„Jechałem Boltem, a po przejażdżce dostałem komunikat, że przejazd był „neutralny węglowo”. Tyle że to była Skoda Fabia 1.4 TDI, czyli… diesel. Czy oni sobie ze mnie jaja robią? ” – pyta czytelnik. Już wyjaśniamy. Firmy przewozowe i turystyczne wpadły na pomysł, by proponować klientom „zielone” dopłaty, które będą kompensować emisję Co2 danej podróży. Ale czy to nie jest ściema? Czy kredyty węglowe i kompensacja emisji CO2 mają sens?
Takie 17,7 zł za krótki przejazd po Warszawie, a wpływ na środowisko – żaden. To jest informacja, którą dostał po kursie Boltem jeden z naszych czytelników. Zdziwił się, bo faktycznie czasem korzysta z elektrycznych taksówek ale ta elektryczna nie była. (Wiemy, co myślicie o polskim prądzie, ale ostatnie badania potwierdziły, że auta elektryczne w Polsce, mimo że tak właściwie to są przecież na węgiel, to i tak są bardziej ekologiczne niż auta spalinowe). W tej rzekomo zeroemisyjnej taksówce silnik klekotał jak „stary, dobry diesel”, więc komunikat o zeroemisyjności wprawił pasażera w osłupienie. O co tu chodzi i czy ktoś nie wyciera sobie buzi hasłami o ekologii?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Bolt tłumaczy, że wszystkie jego przejazdy są ekologiczne (neutralne węglowo), a klient nie dopłaca do tego ani złotówki. Firma rekompensuje emisję CO2 projektami ekologicznymi w Indiach i Afryce. Mądre? A co z jakością powietrza w Warszawie?
To niejedyny taki przypadek. Zobaczcie, jakie zachęty do kompensowania emisji CO2 w czasie podróży na wakacje przedstawia swoim użytkownikom jeden z największych portali turystycznych, czyli Booking.com. Tutaj czyste sumienie kupujecie za… przykładowo 6 zł.
A podróżować chcemy. Nic dziwnego – z zapasem oszczędności, wygłodzeni przez pandemię mamy jeszcze większą ochotę na podróże. Biura podróży, które rok temu obawiały się bankructwa, dziś odnotowują rekordowe poziomy sprzedaży. Opóźniony popyt daje się we znaki i to w wielu dziedzinach. Ludziom po prostu ciężko się w takiej chwili zreflektować i w obawie o klimat rezygnować z podróży samolotem. Tym bardziej że działania pojedynczych osób to kropla w morzu w porównaniu do poziomów emisji jakie generuje przemysł.
Procentowy spadek emisji CO2, źródło: Międzynarodowa Agencja Energetyczna
Dlatego coraz częściej mówi się o tym, że to globalne korporacje powinny w końcu zacząć działać na rzecz klimatu zamiast obarczać odpowiedzialnością pojedynczych konsumentów. W odpowiedzi na te oczekiwania wiele firm stara się uzyskać status zeroemisyjny poprzez angażowanie się w projekty kompensujące ich własną emisję CO2.
Od jakiegoś czasu rezerwując bilety lotnicze czy nocleg, możemy się spotkać się z możliwością uiszczenia dobrowolnej opłaty mającej kompensować emisję CO2. Co się dzieje z tymi dodatkowymi środkami? Linia lotnicza kupuje za nie tzw. kredyty węglowe i przekazuje środki organizacjom zajmującym się realizacją projektów kompensujących emisję CO2. Jeden kredyt węglowy to kompensacja jednej tony CO2.
Kompensacja emisji CO2 i kredyty węglowe: jak to działa?
Na rynku jest kilka organizacji zajmujących się realizacją projektów, które mają na celu redukować poziom CO2. Jedną z nich jest MyClimate. Na stronie tej organizacji dowiemy się, że jej działalność jest w pełni non-profit. Organizacja pobiera 20% pozyskanych pieniędzy na koszty administracyjne, a pozostałe 80% idzie na realizację projektów kompensujących CO2.
Przykładowe projekty to m.in. sadzenie lasów, zakup energooszczędnych lamp na Madagaskarze, instalacje paneli fotowoltaicznych w Szwajcarii czy zapewnienie czystej wody mieszkańcom Ugandy. Przy każdym projekcie znajdziemy dokładny opis inicjatywy wraz z informacją o ilości zredukowanego CO2.
Na stronie organizacji przeczytamy, że wszystkie projekty są dokładnie kontrolowane pod kątem faktycznie zredukowanej ilości CO2. Uwzględniane są tylko te redukcje, które można udowodnić w dłuższym okresie (7-14 lat).
Koszt jednego kredytu węglowego nie jest wartością stałą. Ceny wahają się od 10 centów do 50 dolarów za tonę. Natomiast przeciętna, uśredniona cena to ok. 4 dolary, choć prognozuje się, że średni koszt wzrośnie do 30-50 dolarów za tonę do roku 2030. Przeciętny Europejczyk generuje ok 11-12 ton dwutlenku węgla rocznie, o czym pisaliśmy więcej tutaj.
Na stronie MyClimate znajdziemy też kalkulator pomagający wyliczyć, ile CO2 zostanie wyemitowane np. podczas lotu samolotem. I tak podczas lotu z Warszawy do Paryża i z powrotem, wartość emisji CO2 na jedną osobę to pół tony. Zakładając, że w samolocie mamy 200 pasażerów, to taki lot wygeneruje 100 ton CO2. Wychodzi więc na to, wystarczy zakup kredytów węglowych za ok. 400 dolarów, żeby taki lot stał się zeroemisyjny. Nie jest to zbyt wygórowana cena. W droższych liniach lotniczych to może być cena jednego biletu.
Czy branża paliwowa może być eko?
Nie tylko branża turystyczna stara się być eko. Shell (a więc firma należąca do jednej z najbardziej szkodliwych branż dla klimatu – przemysłu paliwowego) na swojej stronie pisze „Kierunek: neutralność emisji CO2” i oferuje swoim klientom flotowym możliwość kompensacji CO2. Jak to możliwe? Otóż jeśli ktoś decyduje się na karty flotowe tej firmy, w takim wypadku Shell może śledzić całkowite zużycie paliwa, przeliczyć to na CO2 i zakupić kredyty węglowe odpowiadające ilości wyemitowanego dwutlenku węgla.
Na koniec klient korzystający z kart flotowych otrzymuje certyfikat. Takim oto sposobem nawet mając firmę transportową, możemy chwalić się jednocześnie zeroemisyjnością.
Jako CarbonNeutral określa się też firma Eden, która zajmuje się sprzedażą wody mineralnej w plastikowych opakowaniach oraz m.in. plastikowych kubeczków. W tym przypadku głównym problemem jest zanieczyszczanie środowiska plastikiem, a nie dwutlenkiem węgla, ale tak czy siak, certyfikaty świadczące o byciu eko w przypadku wspomnianych firm wygląda dość dziwnie.
Czy warto dołożyć kilka złotych i przyczynić się do kompensacji CO2?
Mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony dobrze, że firmy starają się jakoś kompensować swoje wysokie poziomy emisji.No i jeśli te projekty, w które angażują się firmy, faktycznie przyczyniają się do redukcji dwutlenku węgla w atmosferze i poprawiają jakość życia lokalnych społeczności, to może warto je wspierać. Z drugiej strony koszt kredytu węglowego wydaje się śmiesznie niski, a co za tym idzie osiągnięcie (teoretycznej?) zeroemisyjności dla firmy z dużym kapitałem stanowi niewielki koszt, więc…
…zastanawiające jest to, czy faktycznie za tak niewielką cenę można zredukować emisję dwutlenku węgla. Nie udało mi się znaleźć dokładnej metodologii wyliczeń.
Weźmy na przykłąd sadzenie lasów. Warto mieć świadomość, że młode posadzone drzewa nie pochłaniają zbyt wiele CO2. W tekście pod tym linkiem pisaliśmy o tym, że jeden duży buk pochłania tyle dwutlenku węgla, co 1700 młodych drzewek, więc nawet jeśli nowo posadzony las pochłonie określoną wartość dwutlenku węgla, to nie zadzieje się to od razu, a my potrzebujemy realnych działań już teraz.
Mamy tu też ponownie przerzucanie odpowiedzialności na konsumenta. To klient musi zapłacić dodatkowe kilka złotych, a więc to taki trochę dodatkowy podatek, choć póki co dobrowolny. Skoro firmy dzięki nam generują wysokie zyski, to może same powinny inwestować w te ekologiczne projekty bez przerzucania opłat na nas?
Chodzi o klimat czy uspokojenie sumień i czysty marketing?
Kolejna sprawa to kontrola projektów. Na stronach niektórych organizacji czytamy, że podlegają one ścisłym audytom. Tymczasem można znależź takie „kwiatki”. Jak donosi Bloomberg, JP Morgan oraz Disney wydawały spore kwoty na projekty, które miały chronić lasy Pensylwanii przed wycinką. Jak się później okazało, lasy te już od dawna takiej ochronie podlegały, a więc i tak nikt by ich nie wyciął. Firmy te jednak mogły się pochwalić prośrodowiskowymi działaniami, choć w rzeczywistości były one fikcyjne. No i na co szły pieniądze?
Kompensacja CO2 wygląda mi też na próbę uspokojenia sumienia zarówno w przypadku firm, jak i klientów. Konsument, płacąc dodatkową opłatę, zyska poczucie, że przyczynił już się do poprawy klimatu, a więc w innych sferach może sobie pozwalać na więcej. Z kolei firmy, chwaląc się certyfikatem, będą miały poczucie, że dodatkowe działania są już zbędne. Może to prowadzić do swobodniejszego podejmowania działań generujących dodatkową emisję. Trochę na zasadzie „nic się nie stanie, jak w ramach wymiany floty samochodowej kupimy diesle, najwyżej dokupimy kilka certyfikatów na wyzerowanie emisji”.
Oprócz wyżej wymienionych moją główną obawą jest to, że kredyty węglowe są tak łatwo dostępne za stosunkowo niską cenę. Dużo łatwiej jest zapłacić za gotowy certyfikat zeroemisyjności (tym bardziej, jeśli opłata przerzucana jest na klientów) niż faktycznie przeprowadzić w firmie inwestycje prowadzące do realnych działań ograniczających emisję. Może to się skończyć tak, że firmy z dużym kapitałem będą się chwaliły zeroemisyjnością, a te, których po prostu nie stać na certyfikaty, wyjdą na te nieekologiczne, nawet jeśli będą wprowadzały coraz więcej proekologicznych inwestycji.
I nawet najbardziej nieekologiczna firma może chwalić się zeroemisyjnością. Wystarczy, że będzie ją stać na zakup wystarczającej liczby kredytów. Wyobraźmy sobie firmę, która oprócz emisji CO2 powoduje zniszczenia bioróżnorodności, degraduje środowisko czy przyczynia się do wymierania gatunków w danym miejscu. Nawet jeśli założymy, że kupując certyfikaty faktycznie zredukuje tyle samo CO2, co wyprodukowała, to wiele środowiskowych szkód i tak jest już nie do odwrócenia. I co wtedy?
Kredyty węglowe kupisz na giełdzie?
Na koniec jeszcze jedna niepokojąca sprawa – jak donosi portal Energetyka24, pojawiają się pomysły na to, żeby handel kredytami węglowymi upłynnić poprzez umożliwienie handlowania nimi na giełdzie. Miałoby to przyczynić się do zwiększenia popytu na te produkty, bo obecnie mamy sytuację, w której więcej jest projektów niż chętnych.
To jednak może prowadzić do pojawienia się kapitału spekulacyjnego, a więc ceny kompensacji np. jednej tony CO2 mogłyby podlegać znacznym wahaniom. Jeśli cena poleci mocno w dół, to teoretyczna zeroemisyjność stanie się jeszcze łatwiejsza. Jeśli z kolei zeny mocno wzrosną, to być może chętnych na realizację projektów zacznie brakować. Ponadto przez pojawienie się dodatkowych pośredników w handlu kredytami węglowymi ich ceny również by wzrosły. Wygląda więc na to, że branża finansowa jak zwykle szuka dodatkowego zarobku, gdzie tylko się da.
———
WYJEŻDŻASZ NA WAKACJE? NIE ZAPOMNIJ O KARCIE WIELOWALUTOWEJ
Wyjeżdżasz na wakacje za granicę? Potrzebujesz karty wielowalutowej. To najtańsza metoda płatności za zakupy w walutach obcych. Od niedawna taką kartę oferuje m.in. platforma fintechowa Cinkciarz.pl (Partner bloga „Subiektywnie o Finansach”). Dostępna jest fizyczna karta (15 zł za wydanie, bez opłat za obsługę) lub wirtualna karta (za darmo, służy do płatności w internecie oraz zbliżeniowych płatności telefonem czy zegarkiem). W obu wariantach kartą można płacić w złotych i 160 innych walutach – bez wysokich spreadów prowizji i ukrytych opłat. Zapraszam do wypróbowania karty. Konto na Cinkciarz.pl oraz wielowalutową kartę na wakacje MOŻNA ZAMÓWIĆ TUTAJ. Warto to zrobić z wyprzedzeniem, żeby karta zdążyła dotrzeć do portfela przed wyjazdem. Pod tym linkiem jest recenzja tej karty, którą zamieściliśmy na „Subiektywnie o Finansach” zaraz po jej debiucie.
———
zdjęcie tytułowe: William Hook, Unsplash