Kampania wyborcza się rozkręca. Szef PO Donald Tusk rzucił pomysł: podwyżka wynagrodzeń dla budżetówki o 20%. I zaczęła się licytacja. Czy zarobki w sektorze publicznym rzeczywiście są takie niskie? Czy je podnosić? A jeśli tak, to o ile? I według jakich kryteriów? Sprawdzam, co jest prawdą, a co mitem, jeśli chodzi o płace w sektorze publicznym
Zacznę od kilku faktów. W Polsce jest około 16 mln osób pracujących. Z tego w sektorze publicznym pracuje 3,4 mln. To oznacza, że „na państwowym” pracuje mniej więcej co dziesiąty Polak i co piąty zatrudniony. Nie są to jednak wyłącznie urzędnicy. Sektor publiczny to wszystkie jednostki, gdzie państwo ma większościową kontrolę. A więc nie tylko urzędy i instytucje, ale też przedsiębiorstwa, w których Skarb Państwa ma ponad 50% akcji, czy przedsiębiorstwa komunalne.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Z tych 3,4 mln około 350 000 to wojsko, policja i inne służby. Milion osób pracuje w edukacji, prawie 550 000 w opiece zdrowotnej i pomocy społecznej. Niecałe 300 000 zatrudnionych jest w przemyśle, ponad 200 000 w transporcie. Pracowników administracji jest około 650 000.
Czy w sektorze budżetowym zarabia się gorzej niż w prywatnym?
Okazuje się, że przeciętne płace w sektorze publicznym są… wyższe niż w prywatnym. Według stanu na październik 2020 r. (GUS podaje tak szczegółowe dane raz na dwa lata) średnia pensja w sektorze publicznym wyniosła 6042 zł, a w prywatnym – 5619 zł.
Pewnie dane zawyżają górnicy – pomyślałem na początku. Ale to nie jest pełna prawda. Choć rzeczywiście, w państwowym górnictwie zarabia się lepiej – przeciętnie o 1100 zł więcej niż w prywatnym. Ale to nie jedyna branża, gdzie mniej opłaca się robić u „prywaciarza”. Gdzie jeszcze „na państwowym” płacą więcej?
Odpowiedź jest zaskakująca: właściwie wszędzie. Z 19 sekcji działalności PKD przeciętna pensja w sektorze prywatnym wyższa jest tylko w trzech: działalność profesjonalna, naukowa i techniczna (o 1500 zł); informacja i komunikacja (o 530 zł) i działalność związana z kulturą, rozrywką i rekreacją (o 400 zł). W pozostałych – lepiej płaci pracodawca publiczny.
Nawet w edukacji i ochronie zdrowia, czyli tam gdzie najczęściej wskazuje się na niedofinansowanie wynagrodzeń, jest lepiej w sektorze publicznym niż prywatnym. Jak to możliwe? Odpowiedź wymaga wgryzienia się mocniej w dane. Ale nie bójcie się, przeglądania GUS-owskich zestawień Wam oszczędzę, przejdę od razu do wniosków.
Przeciętne miesięczne wynagrodzenie lekarza wynosiło w sektorze publicznym 10 910 zł, a w prywatnym nieznacznie mniej, bo 10 901 zł. Ale jeśli spojrzymy na stawkę godzinową, to okazuje się, że prywatnie za godzinę lekarz dostaje 63 zł, a publicznie – 55 zł. To oznacza, że z państwowej pensji musi pracować o 15% więcej czasu niż jego kolega w prywatnej przychodni.
A może nie podnosić, a obniżać pensje w sektorze publicznym?
Skąd się w ogóle biorą podwyżki płac w gospodarce? Jedni powiedzą, że to przez inflację. Inni, że przez relacje między popytem na pracę a jej podażą. Pewnie tych czynników jest wiele – gospodarka to niezwykle złożony system.
Ekonomiści wskazują na pewną ważną korelację. PKB na pracującego w Polsce i nominalne średnie wynagrodzenie rosną w zbliżonym tempie od lat. Co to znaczy? Że nie da się oderwać płac od produktywności. Rozjechanie się tych dwóch wskaźników oznacza nierównowagę w gospodarce.
Problem z płacami w budżetówce jest taki, że trudno jest zmierzyć produktywność pracy urzędnika albo nauczyciela w publicznej szkole. Dlaczego? Bo usługi, które świadczy, są darmowe. Jaki produkt i o jakiej wartości generuje celnik sprawdzający paszporty, strażak gaszący pożar, sędzia rozstrzygający sprawę spadkową? Specjaliści starają się jakieś metody wypracować, ale to zawsze jest chodzenie naokoło.
Może więc powinno się indeksować płace w sektorze publicznym z prywatnym? Jest to na pewno jakieś rozwiązanie. Przypominam, że duża część sektora publicznego to (mniej lub bardziej) normalnie działające firmy. Ta kwestia dotyczy zatem raczej administracji, edukacji, ochrony zdrowia.
Dlaczego zmiany płac w gospodarce nie powinny się „rozjechać”?
Odrzućmy prymitywne myślenie, ze urzędnicy to darmozjady. Tanie państwo to dziadowskie państwo. Oczywiście, nie chodzi o pompowanie budżetu, ale o zarządzanie i poszukiwanie efektywności.
W sektorze prywatnym firma może kupić trzeci odrzutowiec dla prezesa, a może zainwestować w nową maszynę albo wysłać pracowników na szkolenia. W obu wypadkach wyda pieniądze, ale efekty będą różne. Tak samo w sektorze publicznym. Można dołożyć pieniędzy i je, jak rzekł prezydent Wałęsa, udup… utopić, a można poprawić funkcjonowanie urzędów.
Wyższe płace w budżetówce można potraktować jako inwestycję w sprawne państwo. Oczywiście samo podnoszenie wynagrodzeń nie podniesie kompetencji, nie sprawi, że nasze podania w urzędach będą rozpatrywane szybciej, a sprawy w sądzie przebiegały sprawniej. Do tego potrzebne jest lepsze zarządzanie, szkolenia itd.
Nie da się jednak tego osiągnąć bez dodatkowych pieniędzy. Ale powinny one trafiać na odpowiednie projekty, a nie być rozrzucane masowo, bez żadnej kontroli. Jak sektor publiczny radzi sobie z nagradzaniem kompetencji? Wydaje się, że gorzej niż prywatny.
Do poziomu średniego wykształcenia wynagrodzenia są w miarę równe. Ale osoby z dyplomem lepiej wyjdą na zatrudnieniu w sektorze prywatnym. To zaś oznacza, że sektor publiczny przegrywa konkurencję o pracowników o najwyższych kompetencjach. Czyli właśnie tych, którzy mogliby najwięcej poprawić.
Płace w sektorze publicznym: rosły szybciej czy wolniej niż w prywatnym?
Odpowiedź brzmi: raz tak, raz tak. W horyzoncie 15-letnim te wahania się wyrównują i generalnie dynamika płac w ujęciu realnym jest zbliżona. Kiedy bardziej opłaca się być w budżetówce? Gdy w gospodarce jest słabo, a inflacja rośnie.
Czyli w sumie w takich czasach, jakie mamy obecnie. Jeśli ktoś miałby teraz odchodzić ze stabilnej pracy w instytucji państwowej (na przykład z banku centralnego), żeby zatrudnić się w prywatnym przedsiębiorstwie (np. serwisie o finansach osobistych), to niech się dwa razy zastanowi…
Czym grozi podejście typu „dajmy wszystkim podwyżkę o 20%”? Zerwaniem z równowagą, która – jak widać w danych – panuje od dłuższego czasu. Urzędy PKB nie generują, ale w jakiś sposób mechanizmy gospodarcze są w stanie wymusić, by w dłuższym horyzoncie jedne pensje nie odbiegały od drugich.
Jest jeszcze jedno ciekawe zestawienie, które pokazuje, dlaczego automatyzm to nie jest dobry pomysł. Struktura geograficzna płac w sektorze publicznym jest dużo bardziej płaska niż w prywatnym. O co chodzi? Różnica między średnim wynagrodzeniem w województwie mazowieckim (gdzie jest najwyższe) a lubelskim (gdzie jest najniższe) wynosi niecałe 1300 zł na państwowym, ale prawie 2900 zł na prywatnym.
Nierówności nie świadczą dobrze o gospodarce państwa, ale świadczą one o poziomie rozwoju w poszczególnych regionach. Jeśli tego zróżnicowania nie ma, a wysokość płac jest dekretowana jednolicie dla całego kraju, to efektem jest sytuacja, że urzędnik na tym samym stanowisku może w dużym mieście klepać biedę, a w małej miejscowości żyć jak panicz.
Zobacz wideokomentarz i czytaj dalej – o wnioskach dla polskich polityków:
Jakie wnioski z danych dla polityków? Trzy postulaty
>>> Po pierwsze, nie licytować się na populistyczne hasła. Rozumiem, że okrągłe liczby trafiają do wyobraźni wyborców, ale niech mają one oparcie w rzeczywistości. Sytuacja w sektorze publicznym w skali makro nie jest wcale zła. Nawet średnia płaca w administracji publicznej jest o 14% wyższa niż przeciętne wynagrodzenie w gospodarce. Nie ma potrzeby skokowo podnosić pensji wszystkim.
Tym bardziej że tego typu zastrzyk gotówki do gospodarki będzie dużo kosztował budżet państwa. Donald Tusk szacuje swoją propozycję 20% podwyżki na 30 mld zł rocznie. Dlaczego to może być groźne dla reszty społeczeństwa? Ponieważ tak duży impuls zwiększy tylko inflację. A to ostatnia rzecz, której teraz potrzebujemy.
>>> Po drugie, pieniądze na usprawnianie państwa należy wydawać mądrze. Z lotu ptaka sytuacja płacowa wygląda nieźle. Ale pewnie są miejsca, gdzie zwiększenie finansowania jest zdecydowanie pilniejsze niż w innych miejscach. Wszyscy widzieliśmy, jak tytaniczną pracę wykonywał Sanepid przez dwa lata pandemii – choć był do takiej skali działania nieprzystosowany. Może zamiast podnosić płace w sektorze publicznym, trzeba w niektórych miejscach zwiększyć zatrudnienie?
Nauczyciel z wyższą pensją nie będzie w stanie uczyć większej liczby dzieci. Nasz system edukacji przygarnia dziesiątki tysięcy uczniów z Ukrainy. Potrzeba więcej klas, więcej godzin, więcej osób mówiących po polsku i ukraińsku, więcej etatów.
>>> Po trzecie, zastanowić się nad wskaźnikami efektywności pracowników budżetówki. Jak ją mierzyć? Jak wynagradzać? I jak motywować do pracy dla państwa najlepszych ekspertów. Bo odwoływanie się do postawy obywatelskiej to zdecydowanie za mało.
Nie ma nic złego w tym, żeby administracja była kuźnią kadr dla sektora prywatnego. Jednak chodzi o to, by ludzie odchodzili do przedsiębiorstw, a nie z urzędów. O co mi chodzi? Czym innym jest sytuacja, w której urząd inwestuje w kompetencje pracowników i premiuje ich rozwój, a opcja przejścia do sektora prywatnego jest alternatywą do rozpatrzenia. A czym innym taka, w której po kilku latach w urzędzie szanse na rozwój się kończą, podwyżkę zdobyć można tylko za wysługę lat, więc ucieczka z tego miejsc jest jedyną opcją na poprawę warunków życia.
——————
Posłuchaj podcastu: czy pracownicy budżetówki powinni dostać podwyżki?
W 99. odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” sprawdzamy, jakie podwyżki powinni dostać urzędnicy budżetówki (lider opozycji obiecuje 20%, jeśli wygra wybory, ale minister edukacji przebija i mówi – 30%), a także chłodno myślimy o innych podwyżkach. Rozważamy, do czego doprowadzą nas podwyżki stóp procentowych i wzrost raty kredytu (czy z ich powodu znów grozi nam, że będziemy „mieszkać u Niemca” i czy to aby na pewno jest źle). Zastanawiamy się też nad tym, czy lepszą lokatą kapitału od depozytu w banku może być… używane auto. A na koniec przedstawiamy trzy dobre wiadomości na wyjątkowo złe czasy. Do wysłuchania podcastu – aby to uczynić należy kliknąć ten link – zapraszają Maciek Bednarek, Irek Sudak, Maciek Samcik oraz nowy członek teamu „Subiektywnie o Finansach” – Maciek Jaszczuk. Bo liczba Maćków na metr kwadratowy subiektywności musi się zgadzać :-).
zdjęcie tytułowe: Alex Kotyilarski/Unsplash