Co prawda odeszły w przeszłość polisy inwestycyjne starego typu, czyli te, które więziły klientów na lata i były obciążane gigantycznymi opłatami za zarządzanie, ale nie odeszły w przeszłość spory klientów z firmami ubezpieczeniowymi o zwrot pieniędzy. Najtrudniej mają posiadacze polis typu Libra, czy Pareto, czyli tzw. polis strukturyzowanych. Ale niedawny wyrok sądu niesie im nadzieję – można odzyskać wszystkie wpłacone pieniądze!
Osoby przed laty „ubrane” w polisy inwestycyjne (czyli plany systematycznego oszczędzania, z których nie można było się wycofać przed upływem 10-20 lat bez płacenia ogromnych opłat likwidacyjnych) są dziś w coraz lepszej sytuacji. Wycofując się z inwestycji – a często wycofać się warto, bo opłaty zjadają większość zysków – klienci nie muszą płacić „haraczu likwidacyjnego”. Firmy ubezpieczeniowe rezygnują z niego z własnej woli, na mocy specjalnych ugód zawartych pod kuratelą UOKiK-u albo po przegraniu sprawy w sądzie (a ubezpieczyciele przegrywają seryjnie).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Libra, Lucro, Pareto… walka trudniejsza niż w zwykłych polisolokatach. Ale są już przełomowe wyroki!
W trudniejszej sytuacji są ci klienci, którzy kupili polisy typu strukturyzowanego, takie jak Libra, czy Lucro. W ich przypadku „uwolnienie” od opłat likwidacyjnych zwykle nic nie daje. Problem w tym, że pieniądze w tego typu polisach były lokowane w indeksy, których wartość krótko po starcie inwestycji błyskawicznie topniała o 20-30%. I często do dziś nie odzyskała wartości. Zwrot opłaty likwidacyjnej nic tu nie daje, bo główny problem i koszt polisy to różnica między kwotą zainwestowaną na początku i obecną wartością.
Ubezpieczyciele argumentują, że takie polisy mają 10-15 lat „życia” przed sobą i inwestycje jeszcze mogą przynieść zyski. Jednak nie chcą tłumaczyć z czego wziął się skokowy spadek wartości tuż po starcie. Klienci z reguły nie są też w stanie zweryfikować wartości indeksów, na których oparta jest ich inwestycja, bo nie są one nigdzie notowane. Muszą wierzyć ubezpieczycielowi na słowo, że spadek wynosi tyle, ile wynosi.
Czytaj też: Gdzie się podziało 205.000 zł? Tego nie (po)wie nawet bank, który sprzedał polisę. Ubezpieczenie-widmo?
To oczywiście rozbój w biały dzień. Nie można oferować klientom produktów finansowych, których nie tylko nie rozumieją, ale nie są w stanie zweryfikować ich wyników. Już jakiś czas temu cytowałem na „Subiektywnie o finansach” nieprawomocny wyrok jednego z sądów, który stwierdził – rozpatrując jedną z polis stworzonych przez firmę ubezpieczeniową Europa i sprzedawaną przez Open Finance, że…
„Zdaniem sądu okoliczność braku ujawnienia w umowie ubezpieczenia sposobu ustalenia wartości rachunku sprzeciwia się naturze zobowiązania. Uzasadniając wyrok sąd zauważył, że rachunki klientów tylko w ciągu dwóch miesięcy straciły na wartości blisko 40%”
Tutaj więcej: Jest nadzieja dla nabitych w toksyczne polisy! Sąd uznał, że są… wbrew naturze
Dziś kolejny taki przypadek, tym razem już ostateczny. Mec. Radosław Dermont z gdyńskiej kancelarii Dermont pochwalił mi się, że prawomocnie wygrał dla swojego klienta zwrot wszystkich – co do grosza! – wpłaconych w taką polisę pieniędzy. A więc opłaty likwidacyjnej, opłaty za zarządzanie w wysokości 19,5% wartości inwestycji, a także strat, która – zdaniem mec. Dermonta – „wynikała z nienależnego zaniżania wartości rachunku bez związku ze zmianą wartości aktywów, w które rzekomo były inwestowane pieniądze klienta i innych ubezpieczonych”.
Mec. Dermont twierdzi, że powołując się na to rozstrzygnięcie można podważać wszystkie inne „inwestycje” oparte o ten sam mechanizm – takie jak Libra, Lucro, czy Pareto. Takich produktów firmy ubezpieczeniowe i pośrednicy finansowi oferowali klientom kilkaset (najczęściej w „krótkich seriach”).
Tak sąd „zniszczył” umowę polisy strukturyzowanej „od środka”. Prawomocnie!
W czym rzecz? Otóż sąd de facto „zniszczył” umowę od środka. Nie orzekł jej nieważności (to częsta droga, którą usiłują podążać klienci, ale nie jest najłatwiejsza), lecz uznał za klauzulę niedozwoloną postanowienie regulaminu UFK – czyli funduszu, w który były inwestowane pieniądze – na podstawie którego dokonywano „inwestycji”. Sąd uznał, że to postanowienie zawierało komponent pozwalający na obniżenie wartości funduszu bez związku z typowym ryzykiem inwestycyjnym, na które mógłby „pisać się” klient.
„Powód w chwili zawarcia umowy nie był w stanie na podstawie zapisu regulaminu funduszu Open Life TTO2 ustalić podstawy obliczania wartości aktywów netto funduszu. Zgodnie z regulaminem funduszu środki były lokowane w obligacje wyemitowane przez Nomura Bank Internationale. Wypłata z obligacji oparta jest na zmianach wartości indeksów wchodzących w skład tzw. koszyka inwestycji”
Zagmatwane? A jakże. Niejasne? Bezapelacyjnie. Oczywiście nie muszę dodawać, że notowań obligacji, ani indeksu Nomury nie dało się nigdzie znaleźć. Pieniądze klienta ginęły w czarnej dziurze gorszej od tabeli kursów franków, na której „wyroki” skazani byli walutowi kredytobiorcy.
„Świadczenie ubezpieczyciela nie było określone w umowie w sposób stanowczy ani konkretny. (…) To pozwany powinien wykazać, że spadek wartości funduszu z 250 zł do 100 zł zgodny był z regulaminem funduszu. (…) Z okoliczności sprawy wynika, że w polisie strukturyzowanej, do której przystąpił powód straty wynikły z przeceny wartości stworzonego funduszu inwestycyjnego. Przecena ta nastąpiła na podstawie mechanizmu nieujawnionego w umowie, a więc nie jest pochodną normalnego ryzyka inwestycyjnego”
– stwierdził sąd. I dodał, że firma ubezpieczeniowa oraz sprzedawca polisy odmówili ujawnienia mechanizmu, który doprowadził do strat klienta. Tłumaczyli, że to ich „własność intelektualna”.
Sąd w takim układzie stwierdził – i to w obu instancjach – iż zwrotowi podlegają wszystkie składki „zainwestowane” na podstawie tego dziwnego regulaminu. Uznał, że klient mógł stracić na tej polisie, ale powinien wiedzieć z czego te straty się biorą. A skoro nie wiedział, to znaczy, że regulamin jest „lewy”. I trzeba oddać klientowi wszystkie pieniądze, które na jego podstawie zainwestował. To niejako poważanie całości takiej umowy „od środka” bez orzekania o jej nieważności.
Sąd dodał, że ktoś wykupujący ubezpieczenie – choć nie powinien z góry zakładać zysku – to z pewnością nie zakłada straty. W przeciwnym razie – chcąc ryzykować – zdecydowałby się na inny rodzaj inwestycji, a nie wykup czegoś, co nazywa się ubezpieczeniem. To dodatkowe uzasadnienie wyroku mówiącego nie o zwrocie opłaty likwidacyjnej ani tego, co zostało na rachunku, tylko całej wpłaconej przez klienta kwoty.
Powinni ten wyrok przeczytać wszyscy nieszczęśnicy, którym naganiacze wcisnęli „pewne jak w banku” ubezpieczenia ze składką jednorazową, które okazały się strukturyzowanymi czarnymi skrzynkami. To może być dość skuteczny pomysł na odzyskanie wpłaconych pieniędzy. Podaję sygnaturę akt – Sąd Okręgowy w Gdańsku, 25 czerwca 2018 r., sygn. akt III Ca 366/18.
Czytaj też: Jak odzyskać pieniądze utopione w polisach typu Libra czy Pareto? Prawnicy mają sposób!
Czytaj też: Płacisz ubezpieczenie niskiego wkładu własnego? Rosną szanse na odzyskanie kasy w sądzie!
Czytaj też: Wygrał w sądzie 46.000 zł, ale bankowi prawnicy chcieli go wykiwać. Nie dał się. Wyprowadził kontrę
zdjęcie tytułowe: Geralt/Pixabay