Renta wdowia, która właśnie została przegłosowana w Sejmie, ma naprawić jedną z niesprawiedliwości systemu emerytalnego. Ale tylko jedną, a przy okazji „produkując” inne. A cały system emerytalny nadal będzie stał na głowie. Jeśli chcemy zwiększyć finansową elastyczność seniorów, trzeba raczej „uwolnić” ich nieruchomości, zamiast dorzucać im gotówki, której w systemie emerytalnym będzie coraz bardziej brakowało
Renta wdowia to świadczenie, które od połowy przyszłego roku będą dostawali ci emeryci, którym zmarł małżonek otrzymujący emeryturę lub rentę. Dzisiaj jest tak, że w tego rodzaju sytuacji można przejąć 85% świadczenia zmarłego małżonka, ale w zamian trzeba rezygnować z własnego. Opłaca się to tylko wtedy, gdy zmarły dostawał dużo wyższą emeryturę lub rentę, niż my.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Renta wdowia, czyli powiew (nie)sprawiedliwości
Renta wdowia ma działać tak, że oprócz własnego świadczenia będzie można dostać najpierw 15% pieniędzy, które otrzymywał zmarły małżonek, a potem 25% tej kwoty. Czyli nie będzie trzeba już rezygnować z własnego świadczenia, żeby dostać parę stówek więcej do emerytury. Limit będzie taki, że łączne świadczenie (czyli własna i „odziedziczona” emerytura) nie będzie mogło przekroczyć trzykrotności emerytury minimalnej (obecnie niecałe 5400 zł brutto).
Koszt tego przedsięwzięcia z punktu widzenia państwowego budżetu to jakieś 13 mld zł w skali roku, natomiast skorzystać ma mniej więcej 2,2 mln osób, które straciły małżonków, też emerytów. „Uzysk” na jednego uprawnionego będzie wynosił pewnie jakieś 400-800 zł miesięcznie. Dla porównania: dziś roczny deficyt w kasie ZUS to jakieś 70 mld zł rocznie, ale za kilka lat ma przekroczyć 100 mld zł rocznie. Renta wdowia ten bilans dodatkowo pogorszy.
Na pierwszy rzut oka rozwiązanie – choć nietanie – dodaje sprawiedliwości do systemu emerytalnego. Jeśli ktoś przez całe życie składał na swoją emeryturę, a potem nie zdążył zbyt długo jej pobierać (bo zmarł), to dlaczego te pieniądze mają w całości przepadać? To jeden punkt widzenia. Ale jest i drugi: ponieważ tych uzbieranych pieniędzy już i tak nie ma (zostały wypłacone), to więcej do systemu będą musieli dołożyć obecnie pracujący, w swoich składkach.
Renta wdowia ma wiele pułapek. Po pierwsze ma dotyczyć tylko małżonków (przynajmniej na razie). A co z ludźmi, którzy żyli w związku nieformalnym? A co z osobami samotnymi, których małżonek też przez całe życie płacił składki, ale zmarł przed uzyskaniem uprawnień emerytalnych? Po drugie skłania do nadużyć. Aby ktoś mógł skorzystać z mojej emerytury, wystarczy, że zawrę małżeństwo na łożu śmierci.
Składki w ZUS powinny być wspólnotą małżeńską?
A najważniejsze jest to, że jeśli chcemy wyrównywać niesprawiedliwości w systemie emerytalnym, to trzeba byłoby działać znacznie bardziej odważnie. Przede wszystkim: dlaczego wszystkie składki emerytalne nie są objęte wspólnością małżeńską? Jeśli jeden z małżonków umiera, to drugi powinien przejmować wszystkie jego pieniądze zgromadzone w ZUS. Dziś jest tak, że całość lub większą część tych pieniędzy państwo po prostu zabiera. I wypłaca rodzinie zasiłek pogrzebowy. Bosko.
Chcecie, kochani politycy, żeby było sprawiedliwie? To zróbcie wspólnotę małżeńską sald w ZUS. Macie cykora? I słusznie, bo pewnie okazałoby się, że skutkowałyby to wzrostem dziury w ZUS z 70 mld zł do znacznie większych kwot. Nie ma co kryć: państwo „oszczędza” dzięki temu, że niektórzy przez całe życie płacą składki, a potem umierają. Skoro tak, to nie róbcie jakichś szczątkowych rozwiązań, które w jednym miejscu coś-tam poprawiają, ale kompleksowo nic nie załatwiają, a oznaczają, że będziemy musieli płacić wyższe podatki.
Na dziś sytuacja jest taka, że tylko część pieniędzy zgromadzonych w ZUS podlega dziedziczeniu. Ogólnie płacimy do ZUS comiesięczną składkę wynoszącą 19,52% naszego wynagrodzenia (częściowo w kosztach pracodawcy). Nie widzisz tych pieniędzy, ale gdyby tej składki nie było, to zarabiałbyś nawet więcej niż to, co pracodawca pokazuje Ci jako wynagrodzenie brutto.
Pewna część tej kasy – ale tylko w przypadku, jeśli urodziłeś się po 1968 r. (lub wcześniej, lecz przystąpiłeś do OFE) – leci na tzw. subkonto ZUS. Dokładniej jest to 7,3% pensji brutto (a dokładniej podstawy wymiaru, czyli kwoty trochę większej niż pensja brutto) lub 4,4% tej podstawy. Jeśli należysz do OFE to jest to ten mniejszy kawałek, ale wtedy pozostałe 2,9% idzie do OFE, więc wychodzi na jedno. Wszystko, co jest na subkoncie ZUS lub w OFE podlega dziedziczeniu.
Lepiej żyć długo niż krótko. Z finansowego punktu widzenia
Zatem mniej więcej jedna trzecia pieniędzy, które trafiają na przyszłe emerytury dużej części z nas, nie jest zabierana przez państwo po naszej śmierci. Możemy ją przekazać spadkobiercom (jeśli spisaliśmy testament), a połowa może trafić do małżonka, o ile on się o to w ZUS upomni (co też nie zawsze się dzieje). Ale w dalszym ciągu to jest tylko jedna trzecia!
Każdy może sprawdzić, czy i ile ma pieniędzy na subkoncie ZUS – trzeba się zarejestrować na stronie pue.zus.pl, a potem zalogować profilem zaufanym lub aplikacją mObywatel i odnaleźć opcję „stan konta ubezpieczonego”. Sprawdziłem jakiś czas temu, że na moim subkoncie jest ponad 150 000 zł, więc kwota niepomijalna. I jeszcze ponad 20 000 zł w OFE. Nie zmienia to faktu, że kilka razy więcej pieniędzy mam na podstawowym koncie w ZUS, które dziedziczone nie są, więc jeśli szlag mnie trafi przed emeryturą, to nawet tych pieniędzy nie powącham, ani moi spadkobiercy.
I to jest problem – jeśli politycy chcą sprawiedliwego systemu emerytalnego, to powinni zrobić tak, żeby wszystkie pieniądze w ZUS były co najmniej we wspólnocie majątkowej małżonków, albo i dziedziczone. Problem w tym, że to, co byłoby sprawiedliwe z punktu widzenia ludzi zbliżających się do wypłaty emerytury – oznaczałoby skok na kasę tych, którzy będą musieli płacić na nich składki.
Ten postulat miałby sens tylko wtedy, gdybyśmy sami oszczędzali na własne emerytury. A tak nie jest, bo płacone przez nas składki są natychmiast wydawane na emerytury obecnych świadczeniobiorców. Ten pociąg odjechał wraz z klęską programu OFE, który miał w ciągu 20-30 lar zlikwidować „przesunięcie pokoleniowe” w wypłatach emerytur i sprawić, że każdy będzie oszczędzał na własną wypłatę. Niestety, prywatyzacja stanęła, a OFE nie zastąpiło ZUS-u.
Renta wdowia? Lepiej uruchomcie odwróconą hipotekę
Renta wdowia – pozwólcie, że wrócę do punktu startowego – powoduje wzrost deficytu ZUS, a kompleksowo problemu związanego z systemowym „okradaniem” umierających przedwcześnie „składkowiczów” nie załatwia. Nakłada plasterek na jedno miejsce. Ale jeśli chcemy zrobić tak, żeby emeryci zyskali finansowy oddech, to radziłbym nakłonić banki do wejścia na rynek odwróconej hipoteki.
80% emerytów ma własne, nieobciążone hipoteką nieruchomości. To oznacza, że są faktycznie w znacznie lepszej sytuacji majątkowej, niż przeciętny Polak. Część z nich nie ma spadkobierców albo rodzina się nimi nie interesuje. Nieruchomości mogliby więc oddać np. bankowi w zamian za wypłatę dożywotniej dodatkowej „renty’.
European Pensions and Property Asset Release Group podaje, że nasz rynek renty dożywotniej (czyli usługi podobnej do odwróconej hipoteki, ale oferowanej przez prywatne fundusze hipoteczne, a nie przez banki) był wart w zeszłym roku 400 mln zł. To niewiele, gdy porówna się nas z niektórymi państwami anglosaskimi – Stanami Zjednoczonymi (7 mld dolarów rocznie), Wielką Brytanią (wartość transakcji 4 mld dolarów rocznie) czy Australią (wartość transakcji 3 mld dolarów rocznie).
Prognozy na najbliższe 10 lat zakładają eksplozję popularności tego produktu w Polsce – do powyżej 5 mld dolarów rocznie. Dla porównania: polskie banki udzielają rocznie kredytów hipotecznych o wartości nie większej niż 20 mld dolarów. To by oznaczało, że hipoteka odwrócona może stać się w ciągu dekady rynkiem o wielkości rzędu jednej czwartej rynku kredytów hipotecznych. Ustawę o odwróconym kredycie hipotecznym już mamy. Pytanie co się musi stać, żeby zaczęła działać w swojej najbezpieczniejszej, bankowej formule.
————–
Zapraszam do posłuchania najnowszych PODCASTÓW „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”:
>>> CYBERNIEBEZPIECZEŃSTWA NA WAKACJACH: Wakacje to czas, w którym czyhają na nas specyficzne cyberniebezpieczeństwa. Jak kupować bilety na pociąg, samolot lub za hotel, żeby nie dać się okraść? Jakie niebezpieczeństwa czyhają na nas w hotelowych i publicznych sieciach wifi? Jak bezpiecznie korzystać z internetu na wakacjach? Te pytania zadaję gościniom kolejnego podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia” – a są nimi Julia Lisowska-Wenta (senior security analyst z zespołu ds. przeciwdziałania przestępczości) oraz Karolina Czwarno-Kos (leading security officer pionu bezpieczeństwa) z BNP Paribas Bank Polska. Zapraszam do posłuchania
>>> KARTY DLA FANÓW TENISA I KINOMANIAKÓW. WARTO? Przyglądamy się tematycznym kartom płatniczym. Jeśli lubisz grać w tenisa (albo oglądać go w telewizji) to możesz dostać zniżkę na korty i darmowy streaming. Jeśli jesteś kinomaniakiem, to możesz zgarnąć 20% zniżki na seans w kinie. Komu to się opłaca? O to pytam Izabelę Bagłaj, która w BNP Paribas Bank Polska odpowiada za rozwój tematycznych kart płatniczych. Co bank ma w zamian za to, że oferuje klientom zniżki na korty i do kina? Zapraszam do posłuchania
>>> ZDRADZAMY SEKRETY KANTORÓW. Jeśli wyjeżdżasz na zagraniczne wakacje, to zapewne przed wyjazdem odwiedzisz kantor. W „Finansowych Sensacjach Tygodnia” rozmawiamy z Aleksandrem Pawlakiem, właścicielem kantorów o tym, kiedy i gdzie wymieniać waluty, jak to robić, jak bezpiecznie przewozić pieniądze oraz czy wyjeżdżając do egzotycznego kraju zabrać tam dolary (i wymieniać je na miejscu), czy lokalną walutę kupioną w kraju. I jak korzystać z bankomatów za granicą, żeby się nie naciąć. Oraz czy da się zwrócić kantorowi nie wykorzystane na wakacjach pieniądze. Zapraszam do posłuchania!
>>> CZY ZACZĘŁA SIĘ KOREKTA CEN MIESZKAŃ? W kolejnym odcinku „Finansowych Sensacji Tygodnia” w składzie 3M (Maciek Jaszczuk, Maciek Danielewicz i Maciek Samcik) analizujemy sytuację na rynku nieruchomości. Czy rzeczywiście to możliwe, że zaliczy on twardą korektę? A może ona już trwa? I co na to deweloperzy? Czy są w stanie ją zablokować? Drugim tematem podcastu jest jazda pod prąd na rynku pracy, czyli… wydłużanie tygodnia zamiast jego skracania. Takie pomysły są realizowane właśnie na południu Europy. Skoro ludzie chcą więcej zarabiać, a jednocześnie brakuje rąk do pracy, to może niech… pracują więcej? Czy ten trend dotrze i do nas? Zapraszamy do posłuchania!
Zobacz też najnowszy WIDEOFELIETON „SUBIEKTTWNIE O FINANSACH”:
zdjęcie tytułowe: Benjamin Disinger/Unsplash