Jak powszechnie wiadomo zło w czystej postaci jest artakcyjne i budzi ciekawość. Nawet aspirując do roli anioła chciałoby się od czasu do czasu otrzeć o coś brudnego i niemoralnego. Pokusa jest tym większa, im zło jest łatwiej dostępne – zarówno patrząc przez pryzmat prawa, jak i dostępności ekonomicznej. Gdy zło jest relatywnie tanie, bardziej kusi. A kto jest wodzony na pokuszenie najbardziej?
Bloomberg raz na jakiś czas publikuje Vice Index, czyli Indeks zła. Jego celem jest sprawdzenie w których krajach konsumenci najłatwiej mogą sobie pozwolić na używki. A innymi słowy – gdzie zło jest najłatwiej dostępne i gdzie trzeba mieć najtwardszy kręgosłup moralny, by nie dać się wciągnąć w wir… wciągania i nie tylko.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Gdzie najłatwiej ulec pokusie?
W analizowanym pakiecie produktów mieszczą się narkotyki, alkohol i papierosy. A konkretnie dwie paczki papierosów (popularne i premium), trzy rodzaje alkoholu (piwo, wino stołowe i średniej klasy wódka), gram amfetaminy, marihuany i haszyszu, a także kokainy, opioidów i heroiny.
Można byłoby zgłosić pretensję, że wskaźnik nie jest doskonały – nie ma w nim takich emanacji zła jak hazard oraz prostytucja (a także innych nielegalnych działań). Ale mając w szufladzie choćby tylko rzeczy zawierające się w indeksie można byłoby i tak przez tydzień żyć w matriksie. Ale kogo na to stać? No właśnie, kogo?
Okazuje się, że różnice w cenach nietypowego zestawu „produktów konsumpcyjnych” w postaci papierosów, alkoholu i narkotyków są horrendalne. Ten sam koszyk w Dominikanie i Peru jest wyceniany na ok. 50 dolarów, w Laosie – na 30 „zielonych”, zaś w Kongo – na 18 dolarów, zaś w Japonii, Nowej Zelandii i Australii trzeba zapłacić równowartość ponad 1000 dolarów.
Jak widać zło w czystej postaci jest bardzo „elastyczne” – dostosowuje się w dość dużym stopniu do wartości nabywczej dochodów ludzi, którzy mogliby chcieć się zaciągnąć. Oczywiście: trzeba na to nałożyć także odległość od miejsca produkcji danych używek, podatki oraz stopień „konspiracji” (nie w każdym kraju używki sprzedaje się w oficjalnych sklepach).
Czytaj też: World Happiness Index, czyli gdzie żyje się najszczęśliwiej? Nie uwierzycie
Czytaj też: Najdroższe miasta świata, czyli dlaczego w Warszawie jest… drożej, niż w Singapurze?
Nie jedźcie do Luksemburga! Zwłaszcza jeśli macie słabą silną wolę
Zło najtańsze jest w Luksemburgu, gdzie koszt narkotykowo-alkoholowo-papierowsowej konsumpcji wynosi mniej niż 10% średniej wypłaty tygodniowej tamtejszego mieszkańca (zarabia się tam średnio 2071 dolarów tygodniowo – dla porównania u nas średnia „tygodniówka” to jakieś 300 dolarów, a mediana – poniżej 250 „zielonych”).
Wśród relatywnie tanich dla miłośników używek krajów są też Wyspy Bahama, Szwajcaria, Islandia i Francja, a także Norwegia i Holandia. W każdym z tych krajów konsumpcja zła wypalanego, wchłanianego w formie destylowanej oraz wwąchiwanego nie pochłonie więcej, niż 20% tygodniowego budżetu. Starczy więc nie tylko na chleb z masłem i zapłacenie czynszu, ale może i na bilety do kina.
Patrząc na państwa naszego regionu można byłoby powiedzieć, że „nic tylko się napić” i to pić na smutno, bo niestety jesteśmy mocno pokrzywdzeni. Czesi wydadzą na pakiet używek 40% tygodniowej wypłaty, Węgrzy – mniej więcej 50%, a my i Słowacy – aż 70% „tygodniówki”. Daje nam to niskie – dopiero w okolicach 50-tego – miejsce w rankingu (obejmuje ok. 100 krajów). Nie dość, że nad człowiekiem wisi groźba spowiedzi, to jeszcze używki są u nas po prostu drogie.
Jasne, mogło być gorzej – wspomniani wyżej Japończycy na „zestaw obowiązkowy” wydają prawie dwie tygodniówki, podobnie mają w Rosji i Tajlandii. A Ukraińcy muszą wydać 13-krotność tygodniowej pensji, żeby w oparach narkotykowo-alkoholowo-tytoniowych zapomnieć o wojnie, która dzieje się w ich granicach.
Na ceny używek podobno wpływają kojąco nie tylko liberalne przepisy obowiązujące w niektórych krajach, ale i nowe technologie – można kupować online, płacąc bitcoinami i innymi kryptowalutami (a więc w sposób anonimowy), co zmniejsza ryzyko. Relatywnie najtańsza jest podobno marihuana, która często jest produkowana lokalnie. Z kolei kokaina i opioidy muszą być importowane z zagranicy, co odbija się na wyższych cenach (rynek jest bardziej skoncentrowany, a marże wyższe.
Tutaj więcej: Bloomberg.com o Vice Index oraz pełna tabela krajów, w których zło kusi najbardziej
Inwestowanie w zło, czyli fundusz, którego uczestnicy nie pójdą do nieba
Dla tych z Was, którym niechcący narobiłem apetytu na zło, demoralizację oraz kosztowanie zakazanych owoców mam dobrą wiadomość. Nie trzeba pić, palić i wąchać, by się lepiej poczuć. Wystarczy… zainwestować pieniądze w fundusz inwestycyjny, który dzięki złu zarabia. Ale jak znaleźć możliwie najbardziej grzeszny fundusz inwestycyjny?
W Polsce niestety nic takiego nie występuje. Co gorsza, nie ma też opcji, by kupić na giełdzie akcje jakiegoś domu publicznego, producenta broni, czy tytoniu. Od biedy mógłbym uznać, że grzeszną inwestycją jest zakup akcji lub obligacji jakiegoś banku (sprzedawcy nieetycznych produktów), firmy udzielającej chwilówek albo firmy windykacyjnej.
Ja na przykład czuję się trochę zły, bo w portfelu inwestycji mam obligacje Getin Banku. I fundusz rynków wschodzących BRIC, który trochę pieniędzy trzyma w akcjach Gazpromu. Miałem kiedyś fundusz inwestujący w kopalnie złota i diamentów, gdzie zawsze krucho było z przestrzeganiem praw człowieka… Ale wciąż mam niedosyt. Dlaczego nikt nie wymyślił funduszu, który skupiłby całe to zło pod jednym dachem?
Otóż jest taki fundusz, choć niestety nie w Europie, lecz za Oceanem. Nazywa się The Vice Fund i jest prowadzony przez firmę inwestycyjną USA Mutuals. Jego twórcy w karcie informacyjnej piszą, że ich celem jest przynoszenie inwestrom większych zysków, niż giełdowy indeks S&P 500. W związku z tym fundusz inwestuje przede wszystkim w akcje koncernów tytoniowych, alkoholowych, w firmy zajmujące się hazardem i działające w przemyśle zbrojeniowym.
„Wierzymy, że te gałęzie przemysłu będą dobrze prosperowały bez względu na stan gospodarki jako cełości” – piszą zepsuci do cna zarządzający w notce informacyjnej. Te zdemoralizowane chłopaki trzymają w portfelu tak obrzydliwe aktywa, jak udziały producentów papierosów Philip Morris, Altria Group i British American Tobacco, koncernów zbrojeniowych i firm produkujących systemy obronne jak Lockheed Martin oraz Raytheon, producentów wyuzdanej rozrywki jak MGM Resorts, czy właścicieli kasyn Wynn Resorts, Las Vegas Sands, czy Galaxy Entertainment.
Inwestowanie w zło (niestety) się opłaca
Patrząc na wyniki The Vice Fund można zakrzyknąć „Boże, widzisz i nie grzmisz?” Bo wyuzdane, niszczące zdrową tkankę społeczną inwestycje mają się, niestety, nie najgorzej. W ciągu całej swojej historii, czyli przez 16 lat, fundusz niemal pięciokrotnie pomnożył pieniądze powierzone mu przez klientów. Średnioroczna stopa zwrotu od 2002 r. wynosi 10,5%. Znacie „dobry” depozyt bankowy, który przebiłby zło inwestowania w zło?
Szczerze pisząc nie miałbym nic przeciwko temu, by zarządzający polskimi funduszami też stali się wyuzdani i pozbawieni skrupułów, byle byliby w stanie zarządzać tak skutecznie inwestycjami, jak „grzeszny” fundusz z USA ;-). Niestety, nie znalazłem żadnego polskiego pośrednika, który miałby The Vice Fund w swojej ofercie. Ale może to jest kierunek rozwoju dla niektórych banków, pragnących umocnić swój „niegrzeczny” wizerunek? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…
źródło ilustracji tytułowej: kadr z filmu „Narcos”