że do jego oszczędności rocznie będzie dopisywane, powiedzmy, 5% zysku? Aż 2420 zł! A ile wystarczyłoby do osiągnięcia tego samego celu oseskowi, który ma roczek, ale jego rodzice już wiedzą, że warto oszczędzać na jego przyszłość? Już tylko 370 zł miesięcznie.
W grę wchodzą też cele mniej ambitne. Ile potrzeba pieniędzy, by zapewnić dziecku 20-procentowy wkład własny w jego pierwsze własne własne mieszkanie, przytulną kawalerkę? Zapewne 40.000 zł. Pieniądze na studia na dobrej, polskiej uczelni? Mniej więcej tyle samo. Taką sumę można zebrać – przy stopie zwrotu 5% rocznie – odkładając przez 15 lat tylko po 200 zł. A jak wyciskać z oszczędności średnio 5% rocznie? Pisałem o tym tutaj
50 zł miesięcznie, czyli zapłać „składkę minimalną”
Nie stać Was na to, żeby przeznaczać na przyszłość dziecka kilka stów miesięcznie? To wystarczy 50 zł na start. Instrument, którego użyjecie w tym celu, nie ma większego znaczenia, ale najwygodniejszym będzie konto oszczędnościowe zasilane (to cholernie ważne!) zleceniem stałym. Aby utrzymać realną wartość składki, co roku powiększajcie ją o 5% (czyli w przyszłym roku odkładajcie po 52-53 zł, a za dwa lata – po 55 zł miesięcznie).
Niezależnie od tego ile odsetek bank doliczy do tych pieniędzy, za kilkanaście lat zbierze się parę groszy, które przydadzą się, by zasilić wkład własny do kredytu mieszkaniowego, wspomóc budżet studencki na zakup książek, zapłacić czesne za pierwszy semestr studiów (lub nawet dwa), albo mieć coś więcej, niż tylko pomysł na założenie własnej firmy.
Przy 50 zł miesięcznie i oprocentowaniu tych pieniędzy rzędu 4% za 15 lat do wzięcia będzie równowartość obecnych 12.000 zł. Nikomu taka kwota życia nie zbuduje, ale lepiej mieć takie pieniądze, żeby wesprzeć dorastające dziecko, niż nie mieć. A 50 zł to dla większości z nas kwota do przełknięcia. Nie macie wolnych 50 zł? Przeczytajcie moją książkę „100 potwornych opowieści o pieniądzach” – opowiadam tam jak nie odmawiając sobie niczego wycisnąć 50 zł i więcej z domowego budżetu.
Najważniejsze pytania oszczędnego rodzica
Jak się za to wszystko zabrać? Finansiści podsuwają mnóstwo pomysłów. Od zwykłych kont oszczęnościowych i depozytów bankowych po obligacje 10-letnie, fundusze inwestycyjne lub polisy posagowe. Którą opcję wybrać?
- oszczędzanie w banku: prawie na pewno nie da długoterminowo 5 proc. w skali roku. A to oznacza, że aby zebrać ustaloną kwotę trzeba będzie co miesiąc dokładać większą „składkę”. Poza tym oszczędzanie w banku nie jest obarczone przymusem, może nas kusić podbieranie pieniędzy na bieżące wydatki;
- obligacje 10-letnie dają 1,5 proc. rocznego zysku powyżej inflacji, więc też nie ma szału. No i trzeba zainwestować większą kwotę na raz;
- polisy z gwarantowanym „posagiem” są wygodne (z góry wiadomo ile dziecko dostanie pieniędzy po osiągnięciu pełnoletniości), zmuszają do systematyczności, ale nie są najbardziej efektywną formą gromadzenia kapitału. Dają dodatkowo ochronę ubezpieczeniową (wypłata na wypadek śmierci rodziców, nieszczęśliwego wypadku lub ciężkiej choroby). Zasada ich działania jest taka, że dziecko dostanie mniej więcej tę samą kwotę, którą przez lata wpłacimy na konto polisy. A zarobkiem firmy ubezpieczeniowej będą zyski wynikające z obracania tymi pieniędzmi przez kilkanaście lat. W zamian za ochronę ubezpieczeniową de facto zrzekamy się odsetek od naszych oszczędności
- fundusze inwestycyjne oferują szansę na dochód przekraczający kilkakrotnie to, co moglibyśmy zarobić w banku. Oczywiście – nie ma ani pewności, że tak będzie, ani państwowych gwarancji kapitału, którymi cieszą się banki. W ciągu ostatnich 20 lat fundusze inwestujące w polskie akcje przyniosły średnio 180 proc. zysku, czyli – jak latwo policzyć – niecałe 10 proc. rocznie. Nie wiadomo czy tak będzie w przyszłości. Wkładając pieniądze do funduszy trzeba je podzielić na przynajmniej kilku zarządzających, co wymaga poświęcenia odrobiny czasu.
- polisy inwestycyjne charakteryzują się tym, że w środku znajdują się fundusze inwestycyjne z różnych „rodzin”, a więc można w wygodny sposób rozproszyć ryzyko wynikające z przechowywania pieniędzy i za pomocą jednej miesięcznej składki mieć udziały w wielu funduszach naraz. Wadą są wyższe koszty – swoją „działkę” biorą fundusze oraz firma ubezpieczeniowa
Czytaj też: Cierpliwość pomaga w lokowaniu oszczędności. Ile trzeba jej mieć, żeby możliwie najwięcej zarobić?
Czytaj też: W którym banku najlepsza oferta rodzinnego oszczędzania?
Czytaj: Trzy dylematy każdego z nas. Jak zebrać fundusz na spełnianie marzeń
Potęga kieszonkowego. Im wcześniej tym lepiej
W sporze o to, czy należy dawać dzieciom kieszonkowe, jestem zdecydowanie na „tak”. Z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że tylko wtedy dziecko pozna wartość pieniędzy, jeśli będzie z nimi obcować od wczesnej młodości. Dziecko musi wiedzieć, że pieniądze nie występują w przyrodzie w nieograniczonej ilości i że aby je otrzymać, nie wystarczy znaleźć bankomat i zażądać potrzebnej kwoty. Dopóki moje najstarsze dziecko nie miało własnych pieniędzy, tak właśnie myślało – że pieniądze wyjmuje się „ze ściany” i że nie ma w tej dziedzinie żadnych ograniczeń.
Czytaj też: Jak nauczyć dziecko oszczędności?
Drugim powodem, dla którego jestem zwolennikiem płacenia dzieciom kieszonkowego, jest fakt, że nie ma innego sposobu, by dziecko nauczyło się dokonywać wyborów między konsumpcją a akumulacją kapitału. A umiejętność dokonywania tego wyboru jest kluczowa w dorosłym życiu. Po trzecie wreszcie, kieszonkowe powoduje, że dziecko staje się „pełnoprawnym finansowo” członkiem rodziny. Jego wybory rządzą się takimi samymi prawami jak wybory rodziców, tyle że kwoty i elementy budżetu dziecka oraz rodzica są inne.
Jeśli masz dziecko, które skończyło 8-9 lat, to powinieneś założyć mu konto w banku. Jest XXI wiek, era pieniądza bezgotówkowego i im wcześniej zaczniesz oswajać dzieci z tym światem, tym łatwiej się w nim zaaklimatyzuje. Już sześcio-, siedmiolatkowi można zacząć tłumaczyć związek między ilością posiadanych pieniędzy a możliwością kupowania za nie przyjemności. A przede wszystkim – możliwością odraczania tych przyjemności w czasie, by uzyskać w przyszłości znacznie większą przyjemność. Zarządzanie kieszonkowym rządzi się mniej więcej tymi samymi zasadami, co planowanie dużego domowego budżetu, tyle że ten ostatni ma więcej składników i kategorię „wydatki sztywne”, której nie ma w dziecięcym kieszonkowym.
Czytaj też: Jak wychować dziecko, by osiągnęło sukces?
Ale o tym dziecko dowie się dopiero, gdy będziecie wspólnie planowali największe wydatki. Być może nie jest dobrym pomysłem dopuszczenie do strategii budowania domowego budżetu kilkulatka, ale już 12-latek powinien dostąpić tego zaszczytu. Posiedzenia „domowego rządu” zmobilizują także was, rodziców, do tego, żeby lepiej planować domowy budżet. Skorzystają więc wszyscy. Wszystkim dzieciakom, młodszym, starszym i tym już całkiem dorosłym 🙂 życzę samych udanych decyzji finansowych!