Jak Wam się żyje ostatnio? Dobrze się zastanówcie nad odpowiedzią! Okazuje się, że nasze oceny sytuacji materialnej mogą być równie ważne jak to… jaka ona rzeczywiście jest. Oto dlaczego każdy powinien poważnie przemyśleć to, co sądzi o stanie swoich finansów i dlaczego szef NBP lepiej by zrobił, gdyby mniej się uśmiechał na konferencjach
Czy zadłużanie się jest samo w sobie czymś negatywnym? Zdecydowanie nie. Kredyt napędza gospodarkę. Czy się nam to podoba, czy nie – bez możliwości odłożenia zapłaty za towar lub usługę na później, nadal tkwilibyśmy na etapie handlu wymiennego. Kredyt pozwala nam się bogacić i świadczy o wzajemnym zaufaniu stron umowy.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Z kredytem, jak ze wszystkim, można przesadzić. I wtedy skutki mogą być opłakane. Jednak z jakiegoś powodu zdecydowana większość ludzi wie, jak sobie z długiem poradzić. Czuje granicę, której nie może przekroczyć, żeby nie popaść w spiralę, która może skończyć się wizytą komornika.
Jednocześnie non stop słyszymy, jak to Polacy są kiepsko wyedukowani ekonomicznie, jak nie rozumieją podstawowych pojęć i mechanizmów gospodarczych, jak nie potrafią oszczędzać i inwestować.
Co więc decyduje o tym, że ktoś podejmuje decyzje o zaciągnięciu długu? Spojrzałem w dane NBP na temat nowo udzielonych kredytów i pożyczek w ostatnich latach. Oczywiście każdy, kto choć odrobinę interesował się polską gospodarką, wie, że w wyniku ostrych podwyżek stóp procentowych przez NBP oraz zaostrzenia rekomendacji przez KNF rynek kredytów mieszkaniowych załamał się.
Jeśli za poziom odniesienia wziąć 2019 r., ostatni „normalny” przed pandemią, to banki udzielały wówczas średnio 4,5 mld zł nowych kredytów hipotecznych miesięcznie. Zaś w dołku, który przypadł na ostatnie miesiące 2022 r., wartość ta spadła o ponad połowę, do ok. 2 mld zł miesięcznie.
Czy to znaczy, że Polacy przestali się zadłużać? Nie do końca. Oprocentowanie nowych kredytów hipotecznych wzrosło do ponad 9,4% (listopad-grudzień 2022 r.), ale kredytów konsumpcyjnych poszło w górę jeszcze mocniej. Na koniec 2022 r. sięgało 11,7%, a do maja zwiększyło się do ponad 12%, podczas gdy oprocentowanie w segmencie mieszkaniowym spadało.
A mimo to nowe zadłużenie z w kredytach konsumpcyjnych wzrosło do rekordowych poziomów – ponad 7,5 mld zł miesięcznie, dwa razy więcej niż kredytów hipotecznych. Dlaczego tak się dzieje? Z czego wynika gotowość do zadłużania się? Bo wygląda na to, że głównym powodem, dla którego Polacy nie brali kredytów mieszkaniowych, nie był strach przed przyszłością, ale brak zdolności do ich zaciągania.
Ekonomiści badają wpływ oceny sytuacji na rzeczywistość
Na pytanie, co sprawia, że ludzie się zadłużają, postanowili poszukać odpowiedzi dwaj badacze: Norbert Duczkowski i Lubomir Słowik. W artykule, którego tytuł niestety trochę psuję puentę tej historii, „Wpływ subiektywnej oceny sytuacji materialnej na zadłużenie gospodarstw domowych” opisali swoje wyliczenia.
Najbardziej intuicyjna hipoteza jest taka, że im więcej ktoś zarabia – a dokładniej: im więcej ma dochodu rozporządzalnego – na tym większe kwoty może się zadłużyć. I dane generalnie potwierdzają ten w miarę oczywisty związek.
Duczkowski i Słowik poszli jednak o krok dalej. Koncepcja, że człowiek zawsze podejmuje finansowe decyzje, kierując się wyłącznie obiektywną, racjonalną kalkulacją były być może rewolucyjne w XVIII i XIX wieku, dzisiaj ekonomiści dużo więcej uwagi przykładają do czynników behawioralnych, czyli związanych z przekonaniami, opiniami czy emocjami.
Badacze postanowili więc sprawdzić, co jeszcze – oprócz obiektywnie dobrej sytuacji materialnej – sprawia, że jedne osoby mocniej się zadłużają, a inne słabiej. I takim czynnikiem okazały się właśnie subiektywne oceny dotyczące stanu własnych finansów.
„Otrzymane wyniki potwierdzają, że subiektywna ocena sytuacji materialnej wpływa na zadłużanie się gospodarstw domowych. Oznacza to, co do zasady, że osoby oceniające swoją sytuację materialną jako bardzo dobrą zadłużają się chętniej niż osoby, które uważają, że ich sytuacja materialna jest przeciętna”
– czytamy w artykule. Duczkowski i Słowika zastosowali do obliczeń wskaźnik „dochodu równoznacznego”, obliczany jak dochód rozporządzalny skorygowany o ocenę sytuacji materialnej.
Wniosek dla nas – od oceny sytuacji może zależeć dobrobyt
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Po pierwsze dlatego, że moim zdaniem zdecydowanie za mało poświęca się uwagi ekonomii w debacie publicznej dotyczącej gospodarki. Ekonomii, czyli nauce o gospodarce.
Nie wskazując palcami na nikogo innego – sam często łapię się na tym, że o niektórych zjawiskach czy prawidłowościach piszę bez głębszej refleksji o ich przyczynach. NBP powinien podnosić stopy procentowe, żeby walczyć z inflacją – mówią jedni. Inni twierdzą, że przecież stopy poszły w górę, a inflacja nie spadła, więc to nie działa. I tak sobie dogadujemy, zamiast poszukać potwierdzenia w badaniach, które mogłyby potwierdzić lub zaprzeczyć tym tezom.
I to jest właśnie drugi powód, dla którego opowiadam o tym badaniu. Ponieważ płyną z niego dwa ważne wnioski – jeden dla nas samych, a drugi dla naszych rządzących.
Przeprowadzone przez badaczy wyliczenia dotyczą makroekonomii, jednak możemy je przełożyć na własne decyzje. Niektórzy twierdzą, że mam naturę pesymisty (choć ja uważam, że raczej realisty), a moja skłonność do ryzyka jest dość niska. Jakie są tego konsekwencje? Być może omijają mnie w życiu okazje na większy zysk, jednak z drugiej strony staram się zawsze utrzymywać dług na poziomie, który nie tylko jestem w stanie spłacać obecnie, ale także w sytuacji, gdyby moje dochody spadły.
Jeśli rzeczywiście jest tak, że z dwóch osób, które zarabiają tyle samo, bardziej skłonna do zadłużenia się jest ta, która subiektywnie lepiej ocenia własną sytuację finansową, to może warto poświęcić uwagę właśnie tej kwestii. Czyli zastanowić się, czy nie jesteśmy zbytnimi optymistami albo pesymistami.
Ryzyka związane ze zbyt wysokim mniemaniem o swoich finansach są oczywiste. Kupując nowy telewizor na raty z przekonaniem, że „jakoś to będzie”, bo zawsze się udawało wszystko spłacić, niepoprawny optymista może wpędzić się w niespłacone długi – a piętno problematycznego dłużnika ciągnie się za człowiekiem przez lata.
Z drugiej strony osoba zbyt zachowawcza i pesymistyczna może nie wykorzystywać optymalnie swoich zasobów. Owszem, oprocentowanie kredytów hipotecznych jest obecnie wysokie, ale przyjdzie moment, że spadnie. Co więcej, jest ono realnie ujemne – czyli niższe od inflacji. Ale zamiana mieszkania na większe może okazać się korzystna na wielu poziomach: poprawi się komfort życia, dzieci będą miały lepsze warunki do nauki i zabawy, a dorośli cichy kącik do pracy zdalnej. Jeśli kogoś na to stać, ale przez skrzywioną ocenę się powstrzymuje, czyni swoje życie niepotrzebnie trudniejszym.
Wniosek dla rządzących – komunikacja równie ważna co decyzje
Drugi wniosek kieruję do osób, które decydują o polityce gospodarczej w Polsce. Głównie do kierownictwa NBP i rządu.
Mamy szalenie wysoką inflację. I niewiele zmienia, że spadła z ponad 18% do 11%. To nadal są poziomy, które nie powinny być akceptowalne dla rządzących. W jaki sposób NBP walczy z inflacją? Na najbardziej podstawowym poziomie chodzi o ograniczenie akcji kredytowej. Im stopy procentowe są wyższe, tym kredyt jest droższy i trudniej dostępny. A im mniej konsumenci biorą kredytów, tym mniej kupują. A im mniej kupują, tym mniejszy jest popyt – a więc i presja na wzrost cen.
Badanie, które opisuję, pokazuje jednak, że nie tylko obiektywne czynniki wpływają na skłonność do zadłużania się. Polacy z pewnością odczuli, że z powodu inflacji siła nabywcza ich wynagrodzeń spadła, a wyższe raty kredytów dały się we znaki.
Jednak dane o kredytach konsumpcyjnych pokazują, że mimo to nadal się zadłużamy. Dlaczego? Być może właśnie dlatego, że i z rządu, i z NBP słyszymy zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Prezes Glapiński zapowiedział, że podnoszenie stóp to tak, owszem, ale nie do poziomu, który miałby zwiększyć bezrobocie.
Każda kolejna projekcja inflacji NBP pokazuje, że sytuacja już za chwilę się poprawi i wróci „cud gospodarczy”. Gdy raty kredytów rosną, od razu wychodzi premier i mówi: zrobimy wakacje kredytowe i zastąpimy WIBOR nowym, niższym wskaźnikiem.
Skoro tak, to nie ma się co przejmować tym przejściowym (trwającym już co prawda prawie dwa lata) okresem wysokich stóp procentowych. Trzeba żyć po staremu. Niech tylko KNF złagodzi rekomendację w sprawie liczenia zdolności kredytowej, albo lepiej – niech rząd uruchomi program dopłat do kredytów… a nie, czekajcie, to już się przecież stało.
Przeczytaj też: (nie)bezpieczny kredyt 2%, czyli kolejna proteza dla Polaków spragnionych mieszkania na własność. Dlaczego stać nas tylko na protezy?
Możliwe więc, że lepiej byśmy wyszli, gdybyśmy zamiast propagandy sukcesu usłyszeli trochę twardych słów od rządu i prezesa NBP. Żeby być ostrożnym, przygotować się na ostre hamowanie, zabezpieczyć poduszkę oszczędności na wypadek bezrobocia. Nawet jeśli miałoby to być przesadzone, to wzmacniałoby to działania antyinflacyjne. A tak mamy i wysokie stopy, i zadłużających się konsumentów, i uporczywą inflację.
Źródło zdjęcia: Madison Oren/Unsplash