Dolar wyceniany jest już poniżej psychologicznej bariery 4 zł. Kurs dolara na takim poziomie widzieliśmy ostatnio na początku 2021 r. Czy polscy konsumenci powinni się z tego cieszyć? Które produkty i usługi mają szansę tanieć pod wpływem słabnącego dolara?
Ogólnie ze słabego dolara powinniśmy się cieszyć, choć są „grupy interesu”, które kibicują drogiemu „zielonemu”. Gwoli ścisłości, euro również jest w trendzie spadkowym, ale dolar jest teraz na językach wszystkich, ponieważ przebił wspomniany poziom 4 zł.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tani dolar czy euro w pierwszej kolejności kojarzy się z tańszymi wakacjami za granicą. Dlaczego? To prosty mechanizm. Załóżmy, że na wakacje potrzebujemy 1000 dolarów. Przy kursie 4,5 zł zapłacimy za „zielone” 4500 zł, przy kursie 4 zł o 500 zł mniej.
Tańszy wypoczynek za granicą, ale nie wycieczki
Kurs walutowy ma wpływ nie tylko na to, ile zapłacimy na miejscu za kolację w restauracji, zakupy w sklepie czy bilet do muzeum. Zorganizowane wycieczki zagraniczne do krajów strefy euro rozliczane są w euro, reszta świata – w uproszczeniu – w dolarach. W tych walutach biura podróży negocjują ceny z lokalnymi hotelami. Teoretycznie, gdy dolar i euro słabną, powinniśmy to odczuć w postaci tańszych ofert wycieczek. Ale to nie takie proste.
Biura podróży współpracują z hotelami na różnych zasadach. Z niektórymi podpisują umowy kilka miesięcy przed sezonem, z innymi pół roku, rok, a nawet kilka lat wcześniej. Cena wycieczki zależeć więc będzie od tego, kiedy przypada płatność.
Prezes dużego biura podróży, z którym rozmawiałem, przyznaje, że obecna sytuacja sprzyja branży. To nie tylko kurs dolara (rosnący w siłę złoty), ale też spadające ceny paliwa lotniczego oraz… drożyzna w Polsce (czy faktycznie mamy z nią do czynienia – piszę o tym w tym felietonie), która zachęca Polaków do wypoczynku za granicą. Podkreśla jednak, by nie zapominać o głębokim dołku, w jakim znalazła się branża w czasie pandemii. Przyzwoite zyski z tego sezonu pójdą raczej nie na obniżanie cen, a w dużej mierze na zakopanie strat z poprzednich lat.
Przeczytaj też: Dolar rekordowo tani, a polski bank… rekordowo dużo zapłaci za lokatę w dolarach. Paradoks? Co z oprocentowaniem depozytów w walutach obcych?
Kurs dolara w dół – wakacje tańsze o kilka tysięcy złotych
Niezależnie od tego, za ile kupimy wycieczkę zagraniczną, wydatki w miejscu wypoczynku powinny być w tym roku niższe. O ile? Policzyli to eksperci fintechu Cinkciarz.pl. I tak, 13 lipca 2022 r. średni kurs euro wynosił 4,83 zł. Oznacza to, że w serwisach internetowych czy w fintechach z najkorzystniejszymi kursami za 1 euro trzeba było zapłacić ok. 4,85 zł, a w kantorach stacjonarnych ceny mogły sięgać 4,90 zł. Kilkuosobowa rodzina wybierająca się w podróż po Europie, która założyła budżet w wysokości 3000 euro, na wymianę musiała przeznaczyć 14.700 zł.
W ciągu roku kurs euro spadł o ponad 8%, w dobrych kantorach euro można kupić po 4,45 zł. Wymiana 3000 euro pochłonie więc ok. 13.300 zł, czyli o 1400 zł mniej niż przed rokiem. Wypoczywając w „strefie dolarowej”, wakacje możemy mieć jeszcze tańsze.
„Średni kurs dolara z 13 lipca 2022 r. to 4,81 zł. Po upływie 12 miesięcy spadł on do 3,98 zł. Przed rokiem za dolara płaciliśmy z reguły ok. 4,85 zł, podczas gdy obecnie ok. 4 zł. Na wymianę 3000 dolarów w poprzednie wakacje musieliśmy przeznaczyć ok. 14.500 zł. W tym roku wystarczy 12.000 tys. zł. W kieszeni zostaje zatem, bagatela, 2500 zł”
– wylicza Robert Błaszczyk, dyrektor departamentu klienta strategicznego w Cinkciarz.pl. Idąc tropem umacniającego się złotego, tańszy wypoczynek niż przed rokiem będziemy mieć też w Skandynawii czy w popularnej wśród Polaków Turcji.
W ciągu roku turecka lira straciła do złotego prawie 45%. Rok temu średni kurs liry wynosił 0,27 zł, dziś 0,12 zł. Zakup 50.000 tureckich lir w 2022 r. mógł pochłonąć (przy cenie 0,30 zł za 1 lirę) 15.000 zł, obecnie to ok. 8.000 zł. Oczywiście nie można zapominać o tureckiej inflacji, która w czerwcu sięgnęła ponad 38% w skali roku, ale – suma summarum – powinno wyjść taniej niż rok temu. Nie wszędzie będzie jednak taniej. Jak policzył Cinkciarz.pl, w wyniku zmian kursowych o 0,3% droższe będą w tym roku wakacje na Węgrzech.
„Bezspreadowcy” wygrywają z „wielowalutowacami”
W wielu naszych wakacyjnych (i nie tylko) poradnikach możecie przeczytać o tym, jaką kartę zabrać na zagraniczne wakacje, żeby nie przepłacić. Obecnie mamy na rynku dwa rozwiązania warte rozważenia. Pierwsze to karta wielowalutowa, czyli karta, którą na co dzień płacimy w Polsce (rozliczana jest w złotówkach), do której można podpiąć subkonta w kilku popularnych walutach.
W krajach strefy euro karta przełączy się po prostu w tryb euro, dzięki czemu nie poniesiemy kosztów przewalutowania i prowizji. Ale musimy zapewnić walutę na subkoncie walutowym. Możemy ją kupić w kantorze internetowym albo po preferencyjnych kursach w naszym banku.
Druga opcja to tzw. karta bezspreadowa. To karta złotowa, ale płacąc nią za granicą mamy gwarancję, że złotówki zostaną przewalutowane na lokalną walutę po najlepszym w danym momencie kursie (dobre karty bezspreadowe „obsługują” nawet 160 walut). Nie trzeba więc martwić się o zapewnienie waluty na subkoncie walutowym.
Która opcja lepsza? To zależy od aktualnej sytuacji na rynku walutowym. Obserwowane umocnienie złotego dobrze to ilustruje. Załóżmy, że posiadacz karty wielowalutowej w połowie czerwca kupił dolary z myślą o wakacjach, które zaplanował na połowę lipca. Wówczas kurs dolara oscylował wokół 4,15 zł. Z kolei osoba z kartą bezspreadową podróżuje teraz po „strefie dolarowej”, płacąc poniżej 4 zł za każdego wydanego dolara.
Obecna sytuacja na rynku walutowym pokazuje, że lepiej wychodzą na niej osoby używające kart bezspreadowych niż ci, którzy kupili ją jeszcze kilka tygodni temu.
Przeczytaj też: Gotówka, karta, ubezpieczenie, assistance… Wakacyjna checklista przed zagranicznym wyjazdem
Towary z importu powinny być tańsze. Czy są?
„Grupą interesu”, która wolałaby silnego dolara czy euro, są polscy eksporterzy. Bo im waluta, w której się rozliczają, jest droższa, tym więcej zarabiają po przeliczeniu jej na złote. Ten mechanizm działa oczywiście w dwie strony. Gdy płaczą eksporterzy, cieszą się importerzy. Ale czy cieszyć się też powinni polscy konsumenci, którzy kupują importowane towary? Czy płacimy mniej dzięki sile złotego?
Najlepszym przykładem jest oczywiście cena benzyny. Tankowanie jest tańsze dzięki taniejącej ropie naftowej, ale też dzięki spadkowi wartości dolara. Obecnie litr benzyny „95” kosztuje ok. 6,5 zł, podczas ubiegłorocznych wakacji trzeba było zapłacić aż 7,94 zł. Dziś benzyna jest o 18% tańsza niż rok temu.
A co z innymi produktami z importu? Zajrzałem do danych GUS. Ostatni pełny raport inflacyjny obejmuje maj. Średnia inflacja wyniosła wówczas 13% w skali roku, przy czym żywność była droższa średnio o blisko 19%. GUS publikuje dane inflacyjne na temat blisko setki produktów i usług. Jeśli towary importowane zdrożały w mniejszej skali niż średnia inflacja, można podejrzewać, że w pewnym stopniu wpływ na to miał coraz silniejszy złoty.
—————-
JAK ZABEZPIECZYĆ SIĘ PRZED ZMIANAMI WARTOŚCI WALUT? Jeśli myślisz o przyszłości, to powinieneś/powinnaś też gromadzić z myślą o tej przyszłości pieniądze. Może wystarczą na bycie rentierem, a może „tylko” na bezstresowe życie na dobrym poziomie, ale ważne, by te pieniądze zyskiwały na wartości. Może je „zniszczyć” inflacja lub dewaluacja (oraz nacjonalizacja, niektórzy mówią, że cyfryzacja też). Dlatego trzeba je mądrze przechowywać, odpowiednio podzielić i porządnie zabezpieczyć. Jak to robić? O tym piszę w e-booku, który jest częścią cyklu „Finansowe puzzle, czyli jak osiągnąć dobrobyt”. E-book można ściągnąć z tego miejsca. Gorąco zachęcam!
—————-
Problem w tym, że dolar swoje pikowanie rozpoczął w październiku 2022 r., a euro w lutym tego roku. Dlatego bardziej zasadne będzie wzięcie pod lupę danych inflacyjnych za okres od stycznia do maja (GUS podaje inflację roczną, w porównaniu z poprzednim miesiącem i właśnie od początku roku). W tym okresie średnia inflacja wyniosła 5,7%, a inflacja żywnościowa 7,2%.
Towarem importowanym są np. ryby i owoce morza, które od stycznia do maja zdrożały o 5,2%, a więc poniżej średniej. Choć Polska produkcją nabiału stoi, to sporo też go importuje. Inflacja w tej kategorii wyniosła (przypomnę: w okresie styczeń – maj) 3,1%. Importujemy też sporo warzyw i owoców (głównie z Hiszpanii i Niemiec) – zdrożały one odpowiednio o 9,1 i 17,4%, czyli znacznie powyżej średniej.
Kawa, herbata? W przypadku tych produktów inflacja wyniosła odpowiednio 7,5 i 8,4%. A może wpływ silnego złotego widać w cenach samochodów, czyli również towaru z importu? GUS podaje, że samochody zdrożały od stycznia do maja o 1,6%. Wśród towarów pochodzących głównie z importu jest też sprzęt telekomunikacyjny, który w omawianym okresie potaniał o 3,5% oraz sprzęt audiowizualny, fotograficzny i informatyczny. Inflacja w tej kategorii wyniosła 0,6%.
GUS podaje też inflację cen wycieczek zagranicznych. Od początku roku do maja potaniały o 0,5%. Dla porównania „turystyka zorganizowana w Polsce” zdrożała o 8,9%.
Na powyższe dane patrzcie oczywiście z dystansem. Niski kurs dolara może wpływać na ceny towarów z importu, ale – podobnie jak w przypadku wycieczek zagranicznych – nie dzieje się to automatycznie. Zakup towarów kontraktuje się z wyprzedzeniem, a więc nie zawsze po kursach, które obowiązują dziś. Poza tym polscy przedsiębiorcy mają „polskie” problemy.
Nawet jeśli dzięki korzystnej sytuacji na rynku walutowym sprowadzają do Polski towary po niższych cenach, to muszą mierzyć z inflacją wywołaną czynnikami wewnętrznymi. Finalnie na sklepowych półkach nie koniecznie zobaczymy tańsze produkty, choć dolar czy euro słabną.
Zdjęcie tytułowe: Maciej Bednarek