To się nazywa wojna nerwów! Najpierw proponowali 300 zł, potem 600-800 zł w ramach „ostatecznej” oferty. A teraz? Są gotowi zapłacić klientom nawet 1000 zł, by ci zgodzili się rozwiązać umowy o konta osobiste, karty kredytowe i ubezpieczenia. Tym razem grożą, że kto się nie zgodzi, będzie miał umowy rozwiązane „przymusowo”, bez kasy. Ale dla wielu klientów stawka w tej grze jest znacznie wyższa, niż 1000 zł
Zwykle w przyrodzie jest tak, że banki uganiają się za klientami, zaś ci ostatni opędzają się od nich, niczym od natrętnej muchy. Z reguły im bardziej bank się ugania, tym więcej płaci klientowi za „transfer”.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ale tym razem mamy przypadek szczególny. A więc bank, który płaci coraz więcej za to, żeby klienci już sobie od niego poszli. I klientów, którzy – zamiast się opędzać od banku – ani myślą się od niego odczepić.
Na łby z koniem pozamieniali?
„Na łby się z koniem pozamieniali?” – zapyta niejeden czytelnik „Subiektywnie o finansach”. Ten patologiczny związek banku i jego klientów to pokłosie decyzji DNB o wycofaniu się z polskiego rynku detalicznego. Eksmisja byłaby łatwa, gdyby nie fakt, że bank ma głównie klientów z kredytami hipotecznymi. I to z kredytami w euro lub frankach (których nie da się przenieść, zrefinansować itp.). I gdyby kiedyś nie wszedł z nimi w konflikt na tle marż tych kredytów.
Ów konflikt – pisałem o nim wielokrotnie, zainteresowanych odsyłam do linków poniżej – sprawił, że duża część klientów czuje się oszukana i nie ma za grosz zaufania do DNB. Im więcej bank chce im zapłacić za podpis pod jakimkolwiek dokumentem, tym bardziej klienci czują, że to podstęp.
Czytaj też: Nieprzyzwoitość? Bank ostro podnosi marże kredytów. Przypomniał sobie, że ma na klientów haka
Czytaj też: Bank DNB tłumaczy się z polityki hakowej. A jak?
Tutaj: więcej szczegółów dotyczących decyzji UOKiK oraz jej pełna treść
Czytaj też: Od trzech lat walczą o to, by bank zachował się przyzwoicie. Teraz dostali do ręki ważny argument
Wiosną DNB płacił klientom po 300 zł za rozwiązanie umów o ROR-y, karty kredytowe i inne produkty niehipoteczne. Ponieważ nie wszyscy się skusili – w lipcu bank przedstawił „Last summer offer”, w której „odszkodowanie” za rozwód wynosiło już 600 zł (plus 200 zł dla tych klientów, którzy zrezygnują z grupowego ubezpieczenia mieszkania i w zamian zawrą indywidualną polisę).
Tamta oferta została nazywana „ostateczną”, ale już wiadomo, że ostateczną nie była (pisałem zresztą, że bank dopuszczał możliwość jej przedłużenia). Na stronie DNB pojawił się bowiem komunikat, że bank zaprasza klientów do skorzystania z… drugiej edycji „Last summer offer”.
Druga „ostateczna” oferta. Tym razem naprawdę ostateczna?
Tym razem za podpisanie „papierów rozwodowych” bank zapłaci niektórym klientom nawet… 1000 zł! Kto miał mocne nerwy i się nie skusił na żadną z wcześniejszych propozycji, zgarnie więc nagrodę, niczym skuteczny pokerzysta. Propozycja DNB jest następująca:
• 600 zł brutto kompensaty za złożenie dyspozycji rezygnacji z produktów bankowych,
• 200 zł brutto dodatkowo za złożenie dyspozycji rezygnacji z grupowego ubezpieczenia DOM w Generali,
• 200 zł brutto dodatkowo za złożenie dyspozycji rezygnacji z ubezpieczenia na Życie/Praca w TU Ergo
Czasu na decyzję w kolejnej odsłonie wojny pozycyjnej z bankiem jest znów mało. „Last summer offer 2” obowiązuje od 1 sierpnia 2019 r. do końca wakacji, przy czym dyspozycje należy przesłać do banku najpóźniej do 29 sierpnia. Informację o nowej ofercie bank „powiesił” na stronie dopiero kilkadziesiąt godzin temu. Zapewne klienci, do których jest „wycelowana” zostali poinformowani o niej e-mailem lub telefonicznie wcześniej.
Tutaj: szczegóły najnowszej ostatecznej oferty
Jak bank tłumaczy to, że robił sobie z gęby cholewę i że ostateczną ofertę przykrył kolejną, jeszcze bardziej ostateczną? W piśmie przewodnim czytam tak:
„W związku z okresem wakacyjnym DNB Bank Polska podjął decyzję o wydłużeniu terminu obowiązywania oferty specjalnej. Wydłużenie oferty letniej jest już ostatnim terminem na składanie dyspozycji. Po jego upłynięciu Bank prześle do Państwa wypowiedzenie umowy kompleksowej rachunków oraz umowy o kartę kredytową ze skutkiem na 31.10.2019 r.”
Bank zapowiada też zamknięcie biura obsługi klientów przy ul. Postepu w Warszawie z końcem grudnia 2019 r. I zapowiada, że szczegóły dotyczące obsługi kredytów hipotecznych po zamknięciu ostatniej „fizycznej” placówki przekaże klientom w oddzielnej korespondencji.
Oferta ofertą, ale co z tą marżą?
Z punktu widzenia klientów największe znaczenie ma zapewne kwestia marży kredytu. Niektórzy klienci – na tym tle zresztą zaczęła się wojna kredytobiorców z bankiem – zostali ukarani cofnięciem marży promocyjnej za różne, prawdziwe lub wydumane, większe lub mniejsze uchybienia dotyczące ich aktywności (obrotów na kontach i kartach). Część klientów wynajęła prawników, by się zajęli „odkręceniem” podwyżek marż.
Czy propozycja rozwiązania umowy oznacza, że DNB automatycznie idzie na ugodę ze wszystkimi klientami w sprawie oprocentowania kredytu?
„Zachęcając Państwa do skorzystania z naszej oferty przypominamy proponowane w niej korzyści:
• utrzymanie aktualnej marży na produkcie hipotecznym do końca obowiązywania umowy kredytowej,
(wyjątek stanowią klienci, którzy skorzystali z oferty „Wcześniejsza spłata” i „Wcześniejsza spłata 2” połączonej z czasową obniżką marży)
• zwolnienie z konieczności spełniania zasad promocji dotyczących zasilania rachunków lub utrzymywania salda depozytów”
– pisze bank. Utrzymanie „aktualnej marży” nie musi oznaczać marży promocyjnej, jeśli bank wcześniej klientowi ją utrącił. Z drugiej strony jest mowa o tym, że nie będzie trzeba już spełniać żadnych warunków, by korzystać z marży preferencyjnej.
Jak bank to rozumie w odniesieniu do poszczególnych klientów – nie umiem powiedzieć. Ale klienci, którzy są w sporze z bankiem, przed podpisaniem jakiegokolwiek papieru powinni to wyjaśnić. Sprawa ma dużo większą stawkę, niż 1000 zł, które bank chce płacić za rozwiązanie umów. Promocyjna marża od niepromocyjnej w skali całego okresu spłaty kredytu różni się kwotą kilkudziesięciu tysięcy złotych mniej lub więcej do spłaty.
„A jak się nie zgodzę, to co mi zrobicie?”
Drugie pytanie brzmi: „a jak się nie zgodę to co?”. Bank już dwa razy zapraszał do „rozwodu” i płacił za każdym razem więcej. Może więc poczekać, aż zapłaci np. 5000 zł? Tym razem w regulaminie oferty nie widnieje opcja jej przedłużenia, a bank wprost pisze, że opornym będzie wypowiadał umowy. Więc to koniec „zabawy”?
Kluczowa kwestia to to jak zdefiniowano w regulaminie prowadzenia rachunków, kart kredytowych i ubezpieczeń warunki umożliwiające rozwiązanie umów przez bank. Jeśli klient będzie twardzielem, a w jego regulaminie nie znalazła się możliwość wypowiedzenia umów przez bank (lub ubezpieczyciela) z powodu „zmiany strategii”, to gra może być jeszcze nieskończona. Może to być kolejne pole konfliktu banku z klientów, których „ubrał” on w podwyżkę marż kredytów hipotecznych.
Jedno jest pewne. To, że bank musi tak sowicie opłacać klientów za to, żeby zrezygnowali z jego usług, także jest pokłosiem jego postawy. Gdyby klienci bankowi wierzyli i mieli do niego elementarne zaufanie, to nie musiałby wystawiać się na pośmiewisko co chwilę przedłużając „ostateczną” ofertę. Cena utraconego szacunku i zaufania klientów jest wysoka.
zdjęcie: Adina Voicu, Pixabay