Jeśli sklep obniża cenę produktu, ma również obowiązek podać obok najniższą cenę z ostatnich 30 dni – wynika z unijnej dyrektywy Omnibus. To instrument walki z fałszywymi promocjami i manipulowaniem cenami. Stosowanie w praktyce tych przepisów idzie jednak sklepom jak po grudzie, o czym przekonała się właśnie pani Marzena. Choć na etykiecie rzucała się w oczy cena promocyjna, klientka i tak musiała zapłacić wyższą, tę sprzed promocji
Tego artykułu możesz również posłuchać w naszym kanale podcastowym – czyta Maciej Bednarek
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Już za tydzień „Black Friday”, czyli oficjalny początek sezonu zakupów świątecznych. To amerykański „wynalazek”, który z powodzeniem rozlał się po całym świecie. Tego dnia sklepy – internetowe i stacjonarne – włączają specjalne promocje i organizują wyprzedaże. Na piątku się nie kończy. Mamy już wersję przedłużoną, czyli „Black Week”, a na polujących na okazje w internecie czeka „Cyber Monday”. Poza tym dużymi krokami zbliżają się święta. Słowem: nadchodzi okres zakupowego szaleństwa.
W tym roku „święto handlu” będzie wyjątkowe, ponieważ pierwszy raz promocje w sklepach w ramach „Black Friday” czy „Black Week” organizowane będą „pod okiem” unijnej dyrektywy Omnibus (weszła w życie 1 stycznia 2023 r.). Reguluje ona kilka spraw związanych z zakupami. Nie będę wchodził w szczegóły, zachęcam do przeczytania przewodnika po Omnibusie autorstwa Michała Wachowskiego.
Skupię się na jednym, ale chyba najważniejszym elemencie dyrektywy, czyli na sposobie prezentacji ceny. Omnibus w tej kwestii to kolejny etap ewolucji. Pierwszy był taki, że sprzedawcy w ogóle zaczęli umieszczać ceny przy produktach. Zresztą ten zwyczaj nie dotarł jeszcze do wszystkich zakamarków handlu. Wystarczy przejść się np. na pchli targ.
Z czasem etykiety cenowe – dzięki kolejnym regulacjom – stawały się coraz bardziej „wypasione”. Dziś oprócz ceny za dany produkt musi pojawić się informacja o tym, ile on kosztuje w przeliczeniu na kilogramy czy litry. To ułatwia szybkie porównanie podobnych produktów o różnej gramaturze.
Ważnym etapem „ewolucji cenowej” było pojawienie się zasady, zgodnie z którą klienta wiąże cena towaru podana na półce. Nie wiem jak Wam, ale mi dość często zdarza się jeszcze doświadczać „cenowej schizofrenii”. Coś kosztuje np. 5 zł, a przy kasie okazuje się, że jest droższe. Pamiętajcie, że w takiej sytuacji macie prawo kupić produkt po cenie widniejącej na półce. Tłumaczenia sprzedawcy, że zapomniał zmienić ceny, możecie skwitować wzruszeniem ramion. Jeśli to nie pomoże, możecie postraszyć Inspekcją Handlową.
Omnibus. Bat na fałszywe promocje?
I w tym miejscu pojawia się unijna dyrektywa Omnibus, kolejna konsumencka zdobycz. Jej głównym celem jest walka z udawanymi, czy wręcz oszukańczymi promocjami poprzez narzucenie określonego sposobu prezentacji ceny.
W przeszłości najprościej można było zrobić klienta w balona, podwyższając cenę tuż przed promocją. Klient widział poprzednią cenę – wyższą i przekreśloną, a obok niej nową, niby promocyjną.
„Podnoszenie cen na kilka dni przed planowaną wyprzedażą to stwarzanie odpowiedniego tła do pozorowania kuszących obniżek. To nieuczciwy chwyt marketingowy, który ma przekonać konsumenta, że promocja jest bardziej atrakcyjna niż w rzeczywistości”
– tak o praktykach sklepów pisali urzędnicy UOKiK tuż przed wejściem dyrektywy Omnibus w życie. Jak z tym walczy Omnibus? Zobowiązuje sklepy do podawania nawet aż trzech cen. Pierwsza to aktualna cena promocyjna, druga – cena bezpośrednio sprzed obniżki. Trzecia to najniższa cena danego produktu w okresie ostatnich 30 dni przed wprowadzeniem promocji. I właśnie od najniższej ceny z ostatniego miesiąca sklep może obliczać (i eksponować na etykiecie lub w reklamie) ewentualne korzyści dla klienta, np. „oszczędzasz 20 zł” albo „30% taniej”.
Oczywiście Omnibus nie rozwiązuje wszystkich problemów konsumentów, bo sklepy mają bogaty arsenał sztuczek, trików i pułapek zastawianych na konsumentów każdego dnia, począwszy od „magicznej dziewiątki”, na „cenie kontrastowej” kończąc. Tu opisałem, jak sklepy manipulują cenami, nie łamiąc prawa.
W erze rosnącej inflacji popularne stała się shrinkflacja czy downsizing, czyli zmniejszanie objętości produktów. Klient prędzej zauważy, że cena wzrosła, niż że jego ulubiony produkt „stracił na wadze”. Innym trikiem producentów jest skimpflacja. W skrócie: cena i zawartość się nie zmieniają, ale „ubożeją” składniki, z których towar został wytworzony. I nie chodzi tylko o produkty spożywcze. Skimpflacją można nazwać np. redukcję personelu w restauracji. Za posiłki możemy płacić tyle, co wcześniej, ale dłużej czekać będziemy na obsługę. Tego typu triki sklepów zebrała Monika Madej w tym wideofelietonie:
UOKiK wyjaśnia sklepom, jak pokazywać ceny
Urzędnicy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów zaraz po wejściu Omnibusa w życie poszli w teren, żeby sprawdzić, jak sklepy radzą sobie z nowymi obowiązkami informacyjnymi.
„Z naszych dotychczasowych obserwacji i kontroli, a także pytań od przedsiębiorców wynika, że rynek ma trudności z tym przepisem. Nie wszyscy, którzy powinni, prawidłowo obliczają i podają najniższą cenę z 30 dni przed ogłoszeniem obniżki, a jeśli nawet to robią – to w sposób nieczytelny i wprowadzający konsumentów w błąd”
– mówił w maju Tomasz Chróstny, prezes UOKiK. Urząd przypomniał wówczas przedsiębiorcom m.in., że:
- Informacja o najniższej cenie z 30 dni przed obniżką powinna się znaleźć wszędzie tam, gdzie przedsiębiorca ogłasza rabaty dotyczące konkretnego produktu, a więc np. w reklamie, przy produkcie na półce sklepowej, na wywieszce, w gazetce sieci handlowej, przy sprzedaży warunkowej, w programie lojalnościowym, w wynikach wyszukiwania w sklepie internetowym i na karcie konkretnego produktu.
- Najniższa cena z 30 dni przed obniżką musi być czytelna i jasno opisana. Nie może być ukryta np. poprzez zastosowanie słabo widocznej czcionki. Niedopuszczalne jest pominięcie informacji, co ta cena oznacza, ani stosowanie niejednoznacznych określeń typu „cena referencyjna”, „cena omnibus”, „było”.
- Oprócz obowiązkowej najniższej ceny z 30 dni przed obniżką przedsiębiorca może dodatkowo poinformować konsumenta o innej cenie, np. regularnej czy bezpośrednio poprzedzającej obniżkę. Nie może to jednak wprowadzać konsumenta w błąd i odwracać jego uwagi od podanej najniższej ceny towaru z 30 dni przed obniżką.
Pani Marzena i cenowa zagadka z Omnibusem w tle
O tym, jak twórczo sklep może podejść do prezentacji ceny i przy okazji połamać kilka reguł, opowiedziała mi właśnie pani Marzena. W jednym z warszawskich hipermarketów trafiła na super okazję: kilogram śliwek w czekoladzie za 49,80 zł. W oczy rzucała się cena 49,80 zł, obok – nieco mniejszym drukiem – widniała cena 58,80 zł (na etykiecie jest napisane, że to najniższa cena z 30 dni przed obniżką).
Pani Marzena wzięła dwa opakowania, sądząc, że dzięki tej promocji zaoszczędzi 18 zł. Czar prysł po odejściu od kasy. Nasza czytelniczka spojrzała na paragon i okazało się, że sklep policzył 117,60 zł, po 58,80 zł za kilogram, a więc zastosował cenę sprzed obniżki.
Skoro wiemy, że wiąże nas cena podana na półce, a nie ta, którą nabija sklepowy system, w takiej sytuacji nie powinniśmy się stresować i po prostu złożyć reklamację. Tak też zrobiła nasza czytelniczka. Podeszła do półki ze śliwkami w czekoladzie, żeby upewnić się, czy się nie pomyliła. Ale o pomyłce nie było mowy: 49,80 zł to cena promocyjna i obowiązująca, a 58,80 zł to najniższa cena z ostatnich 30 dni.
Ale gdy zaczęła dokładnie czytać informacje podane na etykiecie drobnym drukiem, wpadła w osłupienie. Nad ceną „główną” sklep napisał, że to oferta ważna… do 15 listopada. A że na zakupach była dzień później, to – zgodnie z informacją na etykiecie – obowiązuje ją cena podana mniejszą czcionką – sprzed promocji. Istny absurd.
Pani Marzena niezwłocznie udała się do biura obsługi klienta z reklamacją. Pracownik sklepu od razu zwrócił jej nadpłacone 18 zł. Chyba zdał sobie sprawę, jaki cenowy absurdzik sklep zafundował klientom.
Co powinien zrobić sklep? Jeśli promocja na śliwki obowiązuje do 15 listopada, to 16 listopada taka etykieta w ogóle nie powinna wisieć. Ktoś powinien ją po prostu podmienić. Podejrzewam, że to po prostu niedopatrzenie, a nie celowe wprowadzanie klientów w błąd. Z drugiej strony przy obecnie stosowanych systemach kasowo-cenowych, takie pomyłki raczej nie powinny się zdarzać.
Przed nami czas zakupowego szaleństwa. Dzięki dyrektywie Omnibus konsumenci dostali do ręki kolejne narzędzia chroniące ich przed złymi praktykami sprzedawców. Ale nawet najlepsze prawo nie zastąpi zdrowego rozsądku i czujności.
Zdjęcie tytułowe: Maciej Bednarek