Grozi nam największy strajk nauczycieli w historii. Związek Nauczycielstwa Polskiego domaga się 1000 zł podwyżki dla każdego nauczyciela. Premier obiecuje: już w przyszłym roku nauczyciel dyplomowany będzie miał 6000 zł miesięcznie! Po cichu dodaje, że to brutto i z dodatkami dla wybranych. Czas spojrzeć na ten spór z boku. Ile powinien zarabiać nauczyciel, żeby było sprawiedliwie, biorąc pod uwagę charakter tej pracy i „bonusy bezgotówkowe”, np. wakacje, ferie i liczbę godzin spędzonych przy tablicy? Liczymy!
Takiej mobilizacji i buntu w polskiej oświacie jeszcze nie było. 78% szkół i placówek oświatowych (głównie przedszkoli) weszło w spór zbiorowy z władzami i zapowiada strajk. Rząd przekonuje, że niecałe 50%, ale to malowanie trawy na zielono, bo wynik udało się zbić dzięki żonglerce liczbami. Rząd zapewnia, że egzaminy po ósmej klasie, gimnazjum i matury zostaną przeprowadzone bez zakłóceń. Nauczyciele mówią: albo podwyżki, albo z egzaminów nici.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Strajk nauczycieli, czyli fact checking zarobków pedagogów
Nauczyciele zarabiają za mało. Rząd ostatnio podwyższył tzw. kwotę bazową zarobków nauczycieli o 5%. Dzięki temu siatka płac brutto (!) wygląda tak:
To śmiesznie małe kwoty. 2538 zł brutto to niewiele więcej niż wynosi płaca minimalna w Polsce (2250 zł brutto). Ale kwota bazowa to jedynie punkt wyjścia do obliczenia „docelowego” wynagrodzenia. Nauczyciele zarabiają brutto:
- 3.045 zł nauczyciel stażysta (2188 zł na rękę, według kalkulatora na www.wynagrodzenia.pl aż 80% Polaków zarabia więcej),
- 3.380 zł nauczyciel kontraktowy (2421 zł na rękę, 70% Polaków zarabia więcej),
- 4.385 zł nauczyciel mianowany (3121 zł na rękę, nieco ponad połowa Polaków zarabia więcej),
- 5.603 zł nauczyciel dyplomowany (3970 zł na rękę, 40% Polaków zarabia więcej).
Po zmianach z ubiegłego roku na pierwszych dwóch szczeblach kariery młody nauczyciel spędza ok. 5 lat. A więc absolwenci „szkoły poetów” – jak mówił bohater filmu „Dzień Świra” – i nauczycie innych przedmiotów, zanim zaczną zarabiać sensowne pieniądze, muszą ograniczyć potrzeby egzystencjalno-materialne i przetrwać chudą „pięciolatkę”. Ale po niej wcale nie nastają lata tłuste, tylko trochę mniej chude z zarobkami na poziomie 3100 zł na rękę.
A i te liczby nie zawsze oddają realne wynagrodzenia nauczycieli. Dariusz Martynowicz, nauczyciel z prestiżowego V Liceum Ogólnokształcącego im. Augusta Witkowskiego w Krakowie, napisał na Facebooku – a post upublicznił – ile zarabia po 11 latach pracy w szkole – 2.694,09 zł na rękę.
Na polskiej liście płac to mało. I nie mam na myśli porównań z pracą murarza, dekarza czy sprzedawcy w sklepie – wszystkie te zajęcia są potrzebne, jednak mają inną specyfikę. Zajęcie nauczyciela to praca umysłowa i z taką powinna być porównywana. Wyobraźmy sobie jakąkolwiek korporację, urząd czy firmę, gdzie pracownik po 11 latach solidnej, ciężkiej pracy ma 2700 zł „na rękę”. I w sumie brak perspektyw na wyraźne zwiększenie zarobków.
Nauczyciele nie są doceniani nie tylko w Polsce. OECD w swoim raporcie na temat stanu edukacji wzięła pod lupę poziom wynagrodzenia nauczycieli i porównała go z zarobkami jakie uzyskują osoby o podobnym do nich wykształceniu. Wynik jest zatrważający. W prawie wszystkich krajach nauczyciele zarabiają mniej niż osoby o takim samym wykształceniu pracujące w innych zawodach. Wyjątkiem jest Belgia i Francja, gdzie nauczyciele szkół ponadgimnazjalnych zarabiają więcej niż osoby po tych samych „fakultetach”. Szczegóły w raporcie OECD na stronie 375.
3 godziny pracy dziennie na papierze i 7 godzin w realu
No dobrze, nauczyciele zarabiają niewiele, ale nie siedzą przez 8 godzin dziennie w biurze. Poza tym mają wszystkie weekendy wolne, ferie, wakacje… Jak, do licha, to wycenić? Punktem wyjścia niech będzie pensum. Jest to o czas jaki nauczyciele przeznaczają na prowadzenie lekcji w szkołach. Najbardziej reprezentatywne pensum dydaktyczne, czyli czas przeznaczony na nauczanie w klasie, wynosi dla nauczycieli 18 godzin tygodniowo i 72 godziny miesięcznie, czyli raptem 3-4 godziny lekcyjne dziennie.
Te 18 godzin pracy tygodniowo słabo wygląda na papierze. Nawet jeśli przyjąć, że trzy-cztery godziny w pełnym skupieniu i hałasie to tak, jak sześć godzin w spokojnym urzędzie, przy obsłudze petentów, albo przy przerzucaniu papierków. Albo przy kasie w supermarkecie, gdzie praca też jest ciężka, ale nie wymaga non stop skupienia.
Pani Agnieszka, moja czytelniczka, nie uważa, by trzeba było tak to różnicować” Proszę choć chwilę popracować na kasie gdzie wszelkie niedobory pokrywa się z własnej kieszeni a przekona się pan że jednak skupienie jest potrzebne”. Może jest, ale upierałbym się, że to jest trochę mniej „różnorodne” skupienie.
Przede wszystkim jednak to, co na papierze w pracy nauczyciela, nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Pani Kasia nasza znajoma nauczycielka języka polskiego w jednym z warszawskich liceów wyliczyła, że w miesiącu spędza 25 godzin na sprawdzenie prac swoich uczniów. Do tego w jej grafiku muszą się znaleźć dodatkowe godziny przeznaczone na:
- zebrania z rodzicami, odpisywanie im na maile, czy spotkania po lekcji – 8 godzin miesięcznie
- na prowadzenie dokumentacji wychowawcy – 8 godzin miesięcznie
- rady i szkolenia – 5 godzin miesięcznie
- praca z uczniami po lekcjach (samorząd, projekty szkolne) – 4 godziny miesięcznie
- poprawy po lekcjach – 6 godzin miesięcznie
- przygotowania do lekcji – 20 godzin miesięcznie
W sumie oprócz pensum uzbierało się 76 godzin w miesiącu zajęć dodatkowych, czyli w przeliczeniu na tydzień – 19 godzin. Dziennie zaś wychodzi średnio prawie 4 godziny. Dodając jej dodatkowe obowiązki do pensum otrzymujemy 7 godzin pracy dziennie. Pani Kasia jest bardzo rzetelnym, uczciwie pracującym nauczycielem z pasją. Zapewne są i mniej „zapracowani” nauczyciele, którzy poza pensum nie pracują więcej niż dwie godziny dziennie.
„Piątka Kaczyńskiego” kontra „Piątka Nauczyciela”, czyli ile naprawdę pracuje się w szkole?
To co przedstawiliśmy do tej pory, czyli historie pana Dariusza i pani Kasi, to przypadki jednostkowe, które jednak są dobrym punktem wyjścia do wyliczeń. Warto byłoby w tym przypadku sprawdzić jak to jest w skali makro. Znaleźliśmy takie dane. Oczywiście: nie my pierwsi chcieliśmy zbadać, ile tak naprawdę pracuje nauczyciel. W zależności od tego kto mierzy i po co, wyniki są następujące:
- według ZNP – 46 godzin tygodniowo
- według NSZZ „Solidarność” – 40 godzin tygodniowo
- według OECD TALIS – Międzynarodowe Badanie Nauczania i Uczenia się – 40 godzin tygodniowo
- Instytut Medycyny Pracy w Łodzi liczy, że 33,5 godziny tygodniowo
- Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) podaje, że 26 godzin tygodniowo
Trzeba przyznać, że różnice są spore – prawie dwukrotnie, jeśli zestawimy badanie BAEL i ZNP. Jeśli ktoś chciałby się wgryźć w metodologię każdej z tych analiz, to odsyłam do tego raportu strona 7. To solidna analiza Instytutu Badań Edukacyjnych (IBE).
Ten sam ośrodek rozłożył na czynniki pierwsze czas pracy nauczycieli. Badanie trwało cały rok, a zostało opublikowane w 2013 r. Nie jest więc bardzo świeże, ale w pracy nauczyciela nie zaszły żadne fundamentalne zmiany, a już szczególnie jeśli chodzi o czas i styl pracy.
W badaniu IBE wzięło udział około 8000 nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących z 1300 różnego typu szkół z całego kraju. Chodziło o to, by sprawdzić, ile pracują nauczyciele w ciągu całego roku szkolnego. Wzięto więc pod uwagę również weekendy i święta, ale niestety nie wakacje i zielone szkoły, bo to jest niemierzalne – uznali twórcy. Wyniki badania dają podstawę do określenia czasu pięciu czynności codziennych jako dominującego składnika czasu pracy nauczyciela, czyli:
- prowadzenie lekcji,
- przygotowywanie lekcji,
- prowadzenie innych zajęć,
- przygotowywanie innych zajęć,
- sprawdzanie prac.
Co się okazało? Że nie ma jednego uniwersalnego nauczyciela – może on pracować w różnych szkołach, mieć różną wielkość pensum. Ale uśredniając najbardziej reprezentatywny przykład nauczyciela (takiego, który prowadzi 18-27 lekcji w tygodniu, nie zajmuje stanowisk, które by wpływały na pensum i pracuje w jednej szkole – to około 60% nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących) dostajemy następujące wyniki:
Przypomnijmy, że w Polsce obowiązuje 40-godzinny tydzień pracy, czyli 8 godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu. Nawet licząc z godzinami nadliczbowymi w tygodniu nie możemy pracować dłużej niż 48 godzin!
12 zł za godzinę w szkole, 50 zł za godzinę po szkole
Ile wynosi w takim razie „prawdziwa” belferska stawka godzinowa? To już łatwo policzyć, wystarczy tygodniowy czas pracy zsumować do miesięcznego i podzielić przez miesięczne zarobki. Biorąc dane ZNP – 46,5 godziny tygodniowo – wychodzi 185,6 godzin w miesiącu. Na ile państwo wycenia realnie pracę nauczycieli?
- w przypadku stażysty będzie to 3.045 zł/185,6 = 16,4 zł brutto za godzinę (12,1 zł na rękę)
- w przypadku nauczyciela kontraktowego 3.380zł/185,6 = 18,2 zł brutto za godzinę (13,3 zł na rękę)
- w przypadku nauczyciela mianowanego 4.385 zł/185,6 = 23,6 zł brutto za godzinę (17,1 zł na rękę)
- w przypadku nauczyciela dyplomowanego 5.603 zł/185,6 = 30,2 zł brutto za godzinę (23 zł na rękę)
Oznacza to ni mniej, ni więcej jak tyle, że nauczyciele dostają na start 16,4 zł brutto za godzinę, czyli niewiele więcej niż wynosi minimalna stawka godzinowa w Polsce – obecnie jest to 14,7 zł. Dla porównania średnia płaca w lutym to 4 949,42 zł brutto i 3.550 zł na rękę (89 zł na godzinę) i rośnie w tempie 7% rocznie. Oczywiście to średnia GUS-owska, z dużych firm, czyli dla jednej trzeciej gospodarki. „Prawdziwa” średnia jest o jedną trzecią niższa.
Warto porównać stawki na rękę z ceną godziny korepetycji. Jest to o tyle proste, że korepetycje to klasyczna szara strefa, nikt tu nie płaci żadnego podatku, z ręki do ręki przepływają kwoty netto. Za godzinę korepetycji płaci się 50-70 zł, w zależności od przedmiotu i kwalifikacji nauczyciela. To stawka rynkowa, a więc można by przyjąć, że na tyle właśnie rodzice i nauczyciele wyceniają pracę nauczyciela.
50-70 zł netto za godzinę korepetycji w odniesieniu do 12-23 zł na rękę w szkole to trzy-czterokrotnie więcej. Gdyby chcieć zastosować ten mnożnik (załóżmy dolne widełki), to pensje nauczycieli w szkołach powinny wynosić – znów posłużę się kwotami netto, na rękę – od 6.600 zł (w przypadku początkującego nauczyciela) do 12.000 zł na rękę. Odejmijmy od tego jakieś 20% jako „mnożnik hurtowy”. Wiadomo, że „kupując” czas nauczyciela w detalu płacimy więcej, niż państwo powinno płacić mu za czas w ramach całego etatu.
Po „uhurtowieniu” czasu pracy nauczyciela pensja na rękę powinna wynosić od 5.300 zł do 9.600 zł przy założeniu, że poza trzema godzinami dziennie przy tablicy poświęca na różne rodzaje pracy (z uczniami, z ich sprawdzianami, z innymi nauczycielami, z rodzinami albo ze sobą w ramach przygotowywania się do zajęć) jeszcze co najmniej cztery-pięć godzin dziennie.
Nauczycielskie wakacje, ferie i przerwa międzyświąteczna, czyli odliczamy labę od pensji…
No dobrze, a co z dodatkowym „urlopem” jakim jest dla nauczycieli okres międzyświąteczny w grudniu-styczniu, ferii, czy wakacji? Z naszych rozmów z belframi wynika, że mniej więcej trzy tygodnie z dwóch miesięcy wakacji letnich zajmuje im praca – wypełnianie papierków, planowanie kolejnego roku, zebrania itp.
Jeśli więc chcielibyśmy podjąć się karkołomnego zadania i „urealnić” czas pracy nauczyciela, to musielibyśmy przyjąć, że w porównaniu z klasycznym pracownikiem nauczyciel ma dodatkowo jakieś 40 dni wolnych (15 dni roboczych w okresie zimowym i 25 dni roboczych latem). Jeśli odejmiemy od rocznego czasu pracy nauczyciela (185 godzin miesięcznie, czyli 2.220 godzin rocznie) owe 40 dni ekstra-urlopu (320 godzin roboczych), to należałoby uznać, że nauczyciele „w naturze” dostają dodatkowe 15% pensji.
Z drugiej zaś strony trzeba wziąć pod uwagę wyjątkowo trudne warunki pracy w szkole. Gwar, hałas, konieczność zachowania skupienia przez cały czas – każdy kto prowadził jakiekolwiek zajęcia w szkole podstawowej lub choćby w gimnazjum wie, że po kilku godzinach mniej wprawny wykładowca nie wie jak się nazywa.
Jak rzekłem na początku, prawdopodobnie nie będzie nadużyciem jeśli czas spędzony przy tablicy (trzy godziny dziennie) pod względem „jakości” porównamy z sześcioma godzinami w spokojnym biurze. Przy założeniu, że z 2.220 godzin rocznie nauczyciele spędzają ok. 790 godzin przy tablicy, otrzymalibyśmy – po uwzględnieniu 320 godzin „wakacyjnego” czasu – dodatkową równowartość 480 godzin w każdej innej pracy (może poza kopalnią). A to by oznaczało nie tylko konieczność przejścia do porządku dziennego nad liczbą dodatkowych wolnych dni nauczycieli, ale też dołożenia im do pensji kolejnych 15-20% jej wartości.
Na spełnienie naszych subiektywnych żądań potrzeba… 80 mld zł
Wyszłoby wówczas, że nauczyciel początkujący powinien otrzymywać w szkole 6.500 zł na rękę, zaś nauczyciel wysokiej klasy, posiadający najwyższy stopień „wtajemniczenia zawodowego”, powinien przyjmować co miesiąc na konto 12.000 zł na czysto, po podatkach, ZUS-ach i innych US-ach.
Oczywiście: trzeba by teraz się zastanowić czy przypadkiem stażyście nie trzeba odjąć (bo jeszcze mało umie), a nauczycielowi dyplomowanemu nie dodać. No i oczywiście te stawki powinny uwzględniać skasowanie wszystkich bonusów nauczycielskich przysługujących z tytułu Karty Nauczyciela. Zły nauczyciel powinien móc być wyrzucony natychmiast, nauczyciel bez cienia predyspozycji – powinien mieć wilczy bilet na całą karierę, no i żadnych wcześniejszych emerytur itp. Godne zarobki, ale już bez dodatkowych przywilejów.
Przypomnijmy, że dziś płaca nauczyciela to 2.200-4.000 zł na rękę, zaś nauczyciele domagają się podwyżki o 1.000 zł. Na miejscu premiera Morawieckiego i wicepremier Szydło modliłbym się, żeby w ZNP nie przeczytali naszych wyliczeń, bo może nastąpić rewizja roszczeń.
Rząd z jednej strony mówi, że nie ma pieniędzy i że spełnienie żądań nauczycieli oznaczałoby koszt ok. 17 mld zł. Dużo? Jednorazowa „trzynastka” dla emerytów i rencistów to koszt 11 mld zł, zaś 500+ na pierwsze dziecko – 20 mld zł. Przypominamy też, że spełnienie naszych subiektywnych żądań jeśli chodzi o płace nauczycieli skutkowałoby koniecznością wydatkowania z budżetu państwa nie 17 mld zł, lecz jakichś 80 mld zł. Więc w sumie mogło być gorzej.
Sygnalizujcie, jeśli macie jakieś zastrzeżenia do powyższych obliczeń. Przyjąłem w nich mnóstwo założeń i z konieczności posłużyłem się mnóstwem uproszczeń.
Źródło zdjęcia: Kadr z filmu „Dzień Świra”