Inflacja się nie zatrzymuje. Wbrew oczekiwaniom ekonomistów i bankowych analityków w sierpniu wcale nie spadła, ale poszła mocno w górę – aż do 16,1%. Co to oznacza dla naszych portfeli? Że inflacja staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. I nie tylko. Oto cztery wnioski po najnowszych – dość zatrważających – danych o inflacji
A miało być tak pięknie. W lipcu inflacja wzrosła tylko o 0,1 pkt proc. (a wstępne dane pokazywały nawet stabilizację na poziomie 15,5%), widać było, że ceny paliw na stacjach spadają, a duża część ekonomistów zaczęła przewidywać hamowanie wskaźnika.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rzeczywistość zweryfikowała te prognozy. GUS pokazał w środę odczyt 16,1%, o 0,5 pkt proc. wyższy niż za lipiec. Co rosło najmocniej? Na razie mamy wstępne dane, ale wynika z nich, że nośniki energii (węgiel, gaz, prąd, ciepło) zdrożały aż o 40% w porównaniu z sierpniem poprzedniego roku. Żywność poszła w górę o 17,4%, a paliwa o 23% (choć względem lipca staniały o 8%). Oto cztery wnioski, które wynikają z tych – dość zaskakujących – danych o inflacji.
1. Inflacja stała się nieprzewidywalna. Płyniemy pełną parą w gęstej mgle
Tego, że inflacja wyrwała się spod kontroli banku centralnego i rządu, chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje. Ale wszystko wskazuje na to, że procesy kształtujące ceny w gospodarce także nie mieszczą się już w modelach makroekonomicznych. A to jest poważny problem. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że jeśli nawet bank centralny, z najlepszym ponoć aparatem analitycznym, nie jest w stanie przewidzieć inflacji, to na czym chce bazować swoją politykę? Po drugie ten sam problem mają banki komercyjne, które na tych prognozach opierają swoje działania.
Z prognoz zebranych przez PAP Biznes wynika, że żaden z dużych banków nie zakładał takiego obrotu sprawy. Najwięksi pesymiści przewidywali inflację na poziomie 15,7%, a więc leciutki wzrost z 15,6% w lipcu. Na rynku panowało przekonanie, że wzrosty inflacji rzeczywiście się kończą. A jeśli na tych przewidywaniach oparte zostały decyzje finansowe, to możemy za chwilę na rynku zobaczyć gwałtowne dostosowanie do nowych realiów.
Co robić w takiej niepewności? Wydaje mi się, że lepiej lokować oszczędności w mniej ryzykownych instrumentach. Jeśli dynamika cen miałaby nie spowalniać, to nadal bardzo atrakcyjne pozostają obligacje indeksowane inflacją. Atrakcyjne to nie znaczy, że na pewno pomogą z inflacją wygrać, trzeba to raczej traktować jako ograniczanie strat.
Co to oznacza dla naszych oszczędności? Tuż po publikacji odczytu zareagowały obligacje. Rentowność 10-letnich papierów wzrosła prawie o 0,3 pkt proc. Osłabił się trochę złoty, ale jednak wrócił do wcześniejszych poziomów. Zobaczymy, czy wzrośnie WIBOR, który ostatnio ustabilizował się prawdopodobnie w oczekiwaniu na koniec cyklu podwyżek stóp procentowych.
2. Inflacja stała się nieracjonalna. Czeka nas „recesflacja”?
Czy daliśmy się uwieść przez premiera Morawieckiego i prezesa Glapińskiego ich opowieściom o „putinflacji” i zewnętrznych źródłach drożyzny? Paliwa zaczęły tanieć, notowania surowców i żywności na światowych rynkach wróciły do poziomów sprzed wybuchu wojny, a inflacja jak galopowała, tak galopuje.
Ekonomiści w oparciu o wstępne dane oszacowali inflację bazową na około 10%. Inflacja bazowa to wskaźnik, który pokazuje, o ile rosną ceny w gospodarce, jeśli wyjmie się z nich żywność i energię – czyli teoretycznie te najbardziej zmienne kategorie, które są zależne od czynników globalnych.
A to oznacza, że nawet gdyby żywność przestała drożeć, ropa i gaz się ustabilizowała (i złoty przestał osłabiać), to i tak zostaniemy z dwucyfrową inflacją. Co ją napędza? Nadmierny popyt. Nadmierny względem tego, co gospodarka jest w stanie wyprodukować.
Skąd się ten popyt bierze? W dużej części z dosypywania przez rząd kolejnych dziesiątków miliardów złotych z przeznaczeniem na konsumpcję. Jeśli gospodarstwom domowym przybywa pieniędzy szybciej, niż przybywa na rynku tego, co można za nie kupić – to nie ma szans, inflacja musi rosnąć. Dałoby się to zahamować, gdyby te nadwyżki zostały przeznaczone na oszczędności, a nie konsumpcję. Ale realne stopy zwrotu są w tej chwili ujemne na przytłaczającej większości instrumentów.
Nawet 12-letnie rodzinne obligacje skarbowe kupione w sierpniu 2021 r. w drugim roku odsetkowym dają 17%. To netto odrobinę więcej niż inflacja, ale trzeba przecież uwzględnić jeszcze podatek Belki! Oczywiście, te 17% właściciel obligacji zarobi między sierpniem 2022 r. a sierpniem 2023 r., jednak kto zagwarantuje, że za rok inflacja spadnie, skoro jej szczyt był już ogłaszany tyle razy?
Co więcej, wydawało się, że spowolnienie gospodarcze pomoże w zwalczeniu inflacji. GUS podał w środę także dane o wzroście PKB. I chociaż w ujęciu rocznym II kwartał wypadł nieźle (plus 5,5%), to w porównaniu z I kwartałem polska gospodarka jest na minusie o 2,1%! To pierwszy taki spadek od II kwartału 2020 r., czyli od wybuchu pandemii.
A więc gospodarka hamuje, a inflacji to nie rusza. I to jest chyba najbardziej przerażający wniosek. Bo oznacza on, że nie wystarczy spowolnienie do opanowania cen. Potrzebne jest potężne tąpnięcie z bezrobociem i bankructwami. A na to chyba nikt nie jest gotowy.
3. Inflacja stała się niekontrolowalna. Czy NBP może coś zrobić? I czy chce?
Przez cały cykl zacieśniania polityki pieniężnej, począwszy od października 2021 r., NBP nie chciał zdradzić, co zamierza robić. Pierwsza podwyżka była całkowitym szokiem dla ekonomistów i inwestorów. A prezes Glapiński rezolutnie chwalił się, że celowo wprowadzał wszystkich w błąd: „wczoraj RPP podniosła stopy procentowe ku pewnemu zaskoczeniu rynku. Chcieliśmy, aby tak się to odbyło” – mówił na konferencji.
W kolejnych miesiącach NBP nie chciał nawet zadeklarować, że wszedł w cykl podwyżek, a pytania o kolejne decyzje zbywał stwierdzeniami typu: „nie wiem, co zrobimy w tej sprawie za miesiąc” (kwiecień 2022 r.).
W międzyczasie doszło do wielkiej zmiany w filozofii komunikacyjnej największych banków centralnych świata. Zarówno Europejski Bank Centralny i amerykańska Rezerwa Federalna przyznały się, że czasy są wyjątkowo nieprzewidywalne i że trzeba na razie zawiesić politykę forward guidance, czyli komunikowania ścieżki stóp procentowych.
Ale wtedy właśnie prezes NBP uznał, że przyszedł moment, by w końcu podzielić się ze światem doprecyzowaną wizją polityki pieniężnej w najbliższych miesiącach. Preludium mieliśmy w czasie słynnego już wywiadu na sopockim molo, a dwa dni temu ukazał się wywiad z Adamem Glapińskim, w którym zapowiedział jeszcze tylko jedną lub dwie podwyżki o 0,25 pkt proc. na najbliższych posiedzeniach.
I ta wizja pozostała aktualna całe dwa dni, aż do dzisiejszego odczytu danych, który stawia pod mocnym znakiem zapytania hamowanie inflacji.
Czy NBP ma jakiś wpływ na inflację? Ostre podwyżki stóp procentowych doprowadziły do załamania akcji kredytowej, zwłaszcza w segmencie mieszkaniowym. Firmy mają problem z pozyskiwaniem finansowania, emisje obligacji korporacyjnych się zatrzymały, na GPW nie weszła w tym roku jeszcze żadna nowa spółka (poza kilkoma przenosinami z NewConnect). A inflacja nie zwalnia.
Z drugiej strony, rząd doraźnie łagodzi skutki wyższych stóp procentowych – na przykład wprowadzając wakacje kredytowe. Gdyby mogli po nie sięgnąć tylko ci najbardziej potrzebujący, to miałoby to sens. Ale efekt jest taki, że korzystają z nich tysiące dobrze sobie radzących kredytobiorców, którzy zaoszczędzone pieniądze mogą przeznaczyć na nadpłatę kredytu albo konsumpcję.
Problem jednak w tym, że nie ma chyba znaczenia, czy NBP może coś zrobić. Bo nawet jakby mógł, to nie ma ochoty. „Nie chcemy na siłę tłumić gospodarki zbyt wysokimi stopami procentowymi utrzymywanymi za długo” – powiedział Glapiński w przywoływanym już wywiadzie sprzed dwóch dni. W styczniu deklarował zaś, że „nie jesteśmy skłonni zapłacić ceny masowego bezrobocia” za zwalczenie inflacji.
To dość twórcza interpretacja mandatu NBP, mówiąc delikatnie. Ustawa o NBP stwierdza, że „podstawowym celem działalności NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen”. Druga cześć mandatu to wcale nie jest dbanie o niskie bezrobocie czy zrównoważony wzrost gospodarczy, ale wspieranie polityki gospodarczej rządu, pod warunkiem, że nie ogranicza to podstawowego celu NBP.
Taka konstrukcja jest specjalnie zaprojektowana, by bank centralny mógł być bezwzględny w swoich działaniach i nie przejmować się innymi czynnikami. Wygląda jednak na to, że dla obecnego kierownictwa NBP to walka z inflacją nie może przeszkadzać we wspieraniu rządu.
4. Inflacja staje się nie do zwalczenia. I zostanie z nami na długo
W takich warunkach wydaje się nieuchronne, że inflacja zostanie z nami na dłużej. Na dużo dłużej. Skoro nikomu nie zależy na prawdziwej walce z nią, trzeba liczyć, że zrobią to za nas inni. Być może strefa euro i USA tak mocno schłodzą swoje gospodarki, że recesja ogarnie cały świat – a wtedy ceny zaczną spadać i w Polsce.
Szkoda tylko, że nie będzie nas stać nawet na te przecenione dobra, bo będziemy starali się wiązać koniec z końcem. A nawet gdyby jakimś cudem inflacja zaczęła spadać – ale nie z 16% na 12%, tylko tak solidnie, w okolice celu inflacyjnego – czeka nas jeszcze rachunek za „niską” inflację obecnie.
Bo przecież nadal funkcjonują rządowe Tarcze antyinflacyjne, które w głównej mierze sprowadzają się do obniżenia VAT i akcyzy na żywność, paliwa, energię i nawozy. A kiedyś trzeba będzie te podatki ponownie podnieść. To zaś oznacza skokowy wzrost cen. Kiedy rząd się na to zdecyduje? Żaden moment nie będzie dobry, a każdy miesiąc obowiązywania kosztuje budżet miliardy złotych.
A może się mylę, może to tylko czarnowidztwo i sianie defetyzmu? Może inflacja zacznie spadać, gospodarka się zachwieje, ale utrzyma na nogach, rynki energii i surowców się ustabilizują, zrestartowane elektrownie atomowe i szybko powiększone moce w OZE przywrócą tani prąd, a pieniądze z Unii rozkręcą inwestycje. Jak myślicie?
Źródło zdjęcia: geralt/Pixabay