Są taryfy URE na 2024 r. Prezes Urzędu Regulacji Energetyki ogłosił taryfy cenowe za prąd i gaz na 2024 r. A z nich wynika, po jakiej cenie firmy energetyczne mogłyby nam sprzedawać energię, gdyby ceny nie zostały zamrożone przez rząd. W taryfach na przyszły rok ceny są co prawda znacznie niższe od tych w 2023 r., ale w ramach „mrożenia” naszych rachunków wciąż będziemy płacili za energię znacznie mniej, niż wynoszą koszty jej wytworzenia. Przynajmniej jeszcze przez pół roku
Dziś nasze rachunki za energię są mocno „promocyjne”. Ponieważ rząd zamroził ceny dla gospodarstw domowych (oraz kilku innych grup odbiorców), to za każdą zużytą kilowatogodzinę (kWh) prądu płacimy tylko 41 gr netto plus opłaty dystrybucyjne. Jeśli ktoś w skali roku zużyje więcej niż 3000 kWh prądu, to „włącza” się wyższa stawka – 69 gr plus opłaty dystrybucyjne.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Gdyby rząd nie zamroził cen, to obowiązywałyby taryfy zatwierdzone przez URE, a wówczas nasze rachunki za prąd byłyby zapewne mniej więcej dwa razy wyższe – średnio bowiem taryfowany prąd powinien kosztować każdego Kowalskiego 1,08 zł za każdy kWh plus opłaty dystrybucyjne.
W przyszłym roku – przynajmniej przez pierwszą jego połowę – ceny prądu też będą zamrożone. Stosowna ustawa została przyjęta przez nowy Sejm i Senat i czeka już tylko na podpis prezydenta (który zapewne się jej nie sprzeciwi). Ale prezes URE i tak ogłosił taryfy na 2024 r., bo ma taki obowiązek. A poza tym wciąż te taryfy mogą mieć w 2024 r. praktyczne znaczenie, bo nie wiadomo czy rząd jednak nie zacznie w końcu „odmrażać” naszych rachunków.
Są taryfy URE na 2024 r. Jest taniej, ale… drożej
Jeśli to się stanie, to będziemy płacili za energię średnio 74 gr za każdą zużytą kWh plus opłaty dystrybucyjne (te URE zatwierdził na poziomie 43 gr za każdy kWh). To oczywiście znacznie mniej niż wynoszą taryfy na 2023 r., ale wciąż znacznie więcej niż wynoszą nasze realne opłaty. Oficjalna taryfa URE jest zbliżona do „zamrożonej” ceny energii dla osób, które przekroczą roczne zużycie 3000 kWh.
Z cenami gazu jest podobna historia. W 2023 r. obowiązują taryfy z ceną 48 gr za kWh energii gazowej, a w 2024 r. będzie to 32 gr. W obu przypadkach oczywiście trzeba dodać opłatę dystrybucyjną. I w obu przypadkach cena z taryf URE nie obowiązuje, gdyż rząd zamroził ceny na poziomie 20 gr za kWh energii gazowej plus opłaty dystrybucyjne. Gdyby nie zamrożenie, w tym roku płacilibyśmy ponad dwa razy wyższe rachunki za gaz, zaś w przyszłym roku – wyższe o połowę.
Ceny, na które zgodził się URE, są wyższe niż te, po których handluje się energią na towarowej giełdzie TGE. Na giełdowym parkiecie bazowa cena energii z odbiorem natychmiastowym wynosi ok. 40 gr za kWh, ale w szczycie zapotrzebowania na prąd cena wynosi już 49 gr. URE zgodził się na wyższe ceny, bo firmy energetyczne mają długoterminowe kontrakty, w których ceny wytworzenia energii nie muszą się zgadzać z tymi z parkietu TGE.
Poza tym firmy energetyczne kontraktują prąd z dużym wyprzedzeniem, więc ten, który sprzedawać nam będą w najbliższych miesiącach, został kupiony po znacznie wyższych cenach niż obecne – często sięgających ponad 1 zł za kWh. Stąd właśnie średnia cena 74 gr za kWh, na którą zgodził się polski regulator.
Prędzej czy później tę właśnie cenę zaczniemy płacić, bo po prostu nie ma innego wyjścia. Dziś sytuacja jest taka, że rząd – ten odchodzący i ten nowy – próbują oszczędzić nam szoków w domowych rachunkach, ale tego nie da się robić bez końca. Cena wytworzenia energii po prostu jest wyższa niż to, co widzimy na rachunkach i ktoś musi tę różnicę pokryć.
Ile zapłacimy za prąd przez najbliższe pół roku?
Warto się więc przygotować na to, że będziemy w końcu płacić nie 40 gr, tylko raczej 70-80 gr za każdą zużytą kilowatogodzinę energii. Częścią tego kosztu (i to poważną) są oczywiście opłaty za emisję CO2, które ponoszą producenci energii z węgla (a wciąż ok. 70% prądu zużywanego w Polsce pochodzi właśnie z węgla kamiennego lub brunatnego). Ale w przyszłą cenę energii będzie też trzeba wliczyć koszt inwestycji w rewolucję energetyczną.
Polska musi w ciągu najbliższych 10-15 lat wydać ponad bilion złotych na budowę wielkich farm wiatraków na morzu i lądzie, farm fotowoltaicznych, na budowę elektrowni atomowych (prawdopodobnie dwóch, jedną buduje państwo, a drugą prywatne koncerny energetyczne PGE i PAK) oraz na modernizację sieci energetycznej. Część pieniędzy (20-30%) zapewne da Unia Europejska, część sfinansuje rząd z naszych podatków oraz z pożyczek zagranicznych, ale część będą musiały sfinansować firmy energetyczne. I wpisać to w ceny prądu.
Na razie jednak jest jak jest – czyli wciąż płacimy za energię mało. Przepisy, które leżą na biurku prezydenta, przewidują zamrożenie cen do końca czerwca 2024 r. Regulacja ta obejmuje gospodarstwa domowe, sektor MŚP (małe i średnie firmy) oraz samorządy – ci wszyscy odbiorcy nadal będą chronieni przed wzrostem rachunków za prąd.
Dotychczas obowiązujące limity rocznego zużycia energii przez gospodarstwa domowe po preferencyjnej cenie zostaną obniżone o połowę i będą dotyczyły półrocznego zużycia, czyli od początku stycznia do czerwca 2024 r. (np. zamiast 3000 kWh na rok, standardowe gospodarstwo domowe będzie miało limit zużycia taniego prądu w wysokości 1500 kWh na pół roku).
Stopniowe odmrażanie cen prądu, żeby sfinansować zieloną rewolucję
Z wyliczeń rządu wynika, że całkowite koszty zamrażania cen energii elektrycznej, gazu i ciepła w latach 2022 i 2023 wyniosły prawie 100 mld zł. Nawet jeśli w 2024 r. te koszty będą niższe (bo różnica między rynkowymi cenami energii a tymi, które płacimy na rachunkach, jest mniejsza), to musimy się przygotować na to, że rząd z czasem będzie stopniowo „odmrażał” ceny. I że za energię będziemy płacili więcej.
„Najlepszym rozwiązaniem jest stopniowe odchodzenie od mrożenia cen, aby z jednej strony powstrzymywać ich drastyczny wzrost, ale też ograniczyć koszty dla spółek energetycznych i budżetu państwa”
– powiedział ostatnio Maciej Maciejowski z Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej, czyli organizacji skupiającej największe firmy energetyczne. I pewnie tak się właśnie skończy. Energetycy czekają też na decyzje rządu dotyczące wydzielenia elektrowni węglowych do osobnego, zarządzanego przez państwo podmiotu. Poprzedni rząd planował utworzenie specjalnej agencji NABE, która skupiłaby i zarządzała elektrowniami węglowymi.
Po wydzieleniu aktywów węglowych z firm energetycznych takich jak PGE, Tauron, Enea czy Orlen (przejął Energę) prąd z węgla kupowalibyśmy de facto od państwa, a od firm energetycznych notowanych na giełdzie (też kontrolowanych przez państwo, ale posiadających również prywatnych właścicieli) kupowalibyśmy „zieloną” część prądu. Dzięki wyłączeniu z firm energetycznych tzw. aktywów węglowych mogłyby one taniej pozyskiwać kapitał (kredyty, emisje obligacji) na inwestycje w farmy wiatraków, paneli słonecznych czy elektrownie wodne lub zasilane biomasą.
Prawdopodobnie wydzielenie aktywów węglowych z firm energetycznych będzie niezbędne. Poprzedni rząd chciał utworzyć jedną, wielką agencję NABE, a następcy być może postawią na kilka mniejszych struktur. Ale bez tego możemy mieć kłopoty ze sfinansowaniem tej części zielonych inwestycji, których chcą dokonać PGE, Tauron, Enea i Orlen.
Jest jeszcze jedno pytanie – co będzie z dystrybucją energii. Czy zajmie się nią państwo czy zostanie pozostawiona spółkom należącym do koncernów energetycznych? W tym drugim scenariuszu firmy dystrybucyjne należące do koncernów kupowałyby energię od państwa (działającego jako NABE lub inna struktura), ale to one sprzedawałyby nam ten prąd. I na tym zarabiały, mogąc pokazać bankom i funduszom dobrą rentowność – co ułatwiłoby im pozyskiwanie kasy na budowę wiatraków, paneli i elektrowni atomowych.
Taryfy URE na 2024 r. na razie nie mają praktycznego znaczenia, ale prędzej czy później go nabiorą. Bo to one, a nie zamrożone ceny energii, które widzimy na rachunkach za prąd, odzwierciedlają realny koszt produkcji energii, którą zużywamy w domach.
zdjęcie: Christian Dubovan/Unsplash/e.on