Jest zła i dobra wiadomość. Zła jest taka, że z rynku znika popularna platforma do e-zakupów. Dobra jest taka, że wreszcie koniec z irytującymi reklamami. W piątek – niemal z dnia na dzień – Shopee Polska zakończy działalność. Co się stało? Czy to następny zwiastun problemów w branży e-commerce, która też mierzy się z rosnącymi kosztami i kryzysem w portfelach konsumentów? A może po prostu kolejny marketplace przegrał wojnę z Allegro? Cztery możliwe scenariusze
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Shopee to azjatycki marketplace, który na polskim rynku zadebiutował we wrześniu 2021 r. Został założony przez Forresta Li, singapurskiego biznesmena i miliardera. Przez prawie półtora roku intensywnie inwestował w polski rynek, na którym próbował zdetronizować Allegro (a przy okazji też inne platformy e-commerce – AliExpress, Amazon).
W czwartek nadeszła sensacyjna informacja, że Shopee opuszcza polski rynek. Nasi czytelnicy – przedsiębiorcy handlujący na Shopee – zaczęli przesyłać nam komunikaty, które otrzymali e-mailem od platformy. A na stronie Shopee pojawił się komunikat, że – chyba faktycznie pechowy dla niektórych – piątek trzynastego będzie ostatnim dniem z możliwością zrobienia zakupów na platformie Shopee. Sprzedawcy, klienci i – prawdopodobnie – pracownicy dostali niewiele ponad jeden dzień na oswojenie się z tą informacją.
Jeżeli chcecie jeszcze zrobić zakupy, to pozostaje Wam niewiele godzin. Firma uspokaja, że wszystkie dotychczasowe zamówienia zostaną zrealizowane, a usługi posprzedażowe (np. zwroty) będą dostępne. Podobno pojawiły się jakieś trudności z wypłatą pieniędzy dla sprzedawców, ale zakładam (i mam nadzieję), że jest to efektem tego, że wszyscy chcą to teraz jednocześnie zrobić. Taki „run na Shopee”.
Taka decyzja może dziwić, bo Shopee zaangażowało w nasz rynek całkiem spore środki finansowe. Nie była to spontaniczna ekspansja w stylu eBaya, który w 2005 r. próbował wejść na nasz rynek bez większego przygotowania na zasadzie „jesteśmy firmą amerykańską, więc musicie nas kochać”. eBay szybko odbił się od ściany i poniósł klęskę w starciu z Allegro (które wtedy było jeszcze młode – ledwie 6-letnie).
Z Shopee było inaczej. Dzięki intensywnej kampanii promocyjnej bardzo szybko zdobyło rozpoznawalność marki, a reklama z okazji majówki (słynne „pi pi pi pi pi pi” w rytm melodii z piosenki „Baby Shark”) ciągle brzmi w naszych uszach. Na samym Youtubie wyświetlono ten klip ponad 1 mln razy. W ramach kampanii reklamowej Shopee podjęło też współpracę z piosenkarzem Sławomirem. Reklamy może i nie były lubiane (niektórzy nazwaliby je irytującymi), ale na rozpoznawalność marki zadziałały.
Efekty były widoczne. Shopee odwiedzało około 10 mln użytkowników miesięcznie, a oferty wystawiało ponad 60 000 polskich sprzedawców. Do tego trzeba dodać też sprzedawców zagranicznych. Spółka miała ambitne plany rozwoju. Plany, które na razie pozostaną w sferze marzeń.
Dlaczego Shopee o-pu-pu-pu-pu-pu-pu-szcza Polskę?
Co się stało, że Shopee zdecydowało się (lub zostało zmuszone) na opuszczenie naszego rynku? Oficjalnie firma stwierdziła, że okazał się on mało zyskowny, a otoczenie makroekonomiczne – zbyt ryzykowne:
„Jako Grupa SEA podejmujemy decyzje, które mają na celu priorytetyzację strategicznych wyborów, które pozwolą na uzyskanie jak największych efektów przy istniejącym profilu działalności. Biorąc to pod uwagę oraz rozważając znaczną niepewność makroekonomiczną, która przesłania nasze długoterminowe perspektywy dla tego regionu, zdecydowaliśmy się zakończyć naszą działalność w Polsce.”
Całej prawdy możemy się nigdy nie dowiedzieć, ale ja widzę kilka możliwych scenariuszy. Po pierwsze Allegro okazało się w Polsce zbyt potężne. Pod tym względem polski rynek jest wyjątkowy. Mamy tu rodzimą platformę e-handlu z silną i stabilną pozycją lidera.
Allegro rozrastało się wraz z handlem internetowym w Polsce i dla wielu z nas jest po prostu synonimem sklepu internetowego. Ma bardzo przystępny interfejs (bije nim na głowę inne platformy e-commerce), gwarancję bezpieczeństwa (programy ochrony kupujących, system ocen sprzedawców), rozbudowaną sieć logistyczną (darmowe i błyskawiczne dostawy, własne automaty paczkowe) i szereg innych usług.
Shopee próbowało walczyć (darmowe dostawy, niskie opłaty dla sprzedawców, agresywna reklama) i do pewnego stopnia to się udało. W listopadzie pod względem liczby użytkowników (strona internetowa oraz aplikacja mobilna łącznie) Shopee miała prawie 11 mln użytkowników i była trzecią największą stroną na rynku – po Allegro i Media Expert (dane Mediapanel Gemius Polska). Prawdopodobnie jednak koszt osiągnięcia tego sukcesu był zbyt duży.
Informacja o opuszczeniu polskiego rynku przez Shopee na pewno ucieszyła akcjonariuszy Allegro, któremu ubył poważny konkurent. Akcje Allegro urosły o kilka procent i są najwyżej wyceniane od kwietnia zeszłego roku.
Po drugie, nasz rynek mógł się okazać za mało zyskowny. W 2021 r. rynek e-commerce w Polsce był wart 92 mld zł i stanowił 12,9% ogółu sprzedaży detalicznej. W 2027 r. ma to być odpowiednio 187 mld zł i 17%. Liczba konsumentów internetowych ma się zwiększyć z 17,1 mln osób do 20,6 mln osób (dane Strategy& Polska).
Problem w tym, że klienci robiący zakupy w internecie będą coraz więcej wymagać. Najważniejsza będzie wygoda (przyjazna wyszukiwarka, błyskawiczna, nawet jednodniowa dostawa, wszechobecne punkty odbioru, darmowe zwroty bez drukowania etykiet) i niezawodność (bezpieczeństwo transakcji, wysoka jakość produktów).
Taki handel internetowy, który kładzie nacisk na wygodę użytkowników, nawet zyskał swoją nazwę: q-commerce (quick commerce). Taką drogą na pewno podąża Allegro i Amazon. AliExpress też się stara (stawia m. in. swoje automaty paczkowe), ale musi walczyć ze słabą opinią o swoich produktach. Natomiast Shopee postawiło na strategię rozpoznawalności marki (agresywne reklamy) i niskich cen (niskie prowizje, darmowe dostawy itd.). W czasach wysokiej inflacji mogło to się okazać niewystarczające.
Czy e-commerce wygra z inflacją?
Po trzecie, bardzo możliwe, że tak właśnie wygląda strategia ekspansji Shopee – szybki sukces albo ucieczka z rynku zanim pojawią się ogromne koszty. Nie wiem, ile u nas zainwestowali, ale – z ich punktu widzenia – to raczej nie były znaczące koszty. Możliwość ich ograniczenia okazała się ważniejsza niż niepewny zysk w przyszłości.
Nie jesteśmy pierwsi. Na początku zeszłego roku Shopee zrezygnowało z rynku francuskiego i indyjskiego zaledwie po kilku miesiącach od rozpoczęcia działalności. Wtedy także decyzja była błyskawiczna i sklep zakończył działalność praktycznie z dnia na dzień. Powód? Niepewność co do tempa przyszłego rozwoju rynku. Niedługo potem Shopee wycofało się z Hiszpanii. Po decyzji o opuszczeniu Polski sklepu Shopee nie będzie już w żadnym europejskim kraju.
Dlatego też niektórzy się tego spodziewali. Szczególnie po tym, jak w październiku zeszłego roku Shopee zwolniło część załogi i podniosło prowizję i opłaty od sprzedaży. Mogło to być agresywne cięcie kosztów i dostosowywanie się po początkowym okresie intensywnej ekspansji, ale mogło już po prostu być przygotowaniem się do zamknięcia biznesu.
Pytanie brzmi, kiedy została podjęta decyzja i kto o niej wiedział, bo jeszcze w grudniu dyrektor działu business development Shopee Poland Michał Tykarski mówił w wywiadze dla PAP Biznes o planach na 2023 r. I nie były to plany zamykania biznesu, a raczej rozwoju oferty i poszerzania udziału w rynku.
Kurs akcji spółki SEA Ltd. (notowanej na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych) zaczął spadać pod koniec 2021 roku, kiedy wynosił ponad 300 dolarów za akcję. Obecnie SEA wyceniana jest niemal sześć razy mniej. SEA, poza platformą handlową Shopee, działa też w branży cyfrowej rozrywki (Garena) oraz cyfrowych usług finansowych (SeaMoney). Rok 2022 był trudny dla spółki i zapewne wygaszanie niepewnych inwestycji jest jednym z rezultatów.
Po czwarte, prawdopodobnie cały e-commerce czekają problemy, bo zawirowania na rynku ich nie ominą. W internecie nie przestaniemy kupować, bo demografia jest nieubłagana (starsi, którzy preferują sklepy naziemne, powoli umierają, a młodsi, którzy częściej kupują w internecie, się rodzą). Wydaje się jednak, że wygrywać będą silne sklepy.
W grudniu największe platformy sprzedażowe w Polsce odnotowały spadek liczby użytkowników. Liczba odwiedzających Allegro zmniejszyła się z 21,05 mln w listopadzie do 19,4 mln. AliExpress był odwiedzany przez 9,26 mln osób (w porównaniu do 10,54 mln w listopadzie). Liczba użytkowników Shopee zmalała ze wspomnianych 10,88 mln do 9,06 mln, a Amazon odwiedziło 8,45 mln osób (w listopadzie było to 9,12 mln).
To może być moje subiektywne odczucie w mikroskali, ale coraz więcej produktów udaje mi się taniej znaleźć w sklepach naziemnych. Wydaje mi się, że czasy „w internecie na pewno jest taniej” już minęły, a sytuacja będzie się zmieniać. Konsumenci będą porównywać ceny i wybierać te najniższe, które wcale nie muszą oznaczać sklepów internetowych.
Platformy handlowe muszą ciąć koszty i podnosić prowizje od sprzedaży, a klienci będą mieli mniej pieniędzy na zakupy. Shopee mogło więc stwierdzić, że w tych warunkach nasz rynek jest mało perspektywiczny. Shopee oczywiście wycisnęło z Polski, ile się dało, i wstrzymało się z opuszczeniem kraju do stycznia. To zrozumiałe, bo e-commerce zwykle dobrze sobie radzi podczas listopadowych (Black Friday, Cyber Monday) i grudniowych (święta) wydarzeń.
Zdjęcie główne: screen z reklamy Shopee , Youtube kanał Shopee Polska