W sprawie podwyżek cen energii trwa zabawa z nami – konsumentami – w kotka i myszkę. Urząd Regulacji Energetyki wzywa firmy energetyczne do produkcji nowych uzasadnień, te produkują tony kwitów, a rząd dzięki temu „wygrał” trochę czasu, żeby znaleźć rozwiązanie na to, by ceny prądu nie wzrosły, choć rosną. W rządzie chyba zapomnieli, że mogliby pogodzić klientów i energetyków jednym podpisem
18 grudnia był ostatnim dniem, w którym Urząd Regulacji Energetyki musiał podjąć decyzję w sprawie zaproponowanych przez firmy energetyczne podwyżek cen prądu dla gospodarstw domowych. Koncerny, jak wiemy, zawnioskowały o możliwość podwyższenia nam cen o średnio jedną czwartą. Przeciętny konsument miesięcznie zapłaciłby więc za prąd ok. 11 zł więcej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj: Z czego składa się rachunek za prąd? Pisaliśmy o tym tutaj
Nadzorca rynku energetycznego chce, żeby… mu wszystko dokładniej wytłumaczyć. To gra na zwłokę?
I co? I nic. We wtorkowym komunikacie URE czytamy, że „Urząd zdecydował się wezwać po raz kolejny sprzedawców energii oraz operatorów systemów elektroenergetycznych do przedstawienia informacji umożliwiających zebranie kompletnego materiału mogącego stanowić podstawę do zatwierdzenia taryf”. Urzędnicy dodali, że „konieczne jest wyjaśnienie wszelkich okoliczności i wątpliwości”.
To już drugie takie wezwanie URE. Pierwsze było głosem wołającego na puszczy, bo odpowiedzi firm energetycznych – jak pisze URE – były „dalece niewystarczające”. Jak długo będzie trwała ta „zabawa”? URE będzie wzywał firmy, żeby jeszcze klarowniej napisały mu, że skoro prąd na wolnym rynku jest droższy, to one chciałyby, żeby był też droższy w detalu. A firmy będą odpowiadać, że już prostszymi słowami wytłumaczyć tego nie mogą. I tak w koło Macieju?
W tej turze „zabawy” prezes URE oczekuje odpowiedzi firm do 3 stycznia 2019 r. Potem będzie je rozważał (co też musi potrwać). Prawo energetyczne mówi, że nowe ceny mogą wejść w życie najwcześniej 14 dni od dnia opublikowania zatwierdzonej przez Prezesa URE taryfy. Dla przypomnienia – URE może je zatwierdzić w całości, zmniejszyć, albo odrzucić.
A może ta wymiana argumentów będzie trwała jeszcze przez kilka tygodni, aż sprawa przycichnie, a opinia publiczna się nią zmęczy (może pojawią się jakieś nowe afery, albo „taśmy prawdy”)? Gdy konsumenci znajdą sobie inne zajęcie, niż zastanawianie się czy ich rachunki za prąd wzrosną, prezesowi URE łatwiej będzie zatwierdzić trochę wyższe ceny.
Rząd żąda taniego prądu. Ale mógłby go sam tanio „załatwić”
11 zł miesięcznie wyższego rachunku nie byłoby problemem dla większej części gospodarstw domowych. Kłopot w tym, że rząd – najpierw ustami ministra od energii, a potem samego premiera – obiecał, że nasze rachunki w przyszłym roku nie wzrosną. I głupio się teraz wycofać. Był pomysł stworzenia funduszu rekompensat, potem mówiono o ulgach podatkowych. W końcu ministerstwo stwierdziło, że firmy same zaoszczędzą miliard złotych i oddadzą konsumentom. Wtedy URE słusznie zapytał koncerny: „to po co wam podwyżki?”
A przecież wystarczyłoby rozszerzyć kryterium przyznawania dodatku energetycznego dla najbardziej potrzebujących i byłoby po sprawie. I najbardziej potrzebujący dostaliby rekompensaty, a krezusi płaciliby więcej.
Kiełkują też inne pomysły. Cena prądu, podobniej jak paliwa, obwarowana jest kilkoma dodatkowymi składnikami. Przede wszystkim podatkiem akcyzowym i VAT-em. Czy nie prościej byłoby odchudzić ceny poprzez zmniejszenie obciążeń fiskalnych?
Weźmy na tapetę akcyzę – obecnie wynosi ona 20 zł za MWh. Do zera zmniejszyć jej nie można, bo minimalne stawki określa Unia Europejska. W tej sytuacji można by zmniejszyć obciążenie do symbolicznych 4,50 zł za MWh dla gospodarstwa domowego i do 2,25 zł za MWh dla przedsiębiorców.
Co te liczby nam mówią? Że teraz przy rocznym zużyciu typowego mieszkania na poziomie 2,5 MWh płacimy za akcyzę 50 zł rocznie. Gdyby zjechać ze stawką do poziomu 4,5 zł, byłoby to 11,25 zł, czyli o prawie 78% mniej. Można więc bez problemu obniżyć przeciętny rachunek za energię o niecałe 4 zł miesięcznie.
Nie dziwię, się, że rządzący nie chcą wykorzystywać tego „koła ratunkowego”, mimo, że takie pomysły podsuwają kluby parlamentarne Kukiz15 i Platforma Obywatelska. Ich politycy argumentują, że niskie stawki akcyzy obowiązują m.in. w Portugalii, Rumunii, Chorwacji, czy Irlandii. To kraje, które jednak nie mają dużego, energochłonnego przemysłu, więc ich państwowe budżety i tak by się wysoką akcyzą nie obłowiły. Nasz budżet państwa zgarnia z niej 2 mld zł rocznie.
Obniżka akcyzy oznaczałaby, że firmy energetyczne mogłyby zarabiać na prądzie więcej (czyli podwyższyć ceny odbiorcom detalicznym), a państwo w zamian dostałoby mniej pieniędzy. Gdyby te dodatkowe pieniądze poszły na inwestycje energetyczne – to nie byłby zły układ.
Pojawia się też pomysł obniżki stawki VAT z 23% do preferencyjnych 5%. Z tym to już w ogóle byłby problem, bo na obniżkę musiałaby się zgodzić Bruksela, a ta jest nieustępliwa jeśli chodzi o VAT.
Czytaj: Z czego składa się rachunek za prąd? Pisaliśmy o tym tutaj
Podwyżki dla firm wchodzą w życie, prezes URE grzmi
Na razie klienci detaliczni największych firm energetycznych płacą za energię bez zmian. Dotyczy to firm kontrolowanych przez skarb państwa (PGE, Tauron, Enea i Energa) i Innogy, ale tylko w tej części opłaty, które nalicza za dystrubucję prądu. Ta firma do podwyższenia ceny samego prądu nie musiałaby mieć zgody URE). Wydaje się, że Innogy nie zmieni cen zanim nie rozstrzygnie się jakie stawki będzie stosowała konkurencja.
Jedno jest pewne. Drożej – zgodnie z obowiązującymi umowami – zapłacą od 1 stycznia firmy i samorządy, których taryfy nie obowiązują. Jak same raportują, ich rachunki za energię będą o 50-70% wyższe. W środę 19 grudnia te podwyżki skomentował prezes URE, który stwierdził, że propozycje nie mają uzasadnienia.
„Oferowanie odbiorcom cen dochodzących do 380-500 zł za MWh jest w ocenie Prezesa URE nieuprawnionym wykorzystywaniem możliwości stwarzanych przez aktualny kształt rynku. W tych trudnych warunkach rynkowych oczekiwania spółek energetycznych co do zysku powinny zostać zrewidowane”
– zagrzmiał prezes URE Maciej Bando.. To ciekawe podejście, bo choć na pierwszy rzut oka wygląda jak machanie szabelką bez znaczenia, to taki sam pogląd zaprezentował w ostatnich dniach brytyjski regulator energetyczny Ofgem. Brytyjczycy chcą chronić odbiorców prądu i gazu kosztem ograniczenia zysków firm energetycznych i inwestorów, którzy kupili ich akcje dla wysokich dywidend.
źródło zdjęcia: PixaBay