Rząd skończył pisać budżet państwa na 2025 r. Ponieważ tegoroczny budżet dostał w spadku po poprzednikach, wszyscy czekaliśmy z zapartym tchem na autorską wizję kasy państwa, widzianą oczami Donalda Tuska oraz ministra finansów Andrzeja Domańskiego. Całego budżetu jeszcze nam nie pokazali, ale pierwsze liczby mogą Wam się nie spodobać. W planach jest ogromna dziura między dochodami i wydatkami – aż 289 mld zł. Gospodarka ma rosnąć szybko, ale wydatki państwa… jeszcze szybciej. Inna sprawa, że jest w tym też trochę spłacania długów po poprzednikach. Oto siedem rzeczy, które musisz wiedzieć o budżecie państwa, który pichci nam rząd Donalda Tuska
Każdy z nas, czy tego chce czy nie, składa się na państwowy budżet ogromną częścią swoich zarobków. Płacimy podatek dochodowy PIT (od 12% do 32% dochodów), płacimy składkę zdrowotną (w większości przypadków od 5% do 9% dochodów), płacimy też podatek VAT (do 23% ceny towarów w sklepach) robiąc zakupy. Ten ostatni stanowi prawie połowę dochodów państwa. A czasem jeszcze płacimy podatek akcyzowy (kupując np. paliwo).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Stąd warto wiedzieć jak politycy tymi pieniędzmi zarządzają – w przeliczeniu na przeciętnego mieszkańca mówimy o kwotach rzędu 40 000 zł rocznie (według niektórych ekonomistów – jeszcze większych). Nie mam dobrych wieści dla tych z Was, którzy spodziewali się nowej jakości, czyli bardziej oszczędnego państwa, ograniczającego wydatki jak to tylko możliwe, by nie zadłużać, ani nie ograbiać obywateli z pieniędzy. Nie tym razem. Co musisz wiedzieć o państwowym budżecie przygotowanym przez nową rządzącą koalicję na przyszły rok?
Po pierwsze: 289 mld zł deficytu, czyli… tak naprawdę 200 mld zł
Co prawda planowane dochody państwa w 2025 r. mają być o 50 mld zł niższe od planowanych na ten rok (aczkolwiek w tym roku dochody będą prawdopodobnie mniejsze niż zaplanowano) – i wynieść 632 mld zł, ale za do wydatki będą bardzo, bardzo wysokie. Rząd chce wydać 921 mld zł. Jak łatwo policzyć, dziura w państwowej kasie wyniesie 289 mld zł. W tym roku planowane „manko” wynosi 184 mld zł, czyli… o ponad 100 mld zł mniej.
Te mniejsze dochody budżetu wynikają nie tyle z niższych wpływów podatkowych (one rzeczywiście ciut spadną, ale nie o 50 mld zł), ale z przesunięcia części pieniędzy, które płacimy w podatkach, z centralnego budżetu do samorządów.
Już z końcem tego roku państwowy i samorządowy (oraz wykreowany przez różne fundusze) dług prawdopodobnie przekroczy 2 biliony złotych. Jeśli w przyszłym roku mielibyśmy dorzucić do tego jeszcze prawie 300 mld zł – wyglądałoby to koszmarnie. Jednak część z tych pieniędzy, które są raportowane przez budżet państwa jako nowy dług, pochodzi z przekładania kasy z kieszeni do kieszeni. Rząd postanowił bowiem przenieść do państwowego skarbca zadłużenie, które poprzedni rząd (Zjednoczonej Prawicy, premiera Mateusza Morawieckiego) zaciągał „na boku”.
Budżet Państwa w 2025 r. wykupi i weźmie na własne konto 34,7 mld zł długu wykreowanego przez Polski Fundusz Rozwoju oraz 28,5 mld zł zadłużenia „zbunkrowanego” w Funduszu ds. przeciwdziałania Covid-19 (zarządzanego z kolei przez Bank Gospodarstwa Krajowego). Odkręci też skutki ograbiania samorządów lokalnych i przekaże im 24,8 mld zł dochodów, które zabrała im poprzednia władza.
To w większości dług, który już wcześniej istniał, ale był „pochowany po kątach” przez poprzedników obecnej władzy. Teraz będzie po prostu ujawniony i spłacany przez państwo (taniej, bo rząd może pożyczać pieniądze na niższy procent niż Polski Fundusz Rozwoju).
Po drugie: dużo zdrowia, dużo broni i… największy socjal w historii
Co nie zmienia faktu, że nowa władza też pragnie zadłużać nas w tempie iście wyścigowym. Nawet po odliczeniu „sprzątania” bałaganu w „książkach” po rządach Zjednoczonej Prawicy (czyli przenoszeniu do budżetu długów PFR i BGK) mamy 200 mld zł całkiem świeżej dziury budżetowej planowanej na przyszły rok.
Nie znamy wszystkich liczb, więc nie wiemy co sprowokowało kolejny wzrost deficytu w kasie państwa oraz – co za tym idzie – konieczność dalszego zadłużania się. Z tego, co powiedział minister finansów wynika, że wzrosną wydatki na ochronę zdrowia do 221 mld zł (czyli plus 31 mld zł) oraz wyższe będą wydatki na armię i zbrojenia, które sięgną 187 mld zł albo – inaczej licząc – 4,7% PKB (czyli plus 21 mld zł, o ile dobrze policzyłem).
Trochę dołożą też nowe „dzieła” socjalne rządu Donalda Tuska: 8,4 mld zł na babciowe, 7,1 mld zł na świadczenia dla osób z niepełnosprawościami oraz 3,2 mld zł na rentę wdowią i jakieś drobne na in vitro – w sumie kolejne 19 mld zł obciążające już bilans nowego rządu.
Wydatki socjalne będą zresztą znów najwyższe w historii, bo do wyżej wspomnianych dochodzą też „tradycyjne” świadczenie 800+ (62,8 mld zł) oraz dodatkowe emerytury (trzynasta i czternasta) plus waloryzacja dla emerytów (w sumie 55,7 mld zł). Łącznie rządowe transfery do Narodu zahaczą o astronomiczne 140 mld zł. Więcej danych o tym, co dziś wiemy na temat wydatków budżetu jest w komunikacie rządu.
Po trzecie: budżet państwa na 2025 r. zakłada, że dług puchnie szybciej niż gospodarka
Deficyt budżetowy liczy się nie tylko nominalnie, ale przede wszystkim w porównaniu do PKB, czyli wartości tego, co wszyscy razem w gospodarce wytwarzamy w skali roku. PKB na koniec 2024 r. prawdopodobnie wyniesie jakieś 3,68 biliona zł. Czyli planowany na przyszły rok deficyt (te „świeże” 200 mld zł) wynosi mniej więcej 5,5% PKB liczonego na koniec obecnego roku. W tym roku planowany deficyt budżetu jest proporcjonalnie mniejszy, bo wynosi tylko 5,1% PKB (ale znacznie mniejszego, wynoszącego „tylko” 3,44 biliona złotych).
Wynika z tego, że rząd powiększa dziurę w budżecie w tempie znacznie przewyższającym wzrost skali naszej gospodarki. Przy wzroście PKB na poziomie 3-4% rocznie (i inflacji stojącej na mniej więcej takim samym poziomie), gospodarka „puchnie” nominalnie o 250-300 mld zł rocznie. Jeśli chcemy utrzymać roczną dziurę budżetową na stałym poziomie w proporcji do całego PKB, to możemy tę dziurę powiększać o nie więcej niż 10-12 mld zł rocznie. Niestety, na przyszły rok rząd zaplanował wzrost znacznie większy.
Po czwarte: budżet państwa na 2025 r. dotyka ściany długu
Tymczasem Polska ma być objęta unijną procedurą nadmiernego deficytu, która ma sprowadzić dziurę budżetową do 3% PKB w ciągu czterech lub siedmiu lat. Jak rząd chce tego dokonać, mając na payrollu takie wydatki? Owszem, za pięć lat polskie PKB najpewniej będzie wynosiło już 5-5,5 biliona zł, więc 3% maksymalnego dozwolonego deficytu od tej kwoty to będzie już 150-170 mld zł (i na taki deficyt będziemy mogli sobie pozwolić za cztery-pięć lat, żeby wyjść z procedury nadmiernego deficytu).
Czy to będzie możliwe, gdy dziś dziura wynosi 289 mld zł rocznie? Nawet zakładając, że 100 mld zł z tej kwoty jest „jednorazowe” i wynika wyłącznie z przeksięgowania do budżetu centralnego pieniędzy „pochowanych” po kątach przez poprzednią władzę – nadal mamy 200 mld zł powtarzalnej dziury w budżecie, wynikającej z wydatków na zdrowie, armię, socjal i inne rzeczy (których nam jeszcze nie ujawniono).
W 2015 r. dług wszystkich publicznych instytucji w Polsce wynosił 920 mld zł. W 2021 r. to było już 1,4 biliona zł. W 2024 r. prawdopodobnie zbliżymy się do 2 bilionów zł. W 2025 r. najpewniej będzie to już 2,2 biliona zł. A więc prawie 60% szacowanego przeze mnie na niecałe 3,7 biliona zł PKB na koniec 2024 r. Ewidentnie dochodzimy do ściany, przynajmniej jeśli chodzi o to, co o maksymalnym długu mówi polska konstytucja i unijne zasady.
Sądzę, że właśnie dlatego rząd Mateusza Morawieckiego zaczął tworzyć dług „na boku”, czyli w ramach Polskiego Funduszu Rozwoju (pozdrowienia dla Pawła Borysa!) oraz w Banku Gospodarstwa Krajowego. Spodziewał się, że prędzej czy później dojdzie z długiem do ściany, a elektorat przecież nie przestanie chcieć więcej socjalu…
Po piąte: gospodarka w 2025 r. musi szybko rosnąć, bo inaczej…
Budżet państwa na 2025 r. jest oparty na bardzo optymistycznych założeniach. Rząd zakłada, że gospodarka będzie się rozwijała szybko – że wzrost PKB wyniesie 3,9%, a więc znacznie więcej niż wynosi plan na ten rok (3,1%). Może tak być (wpłyną pieniądze z Unii Europejskiej), ale nie musi. Jednocześnie dość wysoka ma być inflacja (średnio w skali roku 5%). Takie założenie pozwoliło rządowi wpisać do budżetu wzrost dochodów z VAT o 50 mld zł, wzrost dochodów z podatku od firm CIT o 9 mld zł oraz z akcyzy o 8,5 mld zł. Niższe będą rządowe dochody z PIT (bo większa część pójdzie do samorządów).
Przy mniej optymistycznych założeniach co do wzrostu gospodarki i inflacji zarówno „wirtualna” (289 mld zł), jak i „prawdziwa” (ok. 200 mld zł) dziura w budżecie musiałaby być jeszcze większa. Nie będzie wesoło jeśli rzeczywistość nie spotka się z excelem ministra finansów i gospodarka będzie pędzić wolniej niż zakłada budżet. Wtedy okaże się, że założenia dotyczące długu i dziury budżetowej będzie trzeba zweryfikować.
Już w tym roku widać, że optymistyczne założenia planistów z poprzedniego i obecnego rządu niekoniecznie się sprawdzają – po połowie roku wpływy do kasy państwa to tylko 300 mld zł (na cały rok plan to 680 mld zł). Bo gospodarka kręci się wolniej, a inflacja jest niższa (4%, a nie 6,5%, jak zakładano w planie).
Czytaj też: Inflacja znów rośnie, a premier wzywa do… obniżki stóp. Prezes NBP może posłuchać. Ale nie Donalda Tuska
Po szóste: trzeba będzie pożyczyć kolejne 300 mld zł
Wzrost zadłużenia o kolejne 200 mld zł oznacza konieczność pożyczania pieniędzy. Z jednej strony trzeba będzie spłacać (i rolować) kończące żywot obligacje, z drugiej – emitować nowe. W tym roku potrzeby pożyczkowe netto (przy założeniu, że wszyscy obecni posiadacze już wyemitowanego długu beszelestnie wymienią obligacje na nówki-sztuki) wynoszą 250 mld zł. W przyszłym roku to ma być 336 mld zł.
To też nie jest do końca „prawdziwa” liczba, bo część z tej emisji to obligacje, które i tak musiałby wyemitować PFR (po prostu rząd przejmuje te zobowiązania). Realnie potrzeby pożyczkowe rządu w przyszłym roku wyniosą jakieś 300 mld zł.
Gdzie pożyczyć tę kasę? Analitycy mówią, że można próbować namówić na większe zakupy obligacji polskich ciułaczy (mają w bankach 1,5 biliona zł, z czego pewnie 400-400 mld zł to oszczędności długoterminowe) oraz zagraniczny kapitał (w ostatnich latach jego udział w polskim długu nie przekraczał 25%). Ale „zagranica” może chcieć kupować obligacje denominowane w euro i dolarach (a nie w złociszach), zaś emitowanie takich papierów nie jest fajne, bo nas uzależnia od kursów obcych walut.
Poniżej na wykresie pokazuję, ile rząd płaci za 10-letnie obligacje złotowe – a dokładniej pisząc: co wynika w tej kwestii z notowań obligacji 10-letnich o stałym oprocentowaniu, wyemitowanych wcześniej i kwotowanych na giełdzie.
Rząd planuje, że na same odsetki od długu wyda w 2025 r. mniej więcej 75 mld zł i to też jest dość optymistyczne założenie, bo w ostatnich trzech latach Polska należała do krajów, w których najszybciej rosły koszty obsługi zadłużenia. Jeszcze cztery lata temu płaciliśmy rocznie 30 mld zł odsetek. Niektórzy analitycy straszą, że jak źle pójdzie, to koszty obsługi zadłużenia mogą nam wyskoczyć do 100 mld zł rocznie. To byłoby przykre dla państwa, którego dochody wynoszą 630 mld zł.
Czytaj też o zmianach w oprocentowaniu obligacji skarbowych: Mocne uderzenie w opłacalność obligacji skarbowych. Cięcie oprocentowania i podwyżka opłaty za wcześniejszy wykup. Czy to się jeszcze opłaca?
Po siódme: nie ma pieniędzy na spełnienie obietnic
Nie wiadomo co z najbardziej oczekiwanymi przez Naród obietnicami. W sprawie powiększenia do 60 000 zł kwoty wolnej od podatku (szacowany koszt 75 mld zł) minister finansów dyplomatycznie odpowiedział, że „przedstawi premierowi ścieżkę dojścia”. W sprawie obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców decyzji jeszcze nie ma, ale rząd odłożył na to tylko 4 mld zł, więc prawdopodobnie stanie na rozwiązaniu, które „zrobi dobrze” tylko najmniejszym firmom (zapewne ryczałtowa składka, ale tylko do pewnej wysokości dochodu).
Na dopłaty do kredytów hipotecznych pieniędzy na razie nie ma (zresztą premier powiedział, że „nic na siłę”), ale na całe wspieranie budownictwa jest 4,3 mld zł, z czego teoretycznie 1,6 mld zł mogłoby pójść na program tanich kredytów #naStart (ale decyzji jeszcze nie ma, część koalicji się nie zgadza). W sprawie likwidacji podatku Belki (projekt już jest, mielibyśmy nie płacić podatku do zysków od ulokowanych do 100 000 zł rocznie) minister powiedział tylko, że „trwają prace”. Nie wiadomo czy w rubryce wpływów z podatku Belki są zabudżetowane mniejsze pieniądze.
Budżet państwa na 2025 r.: dwie smutne refleksje
Budżet państwa na 2025 r. jest więc jeszcze „rozrzutny”. Choć dochody nie rosną, w dużym stopniu powiększane są wydatki. Niepokoją mnie dwie rzeczy. Po pierwsze: powiększamy budżet na zdrowie bez radykalnych zmian w funkcjonowaniu sytemu ochrony zdrowia. Czyli wpuszczamy o 31 mld zł więcej pieniędzy w coś, co cieknie jak durszlak i jest w stanie bezproduktywnie wchłonąć dowolną ilość kasy.
Mamy za dużo szpitali, za mało lekarzy, kiepską profilaktykę, marnujemy czas lekarzy na biurokrację, 5 mln Polaków płaci dwa razy za to samo (mają prywatne ubezpieczenia i płacą składkę na NFZ), lekarze wystawiają szpitalom i przychodniom faktury na kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie… A rząd grzecznie płaci te rachunki naszymi pieniędzmi.
Drugi mój problem to brak kompleksowej reformy podatków. Na kolejny rok zachowujemy totalny bajzel, w którym dochody z oszczędzania są wyżej opodatkowane niż dochody z wynajmu mieszkań, ludzie osiągający taki sam dochód mogą płacić od niego albo 8,5% albo 41% podatku, składki na ZUS i NFZ jedni płacą w symbolicznej wysokości (po kilkaset złotych miesięcznie), a inni płacą po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie… Liczyłem, że w drugim roku rządów doczekam się uproszczenia i uporządkowania podatków. Nie wygląda na to.
A Wam jak się podoba plan budżetu państwa na przyszły rok, ogłoszony przez Donalda Tuska i ministra Andrzeja Domańskiego?
PODCAST „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”. Posłuchaj rozmowy z drem Jarosławem Janeckim.
Na jakie wydatki społeczne i rozwojowe pozwoli budżet na 2025 r.? Czy czeka nas zaciskać pasa? Jak bardzo może nam wzrosnąć dług i deficyt budżetowy, żeby to było bezpieczne? Czy na kieszeń polskiego konsumenta wpłyną zapowiadane już niedługo obniżki stóp w USA? Jak bardzo osłabi się dolar i jak umocni się złoty? Kiedy wreszcie będziemy mieli w Polsce tańsze kredyty mieszkaniowe, konsumpcyjne czy dla firm? Czy i kiedy możliwy jest powrót do tak niskiego oprocentowania kredytów, jak było to 3-4 lata temu? Jaki związek mają zmiany w światowej gospodarce i demografia w Polsce z oprocentowaniem kredytów w naszych bankach? Naszym gościem w nowym odcinku „Finansowych Sensacji Tygodnia” jest dr Jarosław Janecki, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich i wykładowca SGH. Zapraszam do posłuchania, rozmowę prowadził Maciej Danielewicz
WIDEO „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH”. Zobacz wideorozmowy Ekipy Samcika o sytuacji finansowej Polski:
zdjęcie: TVN24