Pan Artur kilkukrotnie odmawiał zgody na propozycje bankowego doradcy, by skonsolidować kredyty. Aż w końcu się skusił, bo pracownik banku zapewniał, że dzięki kilku trikom konsolidacja zmniejszy łączną kwotę zadłużenia. W praktyce, po zamianie dwóch kredytów na jeden, okazało się, że nasz czytelnik ma do spłaty… o ponad 3000 zł więcej niż na początku. Jak do tego doszło?
Banki bardzo często namawiają nas do konsolidowania długów. Przekonują nas m. in. tym, że po połączeniu wszystkich długów „pod jednym dachem” będziemy mieli tylko jedną ratę i nie pogubimy się w swoich zobowiązaniach. To może być zaleta, ale jeśli mamy plan pozbycia się długów, to może lepiej mieć kilka mniejszych kredytów? Łatwiej wtedy wyznaczać sobie cele ich spłaty.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Konsolidując wszystkie kredyty, zyskujemy poczucie, że w końcu mamy już tylko jedno zobowiązanie. Skoro już nie gubimy się w swoich kredytach, to przecież nic się nie stanie, jak weźmiemy kolejny na niewielką kwotę. Posiadając z kolei kilka kredytów, łatwiej będzie nam ułożyć strategię ich spłaty. Zaczynamy od tego z najwyższymi odsetkami, a po jego spłacie zyskujemy poczucie sprawczości i motywację do kolejnych działań.
Druga oferowana korzyść z konsolidacji kredytu to możliwość uzyskania niższego oprocentowania. Do takich rozwiązań często namawiają nas konkurencyjne banki (jeśli rzetelnie spłacamy raty, to zostaliśmy „przetestowani” w boju i nowy bank wie, że finansuje w miarę bezpiecznego klienta). Ale nawet jeśli wszystkie nasze zobowiązania są w jednej instytucji, to prędzej czy później doradca może zaproponować nam połączenie wszystkich kredytów w jeden, taki o niższym oprocentowaniu.
Konsolidacja kredytów sprawia, że faktycznie łatwiej jest nam się połapać w swoich długach, ale może być też pułapką, nawet jeśli docelowe oprocentowanie będzie trochę niższe. Dlaczego? Po pierwsze w ramach konsolidacji, doradcy często oferują nam pozbycie się karty kredytowej i włączenie zadłużenia z karty do nowego kredytu. Teoretycznie to dobra zmiana, bo kredyt jest spłacany w ratach, a więc w końcu zaczniemy regularnie spłacać swoje zobowiązanie i być może pozbędziemy się długu.
Często jednak bywa tak, że jak już pozbędziemy się karty kredytowej, to po jakimś czasie zadzwoni doradca i zaproponuje nam nową. W końcu karta kredytowa to dość praktyczny produkt. Daje nam możliwość nie tylko odroczonych płatności, ale przydaje się też w czasie podróży zagranicznych. Bez karty kredytowej możemy mieć problem np. z wypożyczeniem samochodu.
Po chwili zastanowienia możemy zgodzić się z doradcą, że faktycznie dobrze taką kartę w portfelu posiadać. I jeśli używamy ją tylko do wypożyczania samochodu, to ok. Gorzej, jeśli świeżo po pozbyciu się zadłużenia na jednej karcie, zaraz zaczynamy korzystać z kolejnej. Konsolidacja kredytu może więc być w teorii pozytywna, ale dla osób ze skłonnościami do nadmiernej konsumpcji i życia na kredyt może okazać się pułapką.
Konsolidacja kredytu i zobowiązanie… wyższe o kilka tysięcy złotych
Nasz czytelnik, zanim zgłosił się do niego doradca z propozycją konsolidacji, miał w banku Santander dwa zobowiązania – odnawialny limit w rachunku wykorzystany do kwoty ok. 8000 zł i kredyt gotówkowy na 25 600 zł, a wiec łącznie 33 600 zł. Nie miał jednak problemów ze spłatą, dlatego początkowo zbywał wydzwaniającego doradcę. Po którymś z telefonów skusił się jednak na dłuższą rozmowę, bo doradca zapewniał, że dzięki konsolidacji ostateczne zobowiązanie pana Artura będzie niższe o kilka tysięcy.
Pan Artur miał złożyć wniosek o nowy kredyt gotówkowy w kwocie 35 000 zł, a więc na kwotę nieco wyższą niż dotychczasowe jego zobowiązania. Z tego kredytu 8000 zł miało automatycznie wyzerować limit w rachunku, a pozostała kwota miał nadpłacić kredyt gotówkowy – ponad 25 600. Dzięki tej operacji nasz czytelnik miał otrzymać zwrot składki ubezpieczenia w kwocie ponad 4700 zł. I teraz najważniejszy punkt. Zwrot ubezpieczenia miał posłużyć częściowo do nadpłaty nowo zaciągniętego kredytu. Takim oto sposobem nasz czytelnik miał ostatecznie skończyć z zobowiązaniem niższym niż na początku.
Pan Artur zgodził się na ten plan, bo faktycznie konsolidacja wydała się opłacalnym rozwiązaniem. Tym bardziej że w Santader Banku akurat trwała promocja – nowy kredyt miał być bez żadnej prowizji i ze stałym oprocentowaniem.
Po zawnioskowaniu o nowy kredyt, wszystko potoczyło się zgodnie z planem… no prawie wszystko. Nasz czytelnik faktycznie dostał zwrot z ubezpieczenia i nadpłacił nowy kredyt. Jego saldo kredytowe zmalało o te kilka tysięcy, ale ten stan utrzymywał się tylko przez chwilę. Pod koniec dnia do salda kredytowego dopisano nową pozycję w kwocie 7000 zł o nazwie „kapitalizacja”. W efekcie ostateczna kwota zobowiązania wzrosła do 38 000 zł (już po zrealizowaniu nadpłaty z ubezpieczenia). To więcej niż na początku. Co się stało?
Podczas rozmowy z doradcą, nie było mowy o żadnych dodatkowych kosztach, a kredyt miał być bez prowizji. Skąd więc dodatkowe 7000 zł? Pan Adam złożył reklamację i napisał do nas, a ja skontaktowałam się z bankiem. Trochę czekałam na odpowiedź, ale w końcu przyszła. Okazuje się, że dodatkowe 7000 zł to koszt… ubezpieczenia powiązanego z nowym kredytem. Pan Artur pozbył się więc pierwotnego ubezpieczenia, z którego nadpłacił kredyt, ale bank w ramach konsolidacji dorzucił mu nowe, droższe.
Nasz czytelnik twierdzi, że doradca ani razu nie wspomniał o żadnym nowym ubezpieczeniu. W końcu ten chytry plan zakładał, że dzięki zwrotowi pierwszego ubezpieczenia obniżona zostanie kwota kredytu. Dlaczego w swoim planie zawarł informację o pierwszym ubezpieczeniu, a nic nie powiedział o nowym? Czyżby liczył na to, że klient nie zorientuje się, że do salda kredytu zostanie dopisane kilka tysięcy?
Czy nasz czytelnik został wprowadzony w błąd? A może czegoś nie doczytał?
Gdzieś w dokumentach na pewno musiała być informacja o ubezpieczeniu, w końcu nikt by go nie podpiął klientowi bez podpisu. Nasz czytelnik twierdzi, że w umowie nie było żadnej kwoty, a faktycznie był checkbox na końcu z informacją o ubezpieczeniu. Zapytałam więc w banku o to, gdzie w dokumentacji kredytowej znajduje się informacja o ubezpieczeniu i dokładna kwota.
„Informacja o składce ubezpieczeniowej i jej wysokości znajduje się w umowie o kredyt konsolidacyjny, w postanowieniach odnoszących się do warunków kredytu i całkowitego kosztu kredytu.”
Jest to informacja dotycząca standardowej procedury w banku, nie mam pewności, czy faktycznie w przypadku naszego czytelnika kwota ubezpieczenia faktycznie była w umowie wyraźnie zaznaczona. Z pewnością nie była ona wymieniona podczas omawiania konsolidacji – tak twierdzi nasz czytelnik.
Po naszej interwencji, w której zaznaczyłam, że klient został wprowadzony w błąd, Pan Artur dostał dwie propozycje. Mógł wycofać się z nowego kredytu i wrócić do pierwotnej wersji lub pozostać przy nowym kredycie, ale zrezygnować z dodatkowego ubezpieczenia.
Każdy klient przed podpisaniem umowy powinien dokładnie przeczytać każdy paragraf, łącznie z regulaminem i wszelkimi załącznikami. Nieważne, czy przedmiotem umowy jest konsolidacja czy zupełnie nowy kredyt. W praktyce większość osób przegląda umowę i zwraca uwagę na najważniejsze parametry. Jeśli kwota ubezpieczenia faktycznie była gdzieś ukryta, to można ją było przeoczyć.
To nie zwalnia klienta z odpowiedzialności za podpisywane dokumenty, ale rolą doradcy jest przecież omówienie wszystkich dodatkowych kosztów. Tym bardziej że to on wyszedł do klienta z propozycją konsolidacji i pomysłem, który miał przecież docelowo obniżyć kwotę łącznego zobowiązania.
zdjęcie: Unsplash