Inflacja preferowana przez banki centralne i ta preferowana przez ludzi. Rozjazd totalny. Wielkie banki centralne powoli zaczynają przestawiać zwrotnicę polityki pieniężnej i przygotowywać się do obniżek stop procentowych. Sygnał jako pierwszy dał Europejski Bank Centralny w czerwcu. Amerykański bank centralny dotąd czekał, bo inflacja długo była w okolicach 3%, czyli sporo ponad celem Fed wynoszącym 2%, ale swoje obniżki powinien rozpocząć we wrześniu. A gdyby ustalanie celu inflacyjnego miało zależeć od zwykłych ludzi? Ekonomiści sprawdzili, jaką inflację preferują konsumenci. Wyniki zaskoczyły
Ekonomiści od wielu lat tłumaczą, że pewna dynamika wzrostu cen jest zdrowa dla gospodarki i stanowi wyraz zdrowego rozwoju koniunktury, w której popyt na towary i usługi musi wygenerować jakąś inflację. Jaką? Banki centralne od ponad trzech dekad, czyli od kiedy bank centralny w Nowej Zelandii wymyślił strategię bezpośredniego celu inflacyjnego BCI, przyjęły, że takim poziomem inflacji dla rozwiniętych gospodarek jest 2%.
- Pięć lat PPK. Ile zarobili ci, którzy na początku zaryzykowali? Gdzie (dzięki PPK i nie tylko) jesteśmy na drodze do dodatkowej emerytury? Słodko-gorzko [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Ile złota w portfelu w obecnych czasach? Jaki udział powinien mieć żółty kruszec w naszych inwestycjach? Są nowe wyliczenia analityków [STAĆ CIĘ NA ZŁOTO BY GOLDSAVER]
- Zdjęcia w smartfonie: coraz częściej pierwszy krok do… zakupów. Czy pożyczki „na fotkę” będą hitem sezonu zakupowego? Bać się czy cieszyć? [BANKOWOŚĆ PRZYSZŁOŚCI BY VELOBANK]
W gospodarkach będących w fazie doganiania i dynamiczniejszego rozwoju, z wyższą przeciętną stopą wzrostu gospodarczego, ten poziom zazwyczaj jest wyższy. W Polsce bank centralny przyjął więc cel inflacyjny 2,5%. I będzie zadowolony, gdy inflacja będzie krążyła o punkt procentowy w jedną lub drugą stronę wokół niego.
Niezależnie od tego, czy za cel przyjmiemy 2% czy 2,5%, to okazuje się, że konsumenci oczekują dużo poważniejszej walki z inflacją, niż chciałyby tego banki centralne. Przykładowo konsumenci w USA uważają, że preferowana przez nich niska inflacja to… 0,2%. Taka jest konkluzja najnowszego badania pięciu ekonomistów z uniwersytetów europejskich i amerykańskich. Praca została opublikowana w ramach badań nad inflacją Europejskiego Banku Centralnego.
Amerykańscy konsumenci inaczej niż Fed widzą cel inflacyjny
Autorzy badania przeprowadzili szereg ankiet wśród wielu amerykańskich konsumentów. Pytali o preferencje dotyczące długoterminowych stóp inflacji. Wniosek z ankiet? Konsumenci wolą średnioroczną stopę inflacji na poziomie 0,2%, czyli znacznie poniżej celu Rezerwy Federalnej wynoszącego 2%.
Skąd takie przekonanie? Otóż dla konsumentów ważne okazały się ich przekonania dotyczące tego, w jaki sposób inflacja obniża rzeczywistą wartość płac i oszczędności. Po prostu zwykli ludzie nie chcieliby, aby w zauważalny sposób spadała wartość ich pieniędzy (zarabianych i zaoszczędzonych). Czy bank centralny powinien się tym przejąć i zmienić swoją politykę? Czy też raczej konsumenci powinni zmienić swoje przekonania pod wpływem odpowiedniej komunikacji banku centralnego?
Cóż, całkiem niedawno, w momencie powolnego spadku inflacji z rekordowych poziomów (w USA inflacja w 2022 r. osiągnęła poziom ponad 9%), słyszeliśmy raczej, że banki centralne mogłyby nieco spuścić z tonu i ustalić jako swój cel wyższą stopę inflacji. Zwolennikiem takiej modyfikacji był m.in. amerykański noblista i finansowy celebryta Paul Krugman.
Na łamach „The New York Times” dokładnie rok temu pytał on, dlaczego nie zatrzymać się np. na 3% i nie ogłosić, że zadanie zostało wykonane. Chodziło oczywiście o zadanie Fed w skutecznym obniżeniu inflacji do celu. Pytanie wówczas wydawało się krótkoterminowe, inflacja w dalszych miesiącach miała przecież grzecznie spadać. Paradoksem jest fakt, że przez kolejny rok to zadanie nie zostało wykonane, bo inflacja bardzo długo nie chciała spaść poniżej tych magicznych 3% Krugmana.
Rok temu chodziło również o przyspieszenie obniżek stóp procentowych. Trudno jednak sobie wyobrazić propozycję odwrotną i to w sytuacji, kiedy cała Ameryka, a wraz z nią świat, czeka od roku na luźniejszą politykę pieniężną w USA, kiedy tylko inflacja przebije poziom 3% i zacznie zmierzać do 2%.
Wywróciłoby to całą komunikację największych banków centralnych, bo identyczny cel mają EBC, Bank Anglii i Bank Narodowy Szwajcarii, a więc największe instytucje finansowe zachodniego świata wpływające na globalną koniunkturę. Jak wyglądają preferencje samych zainteresowanych, czyli amerykańskich konsumentów?
Co widzimy na wykresie? „Subiektywne preferencje inflacyjne konsumentów i postrzegane jako cel inflacyjny Fed”. Na lewym panelu widzimy niebieskie słupki – to rozkład subiektywnych preferencji co do inflacji postrzeganej przez ankietowanych konsumentów, a czarna linia to gęstość postrzeganego celu inflacyjnego Fed. Na prawym panelu niebieskie słupki pokazują rozkład luki pomiędzy subiektywnymi preferencjami a postrzeganym celem inflacyjnym Fed. Widać przesunięcie, które może na rysunku nie wygląda na duże, ale w rzeczywistości różnica między 2% a 0,2% jest ogromna.
Banki centralne powinny tłumaczyć „potrzebę” wyższej inflacji?
Ekonomiści zbadali nie tylko tę lukę w postrzeganiu preferowanej inflacji między zwykłymi ludźmi a decydentami z Fed, ale też zastanawiali się, czy decydenci banku centralnego mogą wpływać na preferowaną przez konsumentów stopę inflacji poprzez rozpowszechnianie teorii o dobrym wpływie nieco wyższej inflacji, zgodnej z oficjalnym celem inflacyjnym. Jeśli zaś mogą, to w jakim stopniu taki wpływ jest możliwy?
Preferencje inflacyjne ludzi są powiązane z cechami demograficznymi i społecznymi, a także z uzasadnieniem ekonomicznym. Kto woli niższą inflację? Okazuje się, że starsi respondenci i ci z niższymi dochodami. Natomiast respondenci z wykształceniem wyższym i zamożniejsi zgłaszają znacznie wyższe preferencje inflacyjne. Powołują się przy tym na swoją wiedzę nt. tego, jak właściwy poziom inflacji widzą znani ekonomiści.
Wniosek? Narracje w przestrzeni publicznej mają wpływ na preferencje inflacyjne, tak jak mają wpływ na poglądy ludzi na temat ekonomii. Banki centralne, oprócz swojego ustawowego zadania – dbania o niską inflację, a w USA jeszcze o niską stopę bezrobocia – powinny więc lepiej zadbać o narrację.
Tu jednak widzę pewien problem. O ile w USA, kraju o ugruntowanej i raczej skutecznie prowadzonej przez całe dekady polityki pieniężnej, łatwiej o odpowiednią argumentację, o tyle w Polsce, w której wciąż żywe są wspomnienia o hiperinflacji z początku lat 90. XX w., z trudem mógłbym sobie wyobrazić, żeby bank centralny tłumaczył, że znacznie wyższa inflacja jest lepsza dla ludzi niż inflacja niska. Co na to ekonomiści przeprowadzający ankiety w opisywanym badaniu?
„Nasze wyniki podkreślają istotną rozbieżność pomiędzy celami inflacyjnymi wyznaczonymi przez decydentów a preferowanymi przez konsumentów stopami inflacji, co uzasadnia przyszłe badania w celu dostosowania modelowania do środowiska empirycznego”.
Środowisko empiryczne to oczywiście preferencje konsumentów. Co ciekawe, ekonomiści zwrócili szczególną uwagę na to, w jakim zakresie ludzie faktycznie rozumieli mechanizmy działania inflacji i jej wpływ na ich codzienne życie. Okazało się, że społeczne rozumienie ekonomicznych mechanizmów, w tym zjawiska inflacji, jest raczej dobre. Konsumenci potrafili precyzyjnie wskazać na konsekwencje długoterminowej inflacji dla ich wynagrodzeń i oszczędności.
Respondenci wskazywali na pozytywny związek między oczekiwanym wzrostem ich płac a poziomem długoterminowej inflacji. Deklarowali też, że w obliczu inflacji będą starali się skuteczniej negocjować swoje wynagrodzenia, częściej będą szukać nowej pracy, rzadziej będą inwestować w nieruchomości i że prawdopodobnie będą posiadać mniej aktywów finansowych i gotówki.
A może w Polsce już czas na obniżenie celu inflacyjnego?
W Polsce bank centralny realizuje strategię bezpośredniego celu inflacyjnego od końca lat 90. XX w. Wtedy przyjęto nieco wyższą stopę inflacji jako dobry punkt odniesienia dla polityki pieniężnej. Ten nieco wyższy wskaźnik 2,5% miał być zdrowym kompromisem między koniecznością stabilizacji cen a akceptacją presji na ceny związanej z potencjalnie wyższym wzrostem PKB w kraju należącym do rynków wschodzących.
Taki sposób działania – stały cel inflacyjny – z czasem przyjęła większość banków centralnych. Pierwszym krajem była Nowa Zelandia, za nią poszły banki krajów anglosaskich – Kanada, Wielka Brytania, Australia, a także Szwecja. Pod koniec lat 90. XX w. nastąpił prawdziwy wysyp strategii BCI w bankach centralnych na świecie. Obecnie cel inflacyjny jest standardowym sposobem stabilizacji oczekiwań inflacyjnych w świecie zachodnim.
Ciekawie o polityce BCI piszą naukowcy NBP w specjalnym opracowaniu. Podkreślają oni, że skoro głównym zadaniem banku centralnego jest zarządzanie oczekiwaniami inflacyjnymi, to trzeba skutecznie komunikować się z obywatelami, bo inaczej nic z tego nie będzie.
„Banki centralne stosujące strategię celu inflacyjnego są we wszystkich krajach zobowiązane do wyjaśniania prowadzonej polityki pieniężnej i tłumaczenia, jak realizują swój główny mandat, czyli zapewnienie stabilności cen.”
Bankowcy centralni piszą więc raporty o inflacji, organizują konferencje prasowe, wydają komunikaty po każdym posiedzeniu, publikują nawet opisy dyskusji po posiedzeniach decyzyjnych (ang. minutes), piszą listy, występują w parlamencie, udzielają wywiadów, są nawet w mediach społecznościowych. Słowem: wychodzą ze skóry, by kształtować oczekiwania inflacyjne obywateli.
Bardzo aktywna jest w ostatnich dwóch latach członkini RPP prof. Joanna Tyrowicz, która na swoim profilu na platformie LinkedIn tłumaczy wytrwale różne aspekty mechanizmów inflacyjnych i związanych z nimi sposobów reakcji banku centralnego. Odpowiada też cierpliwie na wiele wątpliwości i zastrzeżeń czytelników. Te wpisy poczytać można tu.
Czy nadszedł już czas na dostosowanie naszego celu inflacyjnego do celu funkcjonującego w większości krajów europejskich, w tym w tak silnie powiązanych z nami gospodarczo i handlowo krajach strefy euro?
Moim zdaniem różnica między 2,5% a 2% zostanie zasypana dopiero wtedy, kiedy przyjmiemy wspólną europejską walutę. A na to się nie zanosi w najbliższych kilku latach. Nie spełniamy wymaganych w strefie euro parametrów, w tym wymagań w polityce budżetowej (mamy za wysokie deficyty budżetowe i grozi nam za wysoki dług publiczny), ale też w innych sprawach – stabilności kursu walutowego, stabilności cen i poziomu długoterminowych stóp procentowych.
Nie ma też woli politycznej banku centralnego, a wręcz obecny prezes NBP Adam Glapiński deklarował wielokrotnie, że na wejście do strefy euro się nie zgodzi i chyba nie chce tego na razie również obecny, proeuropejski przecież, rząd. Zbyt dużo wciąż wątpliwości ekonomicznych nt. korzyści. Pozostaniemy więc na razie raczej z naszym wyższym celem banku centralnego.
Ewentualne zmiany w poziomie celu inflacyjnego banku centralnego zapewne należałoby zderzyć z preferencjami inflacyjnymi polskiego społeczeństwa. Czy są podobne do amerykańskich – a więc takie, że inflację trzeba całkiem zlikwidować – czy jednak (pod wpływem sugestywnych zabiegów komunikacyjnych naszego banku centralnego) jednak są wyższe? Nie znam badań, które by odpowiedziały na ten dylemat.
Ile, Waszym zdaniem, powinna wynosić „docelowa” inflacja, do której powinien dążyć za wszelką cenę bank centralny? 3% rocznie? A może 1%? W takim przypadku trzeba byłoby długo jeszcze utrzymywać wysokie stopy procentowe. No i wyrzucić ze słownika takie określenia jak „wakacje kredytowe”, „dopłaty do kredytów” i inne przyjemności.
Źródło zdjęcia: Priscilla Du Preez/Unsplash