Szef największej polskiej firmy energetycznej może stracić robotę. To z kolei może „uziemić” koncepcję wydzielenia węglowych aktywów (czyli kopalń i elektrowni na węgiel) do osobnej, kontrolowanej przez państwo struktury. I zmniejszyć szansę, by firmy energetyczne takie jak PGE, Tauron czy Enea pozyskały tanie pieniądze na transformację energetyczną. Stawką w grze są więc i wyceny tych firm energetycznych na giełdzie. Na ich obniżeniu może skorzystać… Orlen. Zanosi się na rozgrywkę, w której tylko jedno jest pewne – my za nią zapłacimy
W mediach huczy, że stanowisko lada dzień straci Wojciech Dąbrowski, prezes PGE, największej polskiej firmy energetycznej. W zeszłym tygodniu Dąbrowski ogłosił, że już za 10 lat grupa PGE przestanie produkować prąd z węgla. A za 20 lat będzie produkowała go wyłącznie z „czystych” źródeł (przejściowym źródłem ma być gaz).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Związkowcy z kopalń, jak to usłyszeli, zażądali dymisji prezesa i całej rady nadzorczej PGE. Normalnie pewnie nikt by się nie przejął, ale są wybory i każdy głos jest ważny (premier Mateusz Morawiecki to kandydat na posła z Katowic). Nie zajmowałbym się tą sprawą – w końcu „Subiektywnie o Finansach” nie jest miejscem, w którym opłakujemy prezesów spółek – gdyby nie to, że prawdopodobnie stawką tej awantury nie jest głowa jednego prezesa, ale tempo i „wykonalność” transformacji energetycznej.
Kto zapłaci za transformację energetyczną?
Sprawa jest taka, że polska energetyka musi możliwie szybko zacząć produkować tańszy prąd, bo bez tego nasza gospodarka „nie pojedzie”, a polskie firmy nie będą w stanie konkurować na rynku z zagranicznymi rywalami. W zeszłym roku z mocy 60 GW zainstalowanej w polskich firmach energetycznych aż 42,6% stanowiły elektrownie na węgiel kamienny, 26,5% zaś – elektrownie na węgiel brunatny.
Jak łatwo policzyć – dwie trzecie produkcji prądu przypadało na węgiel. Jakieś 10% mocy dawały elektrownie wiatrowe, a po 5% fotowoltaika oraz elektrownie na biomasę i gaz. Produkcja energii z węgla jest niespecjalnie przyszłościowa i dość droga – głównie z powodu opłat, które trzeba ponosić za produkcję CO2. Gdyby Polska była w Azji, to nie byłoby to problemem, ale jesteśmy w Europie, a tutaj za emitowanie zanieczyszczeń się płaci. I to się raczej nie zmieni, dopóki będzie istniała Unia Europejska.
Zamiana produkcji prądu z węgla na OZE (czyli energię z wiatru, słońca i wody) oraz na energetykę atomową wymaga kosmicznych inwestycji. Szacunki mówią o 600-900 mld zł w ciągu kilkunastu najbliższych lat, ale są i prognozy mówiące o 1,6 bln zł. Jedna tylko elektrownia atomowa z trzema reaktorami może kosztować jakieś 100-150 mld zł. A potrzebujemy takie dwie lub trzy. Każdy 1 MW mocy energii z OZE kosztuje 5-7 mln zł – wydaliśmy na OZE już 100-150 mld zł, a potrzebujemy wydać jeszcze ze dwa razy tyle.
Do tego renowacja sieci energetycznej, przestarzałej i nieprzygotowanej do obsługi energetyki rozproszonej (czyli prosumentów i OZE), która też pochłonie dziesiątki jak nie setki miliardów złotych. Do tego małe reaktory atomowe, które chce budować m.in. Orlen i Synthos.
Unia Europejska – jeśli będziemy się stosowali do zasad praworządności – jest gotowa przelać nam ok. 25 mld euro (czyli 110 mld zł), czyli prawie 25% wszystkich unijnych funduszy przeznaczonych na transformację energetyczną w Europie. Resztę musimy sobie zorganizować sami. Trochę da państwo (czyli podatnicy), trochę będą musiały dać firmy energetyczne.
NABE na ratunek polskim koncernom energetycznym
Kłopot w tym, że są one nisko wyceniane, więc niski jest też ich potencjał pozyskiwania pieniędzy (czy to z emisji akcji, czy obligacji). Wartość rynkowa notowanych na giełdzie grup energetycznych PGE, Enea i Tauron to łącznie 32 mld zł, Orlen jest wart 74 mld zł. Wskaźniki C/Z polskich firm energetycznych (mówią, ile płaci się za jedną złotówkę lub dolara zysku przypadającego na akcję) są na poziomie 2-4, podczas gdy np. Apple jest notowany przy wskaźniku C/Z 32, a więc proporcjonalnie przynajmniej 10 razy większym.
Niska wycena polskich firm energetycznych wynika z faktu, że te firmy są przestarzałe, bo ich główne aktywa to kopalnie i elektrownie na węgiel. Bez wielkich perspektyw na krociowe zyski i generowanie dywidend. Inwestorzy z całego świata mają w dodatku ograniczenia dotyczące ESG – nie mogą inwestować dużych pieniędzy w firmy, które zanieczyszczają środowisko. Krótko pisząc: grozi nam to, że nie zdążymy zrobić transformacji energetycznej, bo zabraknie nam kasy. I energię będziemy mieli drogą lub będziemy uzależnieni od prądu z innych krajów, np. z Niemiec.
Dlatego wymyślono inżynierię finansową pod nazwą NABE, czyli Narodową Agencję Bezpieczeństwa Energetycznego. Ma ona odkupić od spółek energetycznych wszystkie aktywa węglowe (kopalnie i elektrownie). A gdy uda się „oczyścić” ich bilanse z niemile widzianych przez inwestorów aktywów, uzyskają one większą „zdolność kredytową”.
Nie jest to nic dziwnego, dokładnie tak samo niedawno ratowano Getin Bank przed niekontrolowanym bankructwem. Wyłączono z niego toksyczne aktywa (głównie kredyty frankowe), a resztę „przemalowano” na VeloBank, który teraz zostanie wystawiony na sprzedaż. A spółkę, w której zostały same toksyczne aktywa, pod nadzorem Bankowego Funduszu Gwarancyjnego postawiono w stan upadłości. Tak się po prostu robi w kryzysowych sytuacjach. Kosztowało to 10 mld zł, ale dzięki temu uniknięto strat rzędu 70 mld zł i ewentualnego efektu domina.
W energetyce żadnej upadłości nie będzie, państwowe NABE przejmie kopalnie i elektrownie i będzie nimi zarządzać przez 20-30 lat. A firmy energetyczne zostaną zasilone w gotówkę na inwestycje oraz odzyskają zdolność kredytową. Zła wiadomość jest taka, że to NABE będzie nam produkowało prąd jako państwowy monopolista, czyli pewnie niezbyt tanio. Ale gdyby te aktywa zostały w kilku kontrolowanych przez państwo firmach energetycznych – byłoby to samo g…, tylko rozwodnione.
Nadchodzi monopol węglowy
Górnicze związki protestują przeciwko temu procesowi (choć podobno dostały od rządu obietnicę jednorazowej premii 8 000 zł dla pracowników firm wchodzących do NABE, 10-letnich gwarancji zatrudnienia i podwyżek płac). Nowa strategia PGE, mówiąca o wyjściu z węgla już za 10 lat, nie oznacza, że firma zlikwiduje kopalnie i elektrownie, tylko je sprzeda do NABE. I sama zajmie się budową „mocy przerobowych” w produkcji energii z innych źródeł, pozyskując na to pieniądze od światowych i polskich inwestorów. Górnicy pewnie chcą wynegocjować przy okazji więcej kasy dla siebie. Za co my wspólnie zapłacimy.
Jeśli chodzi o odejście od węgla, to wciąż jesteśmy w czarnej… dziurze. Owszem, z 60 GW mocy zainstalowanej w polskiej energetyce już 23 GW to energia odnawialna. Ale nie umiemy nią dobrze zarządzać (sieci energetyczne nie dają rady) i nie możemy szybko zbudować „podstawy”, czyli źródeł energii na te momenty, gdy nie świeci i nie wieje. Stawką w tym wyścigu z czasem jest konkurencyjność polskiej gospodarki (a więc i zyski firm i nasze pensje) oraz niezależność energetyczna (żebyśmy nie musieli żebrać o megawatogodziny u Niemca, Ukraińca albo Czecha).
Jestem ciekaw, co oznaczałoby odwołanie prezesa PGE dla projektu wydzielenia aktywów węglowych do NABE. Ten facet jest współautorem całej koncepcji i jedną z jej twarzy. Gdyby cały projekt upadł, prawdopodobnie mielibyśmy kolejne tąpnięcie wartości rynkowej polskich firm energetycznych i zmniejszenie ich „zdolności kredytowej”. A prezesi innych spółek energetycznych – pomni wyniku awantury w PGE – odłożyliby część projektów związanych z transformacją energetyczną ad acta.
Drugim czynnikiem niepewności są wybory – opozycja nie chce projektu NABE, bo obawia się (i chyba słusznie) powstania kolejnego monopolu węglowego a la PRL. Pytanie tylko, czy mamy dziś inne wyjście. Ustawa, na podstawie której mają być wydzielone aktywa węglowe, jest teraz w Senacie, Sejm nie rozpatrzy jej do wyborów. Po wyborach transformacja energetyczna będzie jednym z największych wyzwań dla dzisiejszej opozycji (jeśli wygra). Zobaczymy, na co się zdecyduje.
Jeśli zostanie tak, jak jest dziś (czyli koncerny energetyczne będą z węglowymi aktywami), to będziemy mieli z jednej strony coraz wyższe koszty produkcji energii w firmach energetycznych kontrolowanych przez państwo i notowanych na giełdzie, a z drugiej strony działania polityków takie jak mrożenie cen energii. A przy okazji topniejące możliwości finansowania transformacji energetycznej przez branżę.
Prezes Obajtek bierze popcorn i… transformację energetyczną?
Najgorsze jest to, że jesteśmy z inwestycjami w atom i OZE spóźnieni o jakieś 10 lat i nie ma już dobrych rozwiązań. Transformację energetyczną niektóre państwa prowadzą już od 20 lat. Do wyboru są tylko możliwości kiepskie albo bardzo kiepskie. Kopalnie na węgiel i elektrownie węglowe nie rozpłyną się w powietrzu (zwłaszcza że „zakonserwowaliśmy” sobie układ, w którym są nam potrzebne), a na alternatywę poczekamy 10-15 lat. W tym czasie zapotrzebowanie na prąd będzie rosło i będzie on coraz droższy.
Nie może być tak, że wszyscy jesteśmy szantażowani przez górnicze związki zawodowe, których przedstawiciele wyznaczają prezesów, z którymi chcą pracować, a właściwie pod którymi chcą fedrować. Każdy rok dłużej z drogim prądem to wolniejsze tempo doganiania przez Polskę bogatego Zachodu. I to powinno być najważniejsze, a nie interes jednej, choćby i najważniejszej, grupy zawodowej, która dostała już od rządu gwarancję „świętego spokoju” do 2049 r. Niezły bonus jak na transformację energetyczną kraju najbardziej w Europie uzależnionego od węgla.
Ciekawe, co na to wszystko Orlen. Z jednej strony to też dzisiaj firma energetyczna (przejął przecież Energę), a z drugiej aktywów węglowych ma mało i żyje z czego innego – z produkcji benzyny i handlu gazem. Gdybym był na miejscu prezesa Obajtka to usiadłbym przed telewizorem i zamówił popcorn, bo ewentualne kłopoty finansowo-inwestycyjne takich firm jak PGE, Tauron czy Enea to może być okazja, by Imperium Międzygalaktyczne Orlen dostało kolejne możliwości akwizycji. Będzie ciekawie.
zdjęcie: własne archiwum autora