Ceny regulowane administracyjnie, rynek kontrolowany przez państwowe koncerny, inwestycje zdominowane przez rządowe projekty, rosnące transfery socjalne i wysoka płaca minimalna jako lekarstwa na nierówności społeczne – tak coraz bardziej wygląda nasza gospodarka. Tymczasem – jak wynika z danych przytaczanych przez Rainera Zitelmanna, niemieckiego historyka i autora książki „W obronie kapitalizmu” – Polacy są największymi na świecie fanami tego ustroju. Jak to możliwe, że w takim kraju rządzą miłośnicy powrotu do PRL-u, a liberałowie mają najwyżej 10% poparcia społecznego?
Książka „W obronie kapitalizmu” próbuje odpowiedzieć na pytanie: dlaczego kapitalizm ma tak zły wizerunek, że przestał być dominującym na świecie ustrojem. Można się z jego argumentami zgadzać albo nie (pisze, że trudno wygrać z socjalistami demoralizującymi ludzi obietnicami wszystkiego za darmo, a przedsiębiorczość i głód sukcesu zabija się w ludziach już na poziomie szkoły podstawowej i średniej), ale pewnie ma to coś wspólnego z tym, iż biednych ludzi jest zwykle więcej niż bogatych.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Osoby o niskich dochodach (ze statystyk przytaczanych w książce wynika, że w USA tak mają osoby z rocznym dochodem gospodarstwa domowego poniżej 25 000 dolarów rocznie) są z reguły mniej prorynkowe niż osoby o wysokich dochodach. Gdyby były zaradne i umiały skorzystać z wolnego rynku, to miałyby wyższe dochody. Skoro ich nie mają, to trudno, żeby popierały kapitalizm.
Wiadomo, że kapitalizm jest najbardziej nielubiany za nierówności. Dlaczego Elon Musk ma dziesiątki miliardów dolarów majątku, a jednocześnie 20% ludzi na świecie przymiera głodem? Wiadomo, że to dzięki utalentowanym kapitalistom (a nie inwestycjom organizowanym przez polityków za pieniądze z podatków) świat się rozwija i biedni stają się generalnie trochę mniej biedni, ale mimo wszystko trudno się pogodzić z taką „niesprawiedliwością”.
W Polsce też więcej jest biednych niż bogatych, zaś kraj rządzony jest przez partię uchodzącą za socjalistów (przynajmniej w sferze gospodarczej). Rozrastają się państwowe koncerny, rośnie udział podatków w wypracowywanych przez Polaków pieniądzach, transfery socjalne płyną coraz szerszym strumieniem, a prywatne inwestycje są zastępowane przez „wielkie budowy socjalizmu” w rodzaju wielkiego lotniska.
I teraz – uwaga – niespodzianka. W tym kraju, w którym świadczenie 500+ (wkrótce 800+) jest traktowane niemal jak „prawo człowieka”, nikt nie chce słyszeć o podwyższeniu wieku emerytalnego (wysoka emerytura ma być dostępna nawet dla relatywnie młodego emeryta), zaś płaca minimalna rośnie chyba najszybciej w Europie, jest najwięcej na świecie miłośników… kapitalizmu.
Dokładnie to wynika z badań przytoczonych przez niemieckiego historyka w książce poświęconej kapitalizmowi, która niedawno trafiła do księgarń. Dane wyglądają na wiarygodne, podpisane są pod nimi solidne ośrodki badawcze, przedrukował je czołowy niemiecki dziennik „Die Welt”. Raczej nie jest to więc fejk ani efekt halucynacji wskutek wąchania czegoś naprawdę mocnego przez szalonego naukowca. Polacy deklarują miłość do kapitalizmu.
Czy Wam też się to gryzie z tym, że Polak wybrał do władzy polityków, którzy są miłośnikami państwa opiekuńczego, socjału, zasiłków, dopłat, świadczeń i rekompensat? Zwariowaliśmy czy co innego mówimy, a co innego myślimy? A może to jakieś grube nieporozumienie? Mam trzy hipotezy.
Po pierwsze: Polak najbardziej na świecie kocha kapitalizm, bo… widzi, co się dzieje w Polsce. Powszechnie uważamy, że Zjednoczona Prawica to gospodarczy socjaliści. A może wcale tak nie jest i Polak jest mądrzejszy, niż nam się wydaje, bo to od razu zauważył? Politycy partii rządzącej mówią dużo o roli państwa w gospodarce, ale tak naprawdę uprawiają zwykłą, prostą redystrybucję – zabierają (mniej więcej) wszystkim i rozdają (mniej więcej) wszystkim. Po drodze część zabierając dla siebie.
Nie przeznaczają tych pieniędzy na usługi publiczne wysokiej jakości (szkoły, przychodnie, szpitale, policja, sądy), tylko mówią ludziom: „jesteśmy raczej nieudaczni, nie umiemy nic zbudować, ale macie tu 500 zł i sobie sami zorganizujcie”.
Rząd, który nie ma polityki mieszkaniowej (potrafi tylko wymyślić dumpingowy kredyt hipoteczny), ani transportowej (kolej w Polsce jest jedną z najsłabiej finansowanych dziedzin), energetycznej (spóźniliśmy się o 10 lat z transformacją), ani demograficznej (zero wsparcia w opiece nad dziećmi, tylko kasa i „sam sobie kup”) jest tak naprawdę bezdusznie kapitalistyczny. Radź sobie sam albo umieraj.
Po drugie: Polak najbardziej na świecie kocha kapitalizm, bo… widzi połowę tego, co się dzieje w Polsce. Nasza wiedza o finansach państwa statystycznie nie jest duża. Część z nas uważa, że nie płaci żadnych podatków (a przecież prawie połowa dochodów państwa to podatek VAT, który płacimy codziennie w sklepach).
Ponieważ większość z nas nie dotknęła jeszcze dobrze zorganizowanego państwa, z porządnymi szkołami, ochroną zdrowia, świetnym transportem publicznym oraz bezpieczeństwem – uważamy, że da się zrobić „państwo minimum” z wysokiej jakości socjałem i usługami publicznymi. Rządzący przecież ciągle obniżają podatki i świat się od tego nie zawalił.
Po trzecie: Polak najbardziej na świecie kocha kapitalizm, bo… każdy sobie rzepkę skrobie. A może my na kapitalizm nie patrzymy przez pryzmat pieniędzy, tylko osobistych wolności? A więc lubimy kapitalizm jako ustrój, w którym każdy robi, co chce, panuje wolność i nie trzeba się z nikim dogadywać. My home is my castle, każdy sobie rzepkę skrobie, wolnoć Tomku w swoim domku.
Jest i czwarta hipoteza, w którą wierzę najmniej: że naprawdę zatęskniliśmy za Balcerowiczem i czasami, kiedy sukces był w pewnym sensie dla każdego. Wtedy, co prawda, było bezrobocie i było jeszcze raczej biednie, ale jak ktoś miał dobry pomysł i zdobył trochę grosza, to bardzo szybko mógł zostać bardzo bogatym człowiekiem (zanim przyszedł ZUS i składka zdrowotna).
Dziś w Polsce nie urodzi się Elon Musk – to znaczy mógłby się urodzić, ale nie zrobi takiej kariery, jak w Stanach, bo nie ma tu warunków do tego. Może właśnie doszliśmy do wniosku, że nasz bałaganiarski ustrój, jakieś dziwaczne pomieszanie populizmu, socjalizmu i interwencjonizmu oraz nieudacznictwa z ultraliberalnym „masz tu 500 zł i sobie sam kup” odbiera szansę, żeby też nim zostać?
Jak Wam się podobają moje hipotezy? Macie własne przemyślenia dotyczące Polaka – fana kapitalizmu w kraju rządzonym (z wyboru tego właśnie Polaka) przez socjalistów? Dawajcie znać w komentarzach!
A jeśli chcecie wiedzieć, co politycy różnych partii szykują dla Waszych portfeli, to koniecznie przeczytajcie ten tekst, w którym porównuję pomysły na pensje, emerytury, podatki, mieszkania… Myślę, że warto też, żebyście przeczytali o tym, co szykuje Wam „tanie państwo” – idzie paragonowa rewolucja. Już dziś ją przetestowaliśmy.
To też miażdży: „Pensja pod stołem? 27% Polaków lubi to. Część z nas już to praktykuje. W co wierzą ci, którzy jeszcze chcą płacić podatki od pensji?”
Zobaczcie też wideofelieton: dlaczego wszyscy czepiają się Orlenu za tanie paliwo?
zdjęcie tytułowe: kadr z filmu „Sami swoi”