Wygląda na to, że to już koniec wielkiej kariery kryptowaluto-podobnego projektu DasCoin. Prokuratura wszczęła właśnie śledztwo w sprawie domniemanego oszustwa, którego ofiarą miało paść nawet kilkanaście tysięcy naiwnych internautów. Kupowali za setki lub tysiące euro „licencje” na zakup („wydobywanie”) DasCoina, ale jest coraz bardziej prawdopodobne, że wkładali pieniądze nie w następcę Bitcoina, lecz w coś kompletnie bezwartościowego.
O DasCoinie pisałem po raz pierwszy w maju 2017 r. jako o dość dziwnym przedsięwzięciu. Jego promotorzy, wśród których pierwsze skrzypce „grała” firma NetLeaders, niemal idealnie trafili w szczyt kryptowalutowego boomu. Gdy Bitcoin – najpopularniejsza kryptowaluta świata – czynił z jego posiadaczy milionerów, DasCoin był przedstawiany jako jego następca.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Po raz drugi w historii świata stoimy przed szansą zarobienia ogromnych pieniędzy na starcie zupełnie nowej kryptowaluty, jaką jest DasCoin. Już teraz można kupić licencje na wydobywanie i dostawać DasCoiny prosto do swojego portfela”
– czytałem na stronie Netleaders. DasCoin miał być globalną kryptowalutą, z własnym systemem płatności DasPay, akceptowaną w sklepach na całym świecie. A jej wartość miała dzięki temu stale rosnąć.
„Kupując dziś licencje za 500 euro, otrzymamy 776 sztuk DasCoina. Przyjmijmy, że DasCoin osiągnie wartość 5 euro za sztukę. Sprzedając nasze DasCoiny otrzymamy 3880 euro. A w przypadku, gdy DasCoin osiągnie 20 euro za sztukę, sprzedając go otrzymamy 15.520 euro. A jeśli DasCoin osiągnie 1000 euro za sztukę, otrzymamy 776.000 euro”
– to z kolei wizje rysowane na stronie agarbowski.pl. Dlaczego podejrzewałem, że coś tu nie gra? Po pierwsze dziwny był sposób sprzedawania tej kryptowaluty. Nie „wykopywało” się jej tak, jak Bitcoina, korzystając z odpowiedniego oprogramowania i mocy obliczeniowej komputerów, lecz nabywało się „licencje”. Najtańsza kosztowała 100 euro, a najdroższa – 25.000 euro.
Moja bardzo ostrożna opinia o tym projekcie spotkała się w falą mało przychylnych komentarzy ze strony zwolenników i promotorów DasCoina…
„Ja będę bronić DasCoin. Dlaczego? Ponieważ hejtują osoby leniwe, które wiedzą, że nie potrafią ani nic sprzedać ani nie mają kasy aby zainwestować, będziemy na ten temat dyskutować za rok. Ja na Bali, a Wy na produkcji długopisów za 2000 zł brutto w Piżdziwólce Górnej”
…włączając w to groźby pozwów sądowych. Ale ani to pierwsza, ani ostatnia dość podejrzana forma inwestowania pieniędzy, którą krytycznie opisywałem na „Subiektywnie o finansach”, a wcześniej na samcik.blox.pl. Wiele z nich rzeczywiście okazywało się być piramidami finansowymi. Pozdrwiam w tym miejscu szczególnie Dymitra, Karola i Jamesa.
Czytaj też: Budowali piramidę z polis, a potem club biznesowy. Aż matryca się…
Czytaj też: Dymitr i James proszą o pomoc, czyli cudotwórcy w tarapatach!
Czytaj też: Oglądaj reklamy, kupuj ad-packi i… zarabiaj. Och, Karol…
Czytaj też: 4% w tydzień i fundusz gwarancyjny prosto od żubrów
Czytaj też: Monsun zysków nie wieje, a Karolowi nie wyszedł prezent
Mit DasCoina się sypie
Sposób popularyzowania DasCoina też przypominał klasyczne piramidy finansowe. Obietnice krociowych zysków bez ryzyka, oferowanie wysokich prowizji za ściąganie kolejnych chętnych do zakupu licencji, a do tego wszystkiego brak przejrzystości samego przedmiotu inwestycji. DasCoin miał być notowany początkowo tylko na „wewnętrznej” giełdzie, a jego kodu nie opublikowano (a więc nie było nawet pewności czy to kryptowaluta).
Na początku 2018 r. ujawniono, że DasCoin jest oparty na kodzie źródłowym kryptowaluty BitShares, ale nie otwarto całego kodu „Dasa”. Za DasCoinem nie stał nawet atut rzadkości (nawet coś teoretycznie bezwartościowego może uzyskać niezerową cenę przez to, że jest rzadkie). Emisja DasCoina miała wynieść 8,6 mld sztuk. Dużo za dużo jak na coś, co ma być wysoko wycenianym przedmiotem pożądania tłumów.
W listopadzie zeszłego roku wszystkim opadła szczęka, gdy promotorzy DasCoin zorganizowali głośną konferencję, na której jako fani tej kryptowaluty mieli się przedstawiać m.in. Krzysztof Ibisz, czy Rafał Maserak. Szczęśliwie w ostatniej chwili wycofali sę z przedsięwzięcia. Ale afera była niewąska i niewiele brakowało, a mielibyśmy jeszcze głośniejszy pasztet, niż Amber Gold. Choć konferencja podobno i tak była udana ;-).
Marketing DasCoina był/jest – trzeba przyznać – bardzo sprawny i inspirujący:
DasCoin już pod koniec zeszłego roku trafił na listę ostrzeżeń UOKiK-u, został też oficjalnie uznany za tzw. scam (czyli projekt bezwartościowy) przez NASAA, czyli kanadyjskiego regulatora finansowego. NetLeaders dostał tam zakaz prowadzenia działalności. Przed DasCoinem ostrzegało Polskie Stowarzyszenie Bitcoin. Od kryptowaluty odciął się latem tego roku jej były tzw. deweloper, niejaki Daniel Dabek. Ogłosił, że sprzedał wszystkie swoje coiny i ogłosił, że DasCoin nie ma nic wspólnego z kryptowalutami.
Kłopoty były też z realizacją obietnic o budowie wokół DasCoina globalnej sieci akceptacji, a także o wyjściu kryptowaluty na niezależne giełdy, co miało ukazać jego prawdziwą wartość. Kilka miesięcy temu rzeczywiście DasCoin zaczął być notowany na kilku kryptowalutowych giełdach, ale „urealnienie” jego wartości przybrało nieoczekiwaną formę. Dziś jeden jest wart 0,04 dolara. Prawie nic, biorąc pod uwagę, że kupujący „licencje” płacili za prawo do coinów wielokrotnie więcej.
Moi czytelnicy donoszą też, że od pewnego czasu były problemy z wycofaniem pieniędzy z DasCoina. Są tacy, którzy stawiają tezę, że to system, który działa tylko w jedną stronę – pieniądze można tam włożyć, ale trudniej je wyjąć. Mój imiennik, pan Maciej:
„System DasCoin wydaje się działać w jedną stronę: możliwe jest stosunkowo łatwe zakupienie “monet”, ale trudniejsze jest ich sprzedanie. Nie ma możliwości wymieniania jej na setkach działających na świecie giełd kryptowalut, nie ma możliwości płacenia nią w tysiącach miejsc na świecie (jak to jest w przypadku Bitcoina). Dascoin nie widnieje w żadnym oficjalnym, wiarygodnym spisie kryptowalut jak np. CoinMarketCap. Marketing Dascoin jest skierowany do osób w dużej mierze nieobeznanych z kryptowalutami, którzy są podatni na tzw. asymetrię informacji”
Prokurator podejrzewa, że DasCoin to oszustwo
No i wygląda na to, że zbliżamy się powoli do finału tej „aferki”. Fundacja Trading Jam poinformowała o wszczętym postępowaniu wobec firmy NetLeaders. Prokuratura Okręgowa w Warszawie podała na piśmie, że wszczęła śledztwo na podstawie zawiadomienia, którego podstawą było podejrzenie złamania art. 286 §1 kodeksu karnego, czyli doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzania mieniem przez osoby nakłaniające do zakupu licencji, która – według zapewnień promotorów programu – miała uprawniać do wydobywania kryptowaluty.
Oczywiście: wszczęcie śledztwa to jeszcze nie jest wskazanie winy, ale już coś znaczy – prokuratura nie odmówiła wszczęcia postępowania, co oznacza, że uznaje podejrzenia fundacji Trading Jam za dość prawdopodobne.
„Złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury w związku z tym, że sporo osób pojawiało sie na naszych spotkaniach mówiąc, że “zainwestowali” pieniądze w DasCoina i nie mogą ich odzyskać, a kontakt z “liderami” projektu się urywa po jakimś czasie. Zaniepokoiło nas również to, że głównym zajęciem firmy jest sprzedawanie licencji, a nie biznes. Wartość DasCoina powinna wynikać z biznesu, którego się jednak nie dopatrzyliśmy. Planujemy na bieżąco monitorować rozwój wydarzeń. Zachęcamy wszystkich, którzy czują się poszkodowani w projekcie DasCoin do kontaktu z warszawską prokuraturą”
– pisze Fundacja Trading Jam. Kto chce się przyłączyć do zawiadomienia, powinien powołać się w piśmie do prokuratury na sygnaturę akt PO III Ds 176.2018. Wiele wskazuje na to, że pieniądze utopione w licencjach na „wydobycie” DasCoina mogą być trudne do odzyskania, bo nie wiadomo czy za projektem stoi jakikolwiek majątek.
To oczywiście nie musi być piramida finansowa, ale też raczej nie jest to „zwykła” kryptowaluta (za dużo rzeczy się nie zgadza). A nawet gdyby była – obietnice krociowych zysków z zakupu licencji raczej nie miały prawa się spełnić.
Czytaj też: Cicha śmierć DasCoina
OneCoin, czyli tokeny i „ruch jednostronny”
W podobnym modelu promowała się zresztą inna głośna kryptowaluta, która spektakularnie upadła, okazując się piramidą finansową. Projekt był promowany przez firmy OneCoin Ltd z Dubaju oraz OneLife Network zarejestrowaną na Belize, obie założone przez Ruja Ignatova.
Co prawda OneCoin nie sprzedawał żadnych licencji, ale za to handlował materiałami edukacyjnymi. Członkowie ystemu mogli kupować pakiety edukacyjne za ceny od 100 euro do 120.000 euro. Każdy pakiet, poza czystą „edukacją” zawierał tokeny, które można było przypisać do kryptowaluty OneCoin.
Podobnie, jak w przypadku DasCoina, OneCoin był notowany na wewnętrznej, kontrolowanej przez jego twórców giełdzie OneCoin Exchange. Rynek był dostępny tylko dla tych członków, którzy zainwestowali więcej, niż podstawowy pakiet startowy. Coiny można było co prawda wymieniać na euro, ale… „przelewane” nie na konto bankowe posiadacza kryptowaluty, lecz do portfela elektronicznego kontrolowanego przez OneCoin. A możliwość wycofania pieniędzy z portfela była ograniczona. Podobno po zamknięciu „zabawy” udało się odzyskać ponad ćwierć miliarda euro.
Jak nie dać się nabić w bezwartościową kryptowalutę?
Sprawa DasCoina – niezależenie od tego jak się skończy (choć na razie wygląda to dość jednoznacznie, śmierdząco) – pokazuje po raz kolejny, że przy inwestowaniu pieniędzy warto zachować elementarną podejrzliwość. Niezależnie od tego jak śmiałe wizje stoją za inwestycją, nigdy nie inwestujmy w nic więcej, niż 5-10% naszych oszczędności. Wystrzegajmy się wszystkiego co obiecuje wysokie zyski nie mówiąc nic o ryzyku. Nie wierzmy w żadne gwarancje zysków, bo te możliwe są tylko w bankach.
Współczesne inwestycje są niestety w bardzo dużej części „nieregulowane”, co oznacza, że nikt – żaden urząd, państwo, ani regulator – nie pilnuje rzetelności i prawdziwości materiałów, umów i obietnic. Jeśli coś pójdzie nia tak – prawdopodobnie tracimy wszystkie pieniądze i jesteśmy skazani na samodzielne dochodzenie roszczeń.
Na rynku kryptowalut jest podwójnie trudno. Odróżnienie prawdziwych kryptowalut od „podróbek” oraz realnych emisji tokenów – prowadzonych w celu pozyskania kapitału na rozwój sensownych przedsięwzięć (w ramach ICO) – od oszustw jest trudne i wymaga często zdania się na intuicję lub zdrowy rozsądek. Ponad połowa emisji ICO na świecie to przekręty.
A nawet jeśli kryptowaluta jest „prawdziwa”, emisję organizują uczciwi ludzie, a produkt albo usługa, która ma za te pieniądze powstać budzi zaufanie, to przecież nie ma żadnej gwarancji, że biznes się powiedzie. Większość kryptowalut – a jest ich kilka tysięcy – ma wartość śmieciową lub bliską zeru. Zaś kryptowaluty, które są sztucznie „pompowane” agresywnym marketingiem, za którymi nie stoi żadna wartość poza chęcią wykreowania chwilowej mody, to dziś nie jest rzadkość.
zdjęcie tytułowe: Bitcoinist.com