Uber, popularna platforma do zamawiania przejazdów, wprowadził niedawno nową usługę – UberX Share. Opcja ta umożliwia współdzielenie przejazdu z innymi pasażerami jadącymi w tym samym kierunku. Uber płaci klientom za samą gotowość skorzystania z usługi „share”. Inni dostawcy usług przewozowych wcześniej też tego próbowali, ale w Polsce nigdy nie był to sukces. Po co więc Uber w to wchodzi? Sądzę, że tu nie chodzi o biznes dzisiaj, ale o…. „badanie konsumenta” i przyzwyczajanie go do nowego standardu. W co tak naprawdę gra Uber?
UberX Share działa od 22 lutego, a Warszawa jest jednym z czterech europejskich miast, w których wystartowała usługa. Ma ona pokazać Ubera jako dbającego o minimalizowanie emisji zanieczyszczeń i sprawić, że przejazdy będą bardziej przystępne cenowo – koszt przejazdu może być do 30% niższy w porównaniu do standardowego przejazdu UberX. Ale czy na pewno? Jakie korzyści może wyciągnąć z tego rozwiązania przeciętny mieszkaniec stolicy?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nowa usługa Uber w Warszawie. Jak działa UberX Share?
Uber to amerykańska korporacja i przejazdy współdzielone do niedawna oferował tylko na rodzimym rynku. Od 2023 r. UberX Share jest dostępny w Zurychu i Paryżu. W tym samym czasie jednym samochodem może podróżować większa liczba pasażerów, co w teorii pozwala każdemu z nich zaoszczędzić pieniądze. Nie udało mi się jednak uzyskać dostępu do żadnych statystyk związanych z wykorzystywaniem tej usługi w Szwajcarii lub Francji.
Jak to działa? Niezależnie od tego, czy użytkownik w trakcie swojej podróży zostanie dopasowany do innego pasażera, czy nie – już za sam wybór opcji UberX Share otrzymuje niższą cenę. W polskich warunkach są to zazwyczaj kwoty rzędu 2-3 zł, więc trudno powiedzieć, żeby był to taksówkowy gamechanger.
UberX Share można zamówić wyłącznie wtedy, gdy jest się jedynym pasażerem zamawiającym przejazd. Chodzi o to, by uniknąć sytuacji, w której dwóch kolegów umawia się i razem zamawiają przejazd w dwa różne miejsca docelowe – najprawdopodobniej ewentualny współpasażer, który chciałby wystartować z tego samego miejsca, nie zostanie wpuszczony do taksówki.
W przypadku dopasowania kilku pasażerów w ramach jednego kursu opłata może być do 30% niższa porównaniu do standardowego przejazdu UberX na tej samej trasie. Nie jest to sztywny rabat, bo zależy od długości trasy. Zapewne wszystko Uber oblicza za pomocą algorytmu, który szacuje oszczędność czasu i paliwa dzięki temu, że kierowca w tym samym momencie wykonuje de facto dwa przewozy lub więcej.
Wybierając UberX Share nie ryzykujemy bardzo długich podróży, w trakcie których kierowca będzie zgarniał pasażerów z różnych końców miasta. Przynajmniej tak deklaruje Uber. Przejazd może być wydłużony o maksymalnie 8 minut względem indywidualnej trasy.
Źródło zdjęcia: Shangarey, Freepik
W co tak naprawdę gra Uber?
Uber płaci więc 2-3 zł za gotowość, że – gdyby udało się znaleźć współpasażera – jesteśmy gotowi jechać do celu dłużej, w nieco mniejszym komforcie „prywatności”, ale zarazem o kilkanaście procent taniej (czyli oszczędzając czasem 10 zł, a czasem 15 zł). Atrakcyjne?
Być może ta opcja skusi klientów najbardziej wrażliwych na ceny przejazdów lub będzie popularna w momentach, gdy są skokowe wzrosty popytu na przejazdy (np. po meczu czy koncercie), ale mam wrażenie, że przy bardzo niskich w Polsce cenach przejazdów (co by nie mówić, wejście Ubera spowodowało w Polsce erozję cen usług taksówkowych), to nie będzie popularna usługa. Próbował jej jakiś czas temu Free Now i nie chwalił się wielkimi sukcesami.
Sądzę, że w tym momencie nie chodzi nawet o biznes dla Ubera, lecz o to, że firma powoli zaczyna przyzwyczajać klientów do nieco innego standardu usług, który później wykorzysta jako całkiem nowy model biznesowy.
O co chodzi? Otóż, jak wiadomo, prędzej czy później w największych europejskich miastach pojawią się ograniczenia wjazdu prywatnych pojazdów. Miasta – w trosce o ograniczenie smogu i zanieczyszczeń – będą promowały transport zbiorowy. Uber już w niektórych amerykańskich miastach przetestował usługę polegającą na tym, że zwozi pasażerów do stacji autobusowych albo kolejki podmiejskiej.
To może być najbardziej efektywny model poruszania się dla osób, które mieszkają na niezbyt zaludnionych obszarach – tam, gdzie nie opłaca się doprowadzać linii tramwajowych czy autobusowych. W takich miejscach gmina – zamiast dokładać się do linii autobusowej – mogłaby wykupić dla mieszkańców np. abonament na dwa przejazdy UberX Share dziennie na trasie do najbliższej stacji kolejki podmiejskiej.
To by oznaczało, że mieszkańcy przestaną potrzebować własnych samochodów, by dojechać do pracy (bo będą mieli darmowy UberX Share plus bilet miesięczny komunikacji miejskiej) i zmniejszy się liczba osób wjeżdżających do centrum. Mniejszy będzie też opór dla wprowadzenia wyższych opłat za parkowanie w centrum, bo pojawi się dostępna alternatywa.
Moim zdaniem właśnie w to gra dziś Uber, wprowadzając nową usługę. To nie jest jeszcze model biznesowy, który ma się upowszechniać dziś – Uber nie liczy na to, że będzie realizował bardzo dużo przewozów łączonych. Na razie głównie chce przyzwyczaić ludzi do tego, żeby wyrazili gotowość do korzystania z takiej usługi. Dlatego właśnie wprowadził ulgę „za gotowość” w wysokości 2-3 zł przy zamawianiu pojazdu.
Uber zbierze też mnóstwo danych dotyczących tego, gdzie mieszkają i jak się poruszają osoby gotowe do korzystania ze zniżki w zamian za przejazd łączony z innym pasażerem. Te dane posłużą być może do opracowania mapy tego typu przejazdów i złożenia samorządom propozycji ułatwienia mieszkańcom dojazdu do przystanków komunikacji miejskiej, by nie wjeżdżali do centrów miast własnymi samochodami.
Jak zaoszczędzić na przejeździe Uberem?
Już dziś działa inny, bardziej opłacalny sposób na oszczędzanie w trakcie z korzystania z Ubera. Od dłuższego czasu dostępna jest opcja dodawania przystanków, z której można korzystać, podróżując na przykład ze znajomym. Zamiast zamawiania dwóch oddzielnych przejazdów, można zamówić „na spółkę” jeden, ale z przystankiem i całkowitą należność podzielić na pół. Wówczas całkowita kwota do zapłaty będzie znacznie niższa. Dlaczego?
Oczywiście, żeby metoda była korzystna dla obydwu stron, punkt docelowy musi być podobnie odległy dla nas i dla naszego kompana (np. jeśli zarówno my, jak i nasz znajomy chcemy dostać się z południa miasta X do dwóch różnych lokalizacji położonych na północy). Wówczas osobno za przejazd każdy z nas będzie musiał zapłacić ok. 50 zł (w przypadku większego miasta), a platforma ściągnie z nas łącznie okrągłą stówkę.
Jeśli zdecydujemy się jednak na dodanie przystanku, całkowity koszt powinien zamknąć się w granicach 60-70 zł. Każdy z nas zapłaci po 30-35 zł, czyli 0 15-20 zł mniej. To zniżka podobna do tego, co oferuje Uber w swojej nowej usłudze UberX Share.
UberX Share przynosi korzyści przede wszystkim kierowcom. Gdy kierowca zaakceptuje przejazd w ramach usługi łączonej, aplikacja wyszuka sposoby, aby mógł zabrać większą liczbę pasażerów, co oznacza większe możliwości zarobkowe. Jeśli dwóch pasażerów podróżujących w mniej więcej tym samym kierunku musi zapłacić za przejazd po 30 zł, to kierowca za wykonanie jednego z nich dostanie 20,1 zł (prowizja brutto platformy to 30,75%). Drugiego najpewniej nie zdąży wykonać, ponieważ zostanie on przyjęty przez innego kierowcę.
Jeśli jednak kierowcy uda się dopasować dwóch pasażerów, którzy za samodzielny przejazd zapłaciliby po 30 zł, to wyjdzie na plus – nawet gdy pasażerowie za skorzystanie z opcji „share” uzyskają maksymalny 30% rabat. Wówczas każdy z użytkowników płaci za przejazd po 20 zł (zamiast 30 zł). Kierowca za połączoną usługę zarobi 27,7 zł (40 zł – 30,75% prowizja brutto).
Oczywiście czas pracy kierowcy jest nieco dłuższy niż w przypadku zwykłego indywidualnego przejazdu, ale… maksymalnie o 8 minut. Za te 8 minut (przy założonym wariancie) kierowca zarabia o 25% więcej, co jest naprawdę dobrym wynikiem. Oprócz tego, tak jak w przypadku pozostałych produktów dostępnych w aplikacji, może on otrzymywać napiwki po zakończonym przejeździe. Z tą różnicą, że nie od jednego pasażera – a od kilku – skala zysku może być więc jeszcze większa.
Źródło zdjęcia: Wirestock, Freepik
Warszawa jak Nowy Jork – poletkiem doświadczalnym Ubera
Stolica Polski to jedno z niewielu miast w Europie, w których platforma zdecydowała się wprowadzić usługę UberX Share. Tutaj też w zeszłym roku firma wystartowała z usługą Uber by Women, czyli łączącą pasażerki z kierowczyniami. Także w Warszawie uruchomiono Uber Airport – przejazdy z Lotniska Chopina.
W ramach tej usługi pasażerowie mogą wsiąść do wolnego samochodu w strefie przylotów i rozpocząć podróż znacznie szybciej, podając kierowcy kod PIN z aplikacji, zamiast czekać na przyjazd konkretnego kierowcy. Stołeczne lotnisko jest trzecim na świecie i pierwszym w Europie, w którym udostępniono taką możliwość, po Melbourne i Dubaju.
Uber chce też promować pojazdy elektryczne wśród swoich kierowców. Na razie robi to w swoim mateczniku, czyli w USA. Generalnie chodzi o wymianę floty samochodów wożących pasażerów pod marką Uber na zasilane prądem. Wiosną zeszłego roku, podczas konferencji Go Get Zero w Londynie, Uber zobowiązał się do osiągnięcia pełnej zeroemisyjności do 2040 r.
Sęk w tym, że Uber nie ma własnych kierowców. Niedawno zaczął współpracę z Teslą w celu promowania korzystania z samochodów elektrycznych. Uber zaoferował kierowcom dodatkowe zniżki na zakup modeli Tesli (mowa tu o Model 3 i Model Y), które sięgają nawet 2000 dolarów i można je łączyć z federalnymi ulgami na zakup „elektryków”, które wynoszą do 7500 dolarów.
Uber wie, co się święci. Prowadzi biznes oparty na mobilności, zdaje sobie sprawę z tego, że może być pewną alternatywą dla mieszkańców peryferyjnych dzielnic miast dla używania samochodów prywatnych. A jednocześnie wie, że będzie mu łatwiej negocjować partnerstwa z włodarzami tych miast, gdy sam będzie oferował przejazdy samochodami elektrycznymi. Zwłaszcza że Unia Europejska wciąż nie rezygnuje z założenia, że mamy przestać sprzedawać samochody spalinowe do 2035 r.
Czy to się uda – to inna sprawa. Ale jeśli rzeczywiście ludziom spadnie dostępność do samochodów (bo będą w sprzedaży tylko droższe modele elektryczne, hybrydowe albo na wodór), to Uber chce być rycerzem na białym koniu, który – być może obsypany dotacjami metropolii – będzie pomagał złagodzić ludziom ból istnienia.
Źródło zdjęcia tytułowego: Wirestock, Freepik